Fragile Dreams
Długo przyszło czekać Europejczykom na Fragile Dreams: Farewell Ruins of The Moon... Wydana w Kraju Kwitnącej Wiśni w styczniu 2009 roku gra dotarła na Stary Kontynent dopiero tego marca. Filmowe zapowiedzi tytułu zachwycały, a wszelkie publiczne pokazy pozwalały sądzić, że na Wii zmierza niecodzienna i wciągająca pozycja. Niestety, oczekiwania poniosły klęskę w starciu z rzeczywistością, choć dzieło tri-Crescendo i Namco może przypaść do gustu fanom japońskich produkcji, oryginalnych historii oraz zabawy w starym stylu.
30.03.2010 | aktual.: 01.08.2013 01:49
Wcielamy się tutaj w piętnastoletniego Seto, który po śmierci opiekującego się nim staruszka zostaje zupełnie sam. Samotność okazuje się mieć dla młodzieńca zdecydowanie szerszy wymiar, ponieważ otaczający go świat jest całkowicie pusty - w niewyjaśnionych okolicznościach z powierzchni planety znikają praktycznie wszyscy ludzie, a jedną z głównych misji nastolatka jest odnalezienie rozrzuconych po świecie ocalałych. Przy okazji gracz postara się również rozwikłać zagadkę całej tej tajemniczej sytuacji. Przygodę zaczynamy w opuszczonym obserwatorium astronomicznym, by w ciepły letni wieczór wpuścić do pomieszczenie kilka promieni księżycowego światła... Wszechobecna ciemność to jeden z głównych towarzyszy Seto i na pewno nie zaszkodzi, jeśli podkręcicie odrobinę jasność telewizora - czy to z poziomu samej gry, czy przy pomocy ustawień ekranu. Należy jednak pamiętać, że mrok i półmrok będą nieodłącznymi elementem całej przygody, stąd lepiej od samego początku się do nich przyzwyczaić.
Bohater nie przypomina umięśnionego herosa, nie dzierży w dłoniach laserowego karabinu, nie potrafi również skakać niczym popularni, odziani w pancerz Spartanie. Zwykły chłopak w niezwykłej sytuacji musi radzić sobie z codziennością w najprostszy możliwy sposób. Do użytku gracza oddana zostaje latarka, która okazuje się nie tylko pomocna w wyszukiwaniu przedmiotów, ale też zbawienna, jeśli chodzi o wykrywanie z pozoru niewidzialnych duchów i wszelkiej maści wrogiego ustrojstwa. Równie ważnym elementem ekwipunku jest patyk, który można następnie wymienić na bambusowy kijek czy też bardziej zabójczy sprzęt. Oczywiście oręż służy tylko i wyłącznie do walki z przeciwnikami, czyli ma tu zastosowanie znana zasada, że im lepszy i większy instrument, tym mocniejsze zada obrażenia. Ponadto szybko ratujemy z opresji gadający metalowy plecak, wydający się posiadać sztuczną inteligencję, wbudowanego GPS-a oraz moduł doradzający nam na każdym kroku. Czasami puszka na szelkach nie chce zamilknąć, co kilkukrotnie zmuszało mnie do wyciszenia telewizora...
Wykorzystanie latarki, a co za tym idzie cały system sterowania, niestety kuleje, jawiąc się jako główny oraz podstawowy element psujący zabawę. Umiejętne użycie wiilota w Silent Hill: Shattered Memories jest zupełnym przeciwieństwem sposobu, w jaki działa latarka Seto. Po wciśnięciu przycisku B, kontroler służy do rozglądania się, acz należy przy tym dokładnie trafić w zaznaczony przez świetliki element, aby popchnąć zabawę do przodu. Niejednokrotnie błądziłem promieniem światła wokół interesującej mnie rzeczy, choć teoretycznie celowałem w nią idealnie - i do problemów z namierzaniem nie idzie się przyzwyczaić. Na pewno ciekawym rozwiązaniem jest wykorzystanie głośniczka w wiilocie. Często siła głosu, który się z niego wydobywa, pomoże w odnalezieniu jakiegoś przedmiotu. Seto też musi czasem zmierzyć się z duchami lub innymi potworami, lecz system walki również zawodzi. Denerwują problemy z kolizją z napotkanymi przeciwnikami, a chybiony cios oznacza konieczność obrócenia się i delikatnego obejścia wroga. Odpowiednie nakierowanie bohatera na adwersarza to klucz do sukcesu szybkiej jego eliminacji – w praktyce niemniej nie jest to wcale takie proste.
[break/]Gra zalatuje staroszkolnym klimatem na kilometr, o czym świadczy kilka elementów, których próżno szukać w większości obecnych na rynku produkcji. Zrezygnowano z niezwykle popularnych punktów kontrolnych, stawiając na stałe miejscówki - w tym wypadku ogniska, a to oznacza konieczność powrotu do ognia zawsze wtedy, kiedy przyjdzie nam chęć na zapisanie zabawy. Dalej, wszystkie znalezione lub upuszczone przez przeciwników przedmioty są niezidentyfikowane, więc taszczymy całą masę niepotrzebnego sprzętu, by dopiero przy ognisku określić cechy oraz właściwości znalezionych fantów. O ile w serii Diablo było to miłą ciekawostką, tak w przypadku Fragile Dreams rzecz niezwykle irytuje i sztucznie wydłuża zabawę. Jeśli dodacie do tego fakt, że plecak Seto nie jest zbyt pojemny, zrozumiecie frustrację, jaka towarzyszy graczowi przy kolejnym powrocie do miejsca zapisu. Do tego lokacje nie kipią życiem, więc chodzenie po i do nich nie należy do najprzyjemniejszych czy najciekawszych doświadczeń.
Graficznie to pozycja nierówna. Świetne scenki przerywnikowe kontrastują z nie do końca dopracowaną oprawą wizualną samej rozgrywki - filmiki wykonano w formie anime i chociażby dla nich warto tytuł sprawdzić. Ogólnie jednak jest klimatycznie i kolorowo oraz też całkiem przemyślanie. Postać wykonano schludnie, choć jej animacja nie zachwyca, zaś postrzępione krawędzie na obiektach cały czas przypominają, jak niedaleko ma Wii do swojego młodszego brata - GameCube. Gra może się podobać, ale fajerwerków brak. Sfera audio za to zdecydowanie cieszy ucho. Poza udanym zestawem nut w tle, na uwagę zasługuje możliwość włączenia japońskiego dubbingu, przy pozostawieniu angielskich napisów. Polecam taki zabieg każdemu, kto zdecyduje się poświęcić Fragile swój wolny czas – oryginalne głosy postaci brzmią lepiej i ciekawiej, co w konsekwencji pozwala jeszcze mocniej poczuć japoński klimat w Farewell Ruins of The Moon.
Trudno jednoznacznie określić, do jakiej szufladki gatunkowej można wcisnąć Fragile Dreams. Z jednej strony to przygodówka, w której nacisk położono na eksplorację wymarłego, post-apokaliptycznego świata. Trafimy na opuszczone parki, magazyny, uliczki i place, jednak spotkanie innych osób (jak chociażby pewnej srebrnowłosej niewiasty) należeć będzie do rzadkości. Przed premierą mówiło się o występujących w grze wielu elementach RPG, a teraz można śmiało zdementować te doniesienia – rozwój postaci to jedynie punkty zwiększające moc ataku lub obrony. Brak niezależnych bohaterów, a co za tym idzie dialogów, nie ułatwia głównego zadania, choć fabułę poznamy po części dzięki odnalezionym tu i ówdzie zapiskom. Fragmenty walki są tak słabo zrealizowane, że wspominanie o tytule w ramach mowy o grze akcji jest nietaktem... W sumie zaprezentowany tutaj miks może i z samego założenia jest połączeniem dobrym, niemniej w praktyce twórcy stworzyli ciężkostrawne dzieło. Warto przy okazji wspomnieć o samouczkach, które pojawiają się co chwila i pomagają ogarnąć każdy aspekt zabawy – przedstawione są one w tak infantylny sposób, iż niektórzy gracze mogą poczuć się obrażeni. Jeśli pamiętacie wszechobecne na Wii ekrany informujące o odpowiednim sposobie trzymania kontrolerów, wiecie co mam na myśli.
Reasumując - pierwotne założenia Fragile Dreams, a przede wszystkim ciekawa, oryginalna historia rozgrywająca się w opuszczonym przez ludzi świecie, przegrały w konfrontacji z rzeczywistością. Część winy leży w niedopracowanej koncepcji, choć nie zdziwię się, jeśli japońscy gracze chętniej zaakceptują całą przygodę. Z drugiej strony zwyczajnie sporo tu niedoróbek, często technicznych, kuleje system kolizji oraz sposób prowadzenia walki, nie mówiąc już o niecelnym odnajdywaniu przedmiotów. Tak zwany backtracking, czyli ciągła konieczność powrotu do odwiedzonych już miejscówek, a także nagminne szukanie ogniska, irytują i też nie każdy będzie w stanie takie archaizmy zaakceptować. Mnie słodka oprawa i niezwykła atmosfera produktu nie były w stanie do siebie zbytnio przekonać - zawiało jakoś szybko nudą. Jest na Wii wiele ciekawszych pozycji.