Final Fantasy XIII

Ojcowie Final Fantasy uniknęli na przestrzeni lat bankructwa właściwie dzięki tej serii. Dawne Square Soft wraz z premierą części szóstej i siódmej umocniło swoją pozycję lidera wśród twórców tak zwanych tytułów jRPG, a czasy pierwszej konsoli Sony to w ogóle trzy najgłośniejsze części sagi (VII-IX). Potem nastała era PlayStation 2 i na nią też nie mogło zabraknąć „finalnych fantazji”. FF X zostało miło przyjęte przez graczy na całym świecie, aczkolwiek w tej odsłonie dało się odczuć, iż „kwadratowi” dostali coś zadyszki. Dalej już ciut gorzej - komiczne X-2, sieciowe XI oraz fabularne XII raczej nie przyciągnęły nowych odbiorców. Obecnie nastała era HD, a wraz z nią w czytniku już nie tylko platformy Sony, ale i Microsoftu zakręciło się Final Fantasy XIII. Czy mamy upragnioną rewolucję na skalę kulowej „siódemki”?

Redakcja

17.03.2010 | aktual.: 01.08.2013 01:50

Jak fabularnie przedstawia się tak długo wyczekiwane Final Fantasy XIII (które żywot rozpoczęło jak się niedawno okazało jeszcze na PS2)? Tym razem opowieść ma miejsce głównie w futurystycznym mieście Cocoon. Tutejszy świat, razem ze swoimi przepięknymi krajobrazami, zostaje nam pokrótce zaprezentowana w tradycyjnie zrobionej z „pompą” wstawce otwierającej grę. Niestety rozległe lasy, pustynie i różne stwory nagle znikają, kiedy pewien pociąg, który blisko śledzi kamera, wjeżdża w głąb góry. Bogatą paletę barw zastępują surowe kolory na myśl przywodzące serię Metal Gear Solid. W jednym z wagonów pojawia się dwójka bohaterów i wygląda na to, że nie są oni mile widziani. Wraz z ich wykryciem następuje eksplozja, pociąg się wykoleja, a my oto stawiamy czoła kolejnym falom przeciwników. Zdezorientowani?

Nie inaczej było w moim przypadku. Okazuje się, że aby wstępnie poznać historię opowiedzianą w najnowszym Final Fantasy trzeba spędzić z grą przynajmniej kilkadziesiąt bitych godzin. Dopiero po czasie dowiadujemy się o przedziwnej istocie zwanej fal’Cie, która przemienia ludzi w tak zwanych I’Cie. Ofiary "klątwy" muszą wykonać powierzone im przez oprawcę zadanie. Los mają nieciekawy. Gdy tego dokonają, zamienią się w kryształ, a jeżeli odmówią fal’Cie robi z nich swoich niewolników. Proste do ogarnięcia? No właśnie nie. Pierwsze godziny to chaotycznie rzucane nam strzępki informacji, w których świat, sytuacja na nim panująca oraz jego mieszkańcy są opisani „po łebkach”. Do tego mamy przeskakiwanie między szóstką bohaterów dramatu, co pogłębia zagubienie, gdyż z jedną postacią nie zdążymy się zaprzyjaźnić, a już przerzucani jesteśmy do nowej.

Obraz

Weteranom „fajnali” został wymierzony policzek, bo Square Enix zdecydowało się uprościć do granic możliwości zabawę. Prócz Cocoon nie znajdziemy żadnych miast, a świat otwiera się w pełni przed nami po około 30 godzinach gry. Lokacje są liniowe do bólu i poniekąd śmieszy obecność minimapy w rogu ekranu, bowiem tak naprawdę idąc przed siebie dojdziemy zawsze do celu. Tym samym, jeżeli spodziewaliście się, iż wykorzystany będzie w Final Fantasy XIII potencjał platform obecnej generacji, to czeka was spory zawód. Fabuła także jak po sznurku... Nie mamy absolutnie żadnego wpływu na decyzje naszych bohaterów, przez co poza podbijaniem ich na wyższy poziom nie dostajemy możliwości kształtowania ich choćby na swoje podobieństwo. Ten element to widać domena zachodnich tytułów RPG, a Japonia woli iść w zaparte swoim torem. Szkoda…

[break/]Było przelotnie o lokacjach, a teraz czas przyjrzeć się mapie nieco dokładniej - i nie piję tu tylko do szwankującej kamery, która często woli nam ukazać z bliska ścianę, aniżeli drogę, jaką mamy podążać... Przemierzając liniowo miejscówki nie doświadczymy już losowych potyczek, co zaliczam na plus. Widzimy naszych wrogów i mamy szansę ich wyminąć, o ile rzecz jasna wcześniej oni nas nie zauważą. Lecz tylko głównej postaci - sterowani przez konsolę inni członkowie grupy są w jakiś dziwny sposób niewidzialni dla przeciwników. Czy to, z której strony wbiegniemy na maszkarę ma jakieś znaczenie? Niestety żadnego. Jak uda nam się zaatakować z zaskoczenia, pojedynek skończymy szybko, ale w przypadku, kiedy do czynienia mamy z kilkoma stworami równocześnie, nie ma szans, by ustawić ich według naszego taktycznego „widzimisię”. Jakby tego było mało, między konfrontacją, a właściwym rozpoczęciem walki razi to, że w jednej chwili przeciwnik rzuca się na nas, żeby za moment grzecznie stanąć w rządeczku. I nadmienię, iż wciąż Final Fantasy propaguje politykę walki i umierania bez krwii.

Obraz

Przejdźmy do systemu walki w FF XIII, czyli unowocześnionego ATB, który swoją drogą przywodzi na myśl przede wszystkim siódmą i chyba dotąd najlepszą z części sagi. Potyczki nadal są turowe, lecz nadano im więcej dynamiki. Pasek oczekiwania na swoją rundę został zastąpiony innym - w miarę, gdy napełniają się jego kolejne części, mamy możliwość wydawania poleceń naszemu bohaterowi. Dlaczego tylko jednemu? Bo pozostałą dwójką kieruje sztuczna inteligencja. Mało tego - mamy dostępną opcję auto battle, gdzie właściwie pozostanie nam jedynie założyć ręce z tyłu głowy, rozłożyć się wygodnie i patrzeć, jak konsola sama za nas wszystko robi... Plusem pojedynków jest mobilność wszystkich postaci biorących w nich udział. Po zadaniu ciosu bohaterowie będą zmieniać pozycję na inną, przez co ATB trochę zatraca swoje monotonne oczekiwanie na kolejne rundy.

Obraz

Każda z postaci to reprezentant danej klasy. Działać ma to trochę na zasadzie ról, które mają członkowie grupy w grach MMO. Ot, jeden zajmie się leczeniem, dziewoja tam skupi na atakach z bliskiej odległości, zaś ktoś inny rzucać będzie czary. W praktyce wypada to niestety mniej sprawnie, niż choćby w takim World of Warcraft, choć konkretnemu wojownikowi da się powierzyć inną "funkcję" za pomocą tzw. Paradigm Shift.. Co się tyczy osiągania kolejnych poziomów, miłośników serii Final Fantasy czeka mała „rewolucja”, bowiem punkty doświadczenia zastąpione zostały przez Crystarium. System odpowiada za „dopakowywanie” umiejętności i samych klas za pomocą uzbieranych z poległych przeciwników punktów, mechanizm sprawuje się jednak słabo, bo w każdym z dostępnych w grze rozdziałów mamy określoną liczbę Crystarium, którą możemy rozdać naszym bohaterom, zaś możliwość ich przydzielania dostajemy dosyć późno.

[break/]Przeniesienie sagi na Xboksa 360 negatywnie wpływa na odbiór produktu w tej właśnie wersji z kilku względów. Po pierwsze, Square przyzwyczaiło mnie do ogrywania kolejnych części na kontrolerze od Sony o stąd na padzie Microsoftu czułem się trochę nieswojo... Dalej, pomijając potrzebę żonglowania płytkami DVD, mamy tutaj o jedną trzecią "przyciętą" rozdzielczość względem 720p występującego w edycji tytułu na PlayStation, więc to nawet nie HD-Ready. Choć, jak przystało na japońskiego dewelopera, wszelkie przerywniki i tak reprezentują bardzo wysoki poziom, a do tego pojawiają się często, przez co urozmaicając nieco nużący, monotonny wstęp. Cieszy szczegółowość bohaterów - szóstce wchodzącej w skład naszej ekipy nie poskąpiono poligonów i ogólnie robią wrażenie ilością detali. Gorzej na ich tle wypadają postacie poboczne oraz pewne elementy otoczenia, zaś samo środowisko zdaje się w wielu miejscach za bardzo sterylne - co po części rekompensują niesamowicie zaprojektowane, sprawiające wrażenie rozległych lokacje. Niemniej bez tragedii. Właściwie to z części wizualnej Final Fantasy XIII najbardziej raziło mnie... menu, które pojawia się, gdy wstrzymujemy grę. Interfejs jest zwyczajnie przesycony artystycznymi rozwiązaniami, a posiada zdecydowanie za mało interesujących informacji.

Obraz

Od strony udźwiękowienia nie ma się czego specjalnie przyczepić. Muzyka klimatem dziwnie przywodzi na myśl serię Tenchu, z elementami gry na shamisenie i skrzypcach. Fortepianowe wstawki potrafią zmęczyć uszy, lecz to naprawdę drobnostka. Angielski dubbing poprowadzony jest poprawnie i nawet irytujący czarnoskóry bohater nie brzmi wcale tak źle. Dobrze też radzi sobie synchronizacja ust do wypowiadanych kwestii – w końcu Square Enix wyraźnie zadbało o dopracowanie tego elementu. Pod kątem "osłuchowym" całość wypada więc porządnie, ale też nie wywołuje już takich ciarek, jak choćby One Winged Angel z Final Fantasy VII, czy takie Liberi Fatali znane z części ósmej.

Obraz

Żeby sprawa była jasna - jestem ogromnym fanem klasycznych "finali", szczególnie tych, które ukazały się na pierwszym PlayStation. Emocje, jakie niegdyś budziły losy bohaterów, zostały w "trzynastce" zastąpione pseudofilozoficzną papką i "samouczkiem" trwającym kilkadziesiąt godzin. Eksploracja światów z poprzednich odsłon sprawiała sporo frajdy, gdyż od samego początku poznawaliśmy głównego bohatera i zło, jakiemu musi stawić on czoła. Tu przez większą część gry nie wiemy dlaczego, z kim oraz kogo i po co. Poniekąd Final Fantasy XIII zaplusowało „odświeżonym” ATB, lecz nie jest to w dalszym ciągu to, czego osobiście oczekuję po nowym systemie potyczek turowych. Nie podobają mi się też „rewolucyjne” ułatwienia, liniowe lokacje plus dawanie mi możliwości wybranie członków grupy dopiero po 20 godzinach gry... Przynajmniej punkty zapisu są blisko siebie. Tytuł można sprawdzić, ale nie trzeba. A robiona tyle lat produkcja miała z miejsca oczarowywać, sprzedawać konsole...

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)