F1 2018 – recenzja gry. Do bólu powtarzalnie, ale fajnie
Przyznam szczerze, że nic nie budzi we mnie tak mieszanych emocji, jak corocznie wydawane gry sportowe z podniesionym o pojedynczy szczebel numerkiem. Co by nie mówić, przeważnie taki cykl wydawniczy oznacza po prostu aktualizację licencji, czy to zawodników, czy składów zespołów, za którą niestety musimy zapłacić pełną cenę gry, choć równie dobrze twórcy mogliby wydać drobne DLC. Większe zmiany przytrafiają się natomiast raz na parę lat, po czym produkcja ponownie nabiera formę tłuczonego maszynowo tasiemca. I tak w kółko.
13.09.2018 | aktual.: 13.09.2018 18:26
F1 autorstwa brytyjskiego Codemasters Software to książkowy przykład tytułu wydawanego z regularnością zegara atomowego: jest nowy sezon Formuły 1, jest i kolejne wydanie gry, a wraz z nim aktualizacje składów zespołów, nowy kalendarz zawodów i odpowiednie trasy. Powiało nudą, a przynajmniej wtórnością, prawda? I cóż, nie zamierzam nawet podejmować prób insynuacji, że jest inaczej. Z grubsza F1 2018 jest właściwie kalką wydania z poprzedniego roku. Mianowicie zastosowano dokładnie ten sam silnik, EGO Engine 4.0, z dokładnie tym samym quasi-symulacyjnym modelem jazdy, a jakby tego było mało, przeniesiono również 1:1 wszystkie tryby zabawy: kariera, mistrzostwa, pojedyncze Grand Prix, próby czasowe, multiplayer (lokalny i po sieci). Czym zatem nowość różni się od poprzedniczki? Odpowiedź brzmi: kosmetyką. Po pierwsze, zmieniono nieco mechanikę trybu kariery, po drugie – dodano tory Circuit Paul Ricard oraz Hockenheimring, kosztem malezyjskiego Sepang International Circuit, który wyleciał z kalendarza Formuły 1, a po trzecie – uzupełniono listę klasycznych bolidów.
A jednak, pomimo nadzwyczaj kosmetycznych zmian – tu wracamy do kwestii mieszanych emocji – produkcja Mistrzów Kodu potrafi porwać na długie godziny. Oto właśnie kwintesencja paradoksu wszystkich sportowych tasiemców w świecie gier. Ale do rzeczy.
W błysku fleszy
Wspominałem, że zmieniono nieco mechanikę trybu kariery, czyli de facto głównego elementu gry. I tak, w tym roku twórcy postawili wyraźnie na rozwój immersji. Zasadniczo zabawa w dalszym ciągu opiera się na braniu udziału w kolejnych zawodach, w tym gościnnych wyzwaniach pokroju prób czasowych, a także treningach i szkoleniach teoretycznych dotyczących szeroko pojmowanej konfiguracji bolidu. Wszystko to przekłada się na zdobycze punktowe, które można zamienić na części tuningowe (nadwozie, silnik, aerodynamika) i dodatkowe możliwości zaplecza technicznego. To jednak już w serii było, choć momentami można odnieść wrażenie, że w najnowszej odsłonie system rozwoju uproszczono, a przynajmniej łatwiej jest uciułać punkty na poszczególne upgrade'y. Zresztą mówią o tym sami twórcy, chwaląc się większą przystępnością produkcji.
Anonsowany przeze mnie powiew świeżości stanowi system reputacji, ewidentnie inspirowany tym z FIF-y. Gracz regularnie bierze udział w wywiadach przeprowadzanych przez bohaterkę o imieniu Claire, a udzielane odpowiedzi każdorazowo wpływają na ocenę postawy bohatera. Tym sposobem można albo zaskarbić sobie sympatię, albo wyjść na gburowatego buca, co znajduje odzwierciedlenie w efektywności pracy teamu. Na początku medialna otoczka naprawdę pozwala wczuć się w rozwój wydarzeń. Niestety w późniejszych fazach zaczynają doskwierać powtarzające się pytania i pewna nachalność rozwiązania, które twórcy, niczym irytujący telemarketer, zaczynają wciskać na każdym kroku. Dobrze, że owe przerywniki na wywiady są tak naprawdę jedynym, co w trybie kariery potrafi zirytować. Co jednak najistotniejsze, nawet odrzuciwszy troszkę kiczowaty płaszczyk niby-medialny, F1 2018 wcale nie traci klimatu. Wprost przeciwnie – autorom bardzo dobrze udaje się przekonać gracza, że ten rzeczywiście bierze udział w kreowaniu własnej osoby jako kierowcy Formuły 1. Tyle że zagadnienie ugryziono niejako z innej strony, a wywiadów równie dobrze mogłoby nie być.
No dobrze, ale gdzie zatem tkwi immersja produkcji? Jakkolwiek to dziwnie nie zabrzmi: wszędzie indziej. Dokładnie tak, jak każdy zawodowy kierowca F1, gracz otrzymuje dostęp do zaplecza techników i inżynierów. Ci pierwsi troszczą się o jego bolid podczas zjazdów do boksu, ci drudzy zaś udzielają porad dotyczących konfiguracji i jazdy. Co więcej, pojawia się też motyw menedżerski. Będąc niezadowolonym z pozycji w obecnym zespole, możemy wnioskować o negocjację kontraktu z konkurencją. Jak nietrudno się domyślić, łatwiej przebić się na pierwszego kierowcę Force India niż Ferrari: im niżej notowany team, tym niższe są jego wymagania w kontekście uzyskiwanych pozycji i kręconych czasów. Z drugiej strony wygrywać też jest trudniej, bo słabsze zaplecze techniczne oznacza gorszy bolid. Przy czym twórcom i tak udaje się zachęcić do jazdy dla słabszych zespołów. Kluczem są możliwości szybkiego rozwoju, zarówno kierowcy, jak i zaplecza, przez co w ogólnym rozrachunku dowolnego konstruktora można wprowadzić do ścisłej czołówki.
Oczywiście równie dobrze można zbagatelizować całą karierę, aby rozgrywać pojedyncze mistrzostwa czy GP, ścigając się ewentualnie z innymi graczami po sieci, jeśli ktoś – dajmy na to – nie lubuje się zbytnio w symulacjach sfery technicznej, a chciałby po prostu móc się ścigać. Na szczególną uwagę zasługuje multiplayer, w którym opracowano rozbudowany system kar dla najbardziej brawurowych kierowców. Nie jest tajemnicą, że wiele osób grających po sieci w symulacje wyścigów – delikatnie mówiąc – obiera sobie za cel psucie zabawy innym, wjeżdżając na przykład z dużą prędkością w tyły pojazdów rywali. Codemasters zastosowało algorytm, który bada zachowanie graczy i przydziela im odpowiednią ocenę tak, aby posegregować społeczność według umiejętności. Przyznam z ulgą, że podczas kilkunastu godzin zabawy nie udało mi się natrafić na ani jednego trolla, więc rozwiązanie najwidoczniej działa (albo w tym przypadku miałem po prostu ogromne szczęście).
Halo, halo... kolumna halo
Teraz najważniejsze – model jazdy. W końcu nie jest tajemnicą, że w grze poświęconej sportowi motorowemu powinno się przede wszystkim przyjemnie jeździć. Technicznie rzecz biorąc, F1 w wydaniu brytyjskim nie jest ani symulatorem sensu stricto, ani typową arcade'ówką – to coś pośrodku. Wprawdzie czuć, że nie steruje się resorakiem, bo każdy bolid ma odpowiednią masę i podlega podstawowym prawom fizyki, ale w tym akurat przypadku z dużą dozą dystansu potraktowano wymogi licencyjne. Przykładowo, FIA – organizacja decyzyjna w sprawie zasad F1 – zabrania konstruktorom stosowania systemu ABS czy kontroli trakcji. W grze obydwa te mechanizmy można włączyć, podobnie zresztą jak asystę hamowania czy – tutaj już kompletnie abstrakcyjne – przewijanie czasu. Tym sposobem chciano zapewne dostosować tytuł do wymogów graczy niedzielnych, a dla entuzjastów przewidziano z kolei obsługę kierownic (lista jest piekielnie szeroka). Ma to wszystko jakiś sens, aczkolwiek rodzi niezaprzeczalny kontrast.
Tym bardziej, że narracja wyścigów stara się uchodzić za wyjątkowo wierną, wręcz żywcem przeniesioną z relacji TV, co tyczy się nie tylko perfekcyjnego oddania bolidów wraz z detalami takimi jak znajdujące się na nich reklamy, ale także umiejętności i wyników osiąganych przez NPC. Siłą rzeczy podczas wyścigów bardziej dają we znaki się kierowcy Ferrari czy Mercedesa, względem tych chociażby z Torro Rosso bądź Williamsa, któremu ostatnimi czasy nie wiedzie się najlepiej. Co zabawne, przywiązanie twórców do detali niekiedy potrafi uprzykrzać rozgrywkę. W tym sezonie obowiązkowym wyposażeniem wszystkich aut F1 stał się system halo – tytanowy pałąk chroniący głowę zawodnika. Decydując się na widok z kabiny, rzeczona konstrukcja mocno przesłania pole widzenia. W ramach dostępnych asyst można ją wyłączyć, ale tylko częściowo, usuwając najwyżej środkową belkę. Smaczki jak ten pokazują, że F1 2018 to tytuł dla zdeklarowanych maniaków Formuły 1, w który mimo licznych udogodnień niedzielnemu graczowi nie zawsze będzie się grało komfortowo. To zaś w sposób widoczny nakreśla target recenzowanej produkcji.
Powtarzalnie, ale fajnie
Jeśli krok po kroku dobrnęliście aż dotąd, czytając niniejszy artykuł, to zapewne zastanawiacie się, dlaczego ani razu nie wspomniałem o grafice i oprawie dźwiękowej. Śpieszę z wyjaśnieniem. Prawdę mówiąc, niespecjalnie jest o czym wspominać. Tegoroczna edycja F1 wygląda i brzmi dokładnie tak, jak jej poprzedniczka. Z tym że o ile udźwiękowienie zawsze było mocną stroną tej serii i jest to w pewnym sensie ponadczasowe, o tyle oprawa wizualna zdążyła się widocznie zestarzeć. Widać sporo rozmytych tekstur o niskiej rozdzielczości, a bitmapowe otoczenie to już relikt minionej epoki. Niestety przy tak sterylnej scenerii na nic zdaje się także implementacja HDR w wersji konsolowej. Przy Forzie Motorsport 7 czy Project CARS 2 dzieło Codemasters Software wygląda niczym szafka z Ikei postawiona w galerii sztuki, ale żadna z wymienionych gier nie zapewnia choćby w trzeciej części tak wiernej reprezentacji Formuły 1. Tak więc jeśli ktoś jest fanem tych najbardziej prestiżowych zawodów open-wheel, to nie ma innego wyboru. Przy czym jeśli chodzi o oddanie specyfiki F1, naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Koneserom gatunku szczerze polecam.