Divinity: Dragon Commander — smoczy miszmasz
Dragon Commander to najnowsze dziecko zespołu Larian Studios, znanego dotychczas głównie z serii produkcji RPG Divine Divinity. Zapowiedziany dość dawno projekt, który w założeniach wpierw miał być symulatorem walki smokiem, z czasem przeszedł głęboką metamorfozę, bo okazało się, że niekoniecznie da się w tym akurat temacie stworzyć coś grywalnego. Ostatecznie zdecydowano się na prawdziwy miszmasz gatunków. Tytuł jest połączeniem strategii turowej i czasu rzeczywistego, przyprawionym odrobiną zabawy w dyplomatę, sporą dozą akcji oraz elementami karcianki. Taka mnogość możliwości zapewnić powinna była ciekawą pozycję, ale niestety nie wszystko zagrało tak jak trzeba.
28.08.2013 | aktual.: 28.08.2013 18:53
Przygoda rozpoczyna się według nieszczególnie oryginalnego scenariusza. Nasz ojciec, wielki władca, umiera, a więc głównym zadaniem gracza staje się zapanowanie nad królestwem. Nie jesteśmy przy tym zwyczajnym śmiertelnikiem. Matka była smoczycą i grę rozpoczynamy od wybrania gatunku smoka, w którego chcemy się wcielić. Górski da bonus do ofensywy, gad zefiru do defensywy, ale w praktyce każdy się sprawdza. Władzę sprawujemy z powietrznego statku, zaprojektowanego w steampunkowym stylu. Tam przyjdzie podejmować decyzje na mapie taktycznej, kierować polityką królestwa czy też zajmować się wynajdowaniem nowych technologii i magicznych mocy. W międzyczasie będziemy mogli chwilę poplotkować, posłuchać, co też o naszych poczynaniach sądzą mieszkańcy krainy. Tutaj także porozmawiamy z własną żoną i doradzimy jej, czym powinna się zajmować jako wielka pierwsza dama. Moja piękna elfka niestety szybko wylądowała w więzieniu po uczestnictwie w protestach przeciw sztucznej żywności…
Część dyplomatyczno-polityczną została zorganizowana w ciekawy sposób. Do dyspozycji dostajemy czterech generałów: feministkę Catherine, działaczkę LGBT Scarlett, macho Henry'ego oraz intelektualistę Edmunda. Każdy z nich ma swoje cele i na ogół są one rozbieżne z tym, na co liczą pozostali. Pozytywne rozpatrzenie czyjejś prośby będzie skutkować poprawą umiejętności danej postaci na polu walki, więc nie należy podejmować wyborów pochopnie. Kolejna ważna grupa to doradcy, równie barwna jak poprzednia. Składają się na nią elf lewak, krasnolud kapitalista, szkielet dewota, reptilianka wolnomyślicielka oraz chochlik naukowiec. Problemy, z którymi będziemy się musieli wspólnie zmierzyć, są całkiem współczesne: wycinka lasów pod drogi, legalizacja narkotyków czy przyzwolenie na śluby homoseksualne. Na szczęście twórcy nie chcą sprzedawać nam ideologii pod postacią gry i żaden problem nie ma jedynego właściwego rozwiązania. Niezależnie od decyzji, zawsze dwie lub trzy osoby będą niezadowolone, co przełoży się na możliwość poboru wojsk w prowincji zamieszkanej przez ich rasę. Będą one również miały wpływ na podatki. Wyższe zapewnią nam więcej złota, ale zdenerwują mieszkańców. Ten aspekt gry się udał.
Strategiczna mapa, na której planujemy i wykonujemy działania w dużej skali, przypomina trochę tę z Ryzyka. Możemy postawić budynki produkujące wojsko oraz generujące karty do gry plus wydawać rozkazy armii. Zdobyte karty wykorzystamy w kilku fazach rozgrywki. Te strategii mogą dać nam przewagę, dzięki szybszej produkcji lub wyższym dochodom, da się też osłabić nimi przeciwnika. Karty umiejętności pozwolą na odblokowanie zdolności bojowych naszego smoka, do których normalnie nie miałby dostępu. Najbardziej przydatne okazały się zaś karty najemników - zagranie kilku przed walką szybko rozbudowuje siłę zbrojną i szczególnie we wczesnej fazie gry mogą przesądzić one o wygranej bitwie.
[break/]Wojsko reprezentowane jest przez figurki, przesuwane między poszczególnymi prowincjami lub wysyłane w desant. Niestety, gdy maszeruje większa armia, gra rysuje mnóstwo strzałek wskazujących na ruch oddziałów i łatwo posłać kogoś na inny obszar, niż się planowało. Pół biedy, jeżeli wyląduje na naszej ziemi. Mi niestety kilkukrotnie udało się posłać pojedyncze jednostki w środek wojsk przeciwnika. Jeśli nie chcemy rozgrywać bitwy w czasie rzeczywistym, możemy wybrać opcję szybkiej walki i opcjonalnie poprosić o odpłatną pomoc jednego z generałów. Wynik jednak często jest rozczarowujący, w szczególności, kiedy nie mamy akurat przewagi liczebnej.
RTS z Dragon Commandera wyszedł słaby. Rozwój bazy ograniczono do minimum. Da się budować tylko w wyznaczonych punktach kontrolnych, wybór dostępnych budynków też nie powala. Cytadela pozwoli na stworzenie większej armii, są jeszcze koszary produkujące piechotę, fabryka ciężkiego sprzętu i pojazdów powietrznych oraz doki. Do tego w wyznaczonych punktach mamy mało odkrywczą opcję wybudowania obrony, składającej się z wieżyczek lekkiej, ciężkiej czy przeciwlotniczej. Podobnie sztampowo prezentują się siły: piechota, grenadierzy, zwiad, czołg, artyleria... Co prawda część z nich ma umiejętności specjalne, ale zabawa i tak sprowadza się do kontrowania jednostek wroga zgodnie z zasadami gry kamień-nożyczki-papier. Walkę najłatwiej wygrać zajmując możliwie wiele punktów kontrolnych, po czym zalewając nieprzyjaciela mieszanką kilku typów wojsk. Komputer potrafi wykorzystać swe zasoby bardzo skutecznie i próba zastosowania jakiejś wyrafinowanej taktyki najczęściej kończy się przegraną. Sporą przewagę można uzyskać samemu wkraczając do bitwy, pod postacią smoka z plecakiem odrzutowym. Ognisty oddech bardzo szybko topi oddziały. Pierwszą grę warto też zacząć na poziomie trudności Casual. Pozwoli to opanować wszelkie niuanse gry przed skoczeniem na głęboką wodę, a bez tego czeka nas tylko frustracja.
Od strony graficznej projekt wypada przeciętnie. O ile strategiczna mapa sprawia wrażenie starannie wykonanej, o tyle część rozgrywana w czasie rzeczywistym wygląda bardzo słabo. Mapy są niezbyt szczegółowe, modele jednostek również nie grzeszą detalami. Efekty w trakcie walki nie pomagają zapanować nad oddziałami, wprowadzając jedynie niepotrzebny chaos. Zupełnym nieporozumieniem są chmury, które potrafią zakryć część terenów. W krytycznej sytuacji, zamiast zajmować się mikrozarządzaniem armią, nerwowo walczymy z kamerą, by móc cokolwiek zobaczyć. Znacznie lepiej prezentuje się wnętrze statku, z którego wydajemy rozkazy, nie można też nic zarzucić ważnym postaciom. Udźwiękowienie jest zaledwie poprawne. Muzyka to kilka motywów, które brzmią przyjemnie za pierwszym razem, po kilku godzinach gry zupełnie jednak o nich zapominamy. Brakowało mi opcji wyłączenia animacji. Przechodzenie między pomieszczeniami na statku trwa kilka sekund, co wkurza, gdy chcemy szybko tylko sprawdzić, co się dzieje lub wydać pilne rozkazy.
Czy Dragon Commander jest grą słabą? Nie, ale łatwo znajdziemy tak dużo lepsze od niego propozycje z nurtu RTS, jak też turówki. W przypadku dzieła Larian połączenie różnych gatunków spowodowało niestety, że tytuł w żadnej części nie błyszczy. Miłym bonusem jest porcja dyplomatyczna, ale po pierwszej rozgrywce nie będzie ona kryła przed nikim żadnych tajemnic, podobnie jak fabuła oraz zabawne dialogi. Ciekawe pomysły nie nadrobią braków w fundamentach. Fani wszelkich strategii mogą spróbować zaprzyjaźnić się ze Smoczym Dowódcą, reszta raczej powinna pozostać przy którymś z taktycznych hitów ostatnich lat. Pozostaje mieć jedynie nadzieję, że producent jeszcze popracuje nad tym tytułem, bo ma on sporo niewykorzystanego potencjału.