Disney Epic Mickey

Nie rozumiem, skąd u twórców ostatnimi czasy bierze się ta mania spowijania niektórych marek w ponurości, niczym Edgara Allan Poe starający się napisać własną wersję Kubusia Puchatka. Batman z kreskówkowego dziwaka w kalesonach zamienia się w charczącego twardziela, nowy SSX najwyraźniej porzuca radosną atmosferę na rzecz markotnej wizji Granic Wytrzymałości, a niezadługo każda baśniowa sielanka zachoruje na syndrom Tima Burtona. Nie żebym miał coś przeciwko takim działaniom – wręcz przeciwnie! Już pierwsza zapowiedź Epic Mickey była dla mnie niczym długo wyczekiwana ewolucja myszy w czerwonych portkach pod dojrzałych wyjadaczy animacji. Niestety, świetnie wyglądająca na papierze mroczna wizja pana Spectora okazała się „Małym Miki”, przy co najwyżej smutnym efekcie końcowym...

Redakcja

29.12.2010 | aktual.: 01.08.2013 01:47

Boli bardzo świadomość zmarnowanego potencjału, wyzierającego praktycznie ze wszystkich fragmentów kodu opisywanej gry. Nawet fabuła miała tu aspiracje do bycia wielkim dziełem, ale ktoś chwycił genialną wizję i zniżył ją do poziomu infantylnego Mickey Mania ze SNES-a. Oto wcielamy się w postać głównej maskotki Disney’a, która to wskutek dziwnego zbiegu okoliczności przenosi się za pomocą lustra do warsztatu potężnego maga Yen Sida, kończącego szlifować swoje najnowsze dzieło – dom dla zapomnianych bohaterów wytwórni. Na nieszczęście emerytowanych mieszkańców makiety, nasza Mysz dorywa się do zaczarowanego pędzla i wskutek własnego gapiostwa niszczy ten miniaturowy raj, pozostawiając w jego miejsce coś na wzór „bajkowego” Fallouta. Unika jednak przyłapania na gorącym uczynku i powraca do własnego wymiaru, szybko zapominając o srogim akcie wandalizmu. Ale poczynione zło, w formie Mrocznego Kleksa, upomni się wkrótce o uszatego herosa, wyrywając postać w końcu z sielankowego życia oraz wciągając do nieumyślnie stworzonego Pustkowia.

Tym oto sposobem Miki trafia w samo centrum naważonego piwa, gdzie sprawy przybrały znacznie gorszy obrót, niż gryzoń był w stanie to sobie w ogóle uzmysłowić. Tak się składa, że na powitanie bohater cudem unika przymusowego ofiarodawstwa serca, zaś dodatkowo wygląda na to, iż jedynym ratunkiem z opresji wydaje się spotkanie z lokalnym władcą – Królikiem Oswaldem. W trakcie naszej przygody towarzyszyć postaci będzie przyjazny tubylec w osobie gremlina Gusa, usilnie starający się nakłonić nieproszonego gościa do przywrócenia ładu w zdewastowanej krainie. Warto już na starcie wspomnieć, że twórcy pokusili się o uwzględnienie systemu wyborów moralnych, od których to zależeć mają dalsze losy Pustkowia. Oczywiście po kimś takim jak Warren Spector spodziewałem się przemyślanych dylematów, a ostatecznie w końcu lepiej pod tym kątem spisał się ostatnio Peter Molyneux ze swoim średniawym Fable III. Żadna z podejmowanych decyzji nie ma drugiego dna, wszystko jest "białe" lub "czarne". Mamy do czynienia też chyba z jedną z niewielu pozycji, gdzie bycie złym nie ma tak naprawdę żadnej konkretnej korzyści, poza kilkoma dodatkowymi punktami do przeznaczenia w sklepie. Niecne występki czynimy zatem bardziej dla własnej satysfakcji z gnębienia mieszkańców - co nie przychodzi trudno, zważywszy na fakt, że charakterem dorównują oni pierwszej lepszej, starej szmacie do podłóg.

Obraz

Jeśli miałbym podać jakiś zbliżony do Disney Epic Mickey tytuł, wskazałbym Okami w wydaniu dla ubogich, z mocno ograniczoną swobodą eksploracji. W końcu trzonem całej rozgrywki jest zagarnięty przez mysz w trakcie porwania magiczny pędzel, dający jej moc domalowywania oraz wymazywania obiektów. Oczywiście zapomnijcie o szalonej wolności ingerowania w każdy skrawek otoczenia, gdyż majstrować wolno nam tylko z wyznaczoną przez twórców grupą obiektów, co kojarzy się z zabawą z wypełnianie do połowy ukończonej kolorowanki. Artystyczny przyrząd posłuży zatem do dwóch podstawowych rzeczy – rozwiązywania banalnych zagadek związanych z farbą i rozpuszczalnikiem, a także stanie się główną bronią w starciach z Kleksami. Cała zabawa ostatecznie zostaje sprowadzona do prostego schematu – wpadamy do nowej lokacji, szybko orientujemy się, co trzeba uruchomić, żeby móc czym prędzej opuścić obecne lokum, zaś w międzyczasie poza walką i odświętnym bossem wykonujemy też cały szereg zadań z serii „przynieś, podaj, pozamiataj”, zamieniając się w kuriera dla ubezwłasnowolnionych ruchowo oraz umysłowo przedstawicieli krainy.

[break/]O tak, misje z pogranicza „symulatora chłopca na posyłki” to fundament zarówno głównych celów, jak też wszelakich opcjonalnych zleceń, choć na szczęście zdarzają się i zbawienne wyjątki od reguły. W grze odnajdą się maniacy „lizania ścian” oraz zbierania stosów świecidełek - poczynając od grubo ponad setki przypinek, a na rolkach z filmami plus innych bzdetach kończąc. Pozostaje sobie tylko zadać pytanie, czy komukolwiek będzie się chciało latać w tę i nazad dla kilku rupieci, albo bonusów, skoro już właściwy wątek może zmęczyć człowieka lawirowaniem pomiędzy tymi samymi lokacjami? Niestety, ale wracanie się do znanych już terenów to nieodłączny element krucjaty Myszy, co wiąże się z kolei z nieustanym skakaniem od jednego portalu do drugiego. Poszczególne sekcje gry są połączone specjalnymi projektorami, wrzucającymi nas w dwuwymiarowe światy zaczerpnięte żywcem ze znanych kreskówek, jak chociażby pozbawione kolorów przygody Oswalda, sceneria z musicalu Fantasia lub epizod w zamku Szalonego Doktorka. Trzeba przyznać, że pomysł był przedni, lecz zawiodło rzecz jasna wykonanie, czyniące z owych pomostów małe, ciężkostrawne bohomazy, wyglądające gorzej od gier platformowych z końcówki ubiegłego wieku.

Obraz

Walka to integralna część wojaży uszatego nieszczęśnika, zmuszanego po wielokroć do torowania sobie drogi przez złowrogie Kleksy oraz towarzyszące im zrobotyzowane wsparcie. Podobnie jak przy renowacji świata, tak i tutaj mamy wolną rękę w doborze „amunicji”, decydując się na bezlitosne rozpuszczenie nieprzyjaciela, albo wypranie mu mózgu farbą, przymuszając tym samym do bezwarunkowego uwielbienia nas. Same starcia nie wymagają małpiej zwinności z wiilotem, sprowadzając się do celowania kontrolerem w napastnika oraz zalewania go strumieniami chemii, do czasu aż przestanie toczyć z ust pianę. Chwilowe waśnie można urozmaicić ewentualnym kopem, posyłającym bękarty brudnopisu w pobliskie przepaście, albo pokusić się o odrobinkę finezji, korzystając ze szkiców, potrafiących materializować na zawołanie telewizory, kowadła, czy powiedzmy spowalniać czas. Szkoda, że dosyć znośna mechanika musiała ostatecznie też zostać schrzaniona przez jedną rzecz – kamerę. Dałoby o niej radę wysmarować kilkutomową elegię, przeklinającą programistów siedem pokoleń w tył i przód, jako że nie znajdziemy tutaj większego napastnika, od opętanego chorobą Św. Wita operatora ustrojstwa skierowanego zawsze w takim kierunku, aby uśmiercić nas niezależnie od zastanej sytuacji. I niech nie uśpi Waszej czujności przycisk centrujący widok, albowiem pożytku z niego tyle, co z epileptyka obładowanego nitrogliceryną – w końcu coś wyleci w powietrze...

Obraz

Zawsze wydawało mi się, że studio Disney Interactive ma dostęp do dostatecznie imponujących narzędzi i środków, aby spowić onieśmielającą wręcz wykonaniem produkcję. W sumie cieszę się, iż zostałem ostatecznie wyprowadzony z błędu - Disney Epic Mickey idealnie pasuje do definicji robienia czegoś „na odwal się”. Ja łapię, że starano się oddać ducha animowanych dzieł z ubiegłego stulecia, ale to nie jest pod żadnym pozorem pretekst do zastosowania w tym celu technologii z początku mijającej dekady. Tekstury bardzo często balansują na cienkiej granicy pomiędzy miernotą, a minimalną znośnością, przez co czasami aż chciałoby się wymazać je co do jednej za pomocą naszego pędzla. Identycznie chałturniczy poziom prezentują sobą poszczególne animacje napotykanych postaci, których nie dość, że jest zaledwie kilka modeli na krzyż, to na domiar złego w kółko maltretują zmysł wzroku zlepkiem paru zapętlonych ruchów. Nic tylko porządnie chlusnąć rozpuszczalnikiem, aby zdjąć im te boleśnie tępe wyrazy z twarzy.

[break/]To ogromnie zaskakujące, że tak obiecująco zapowiadający się pod względem otoczki tytuł został do tego stopnia zmarnowany, a drzemiąca w nim moc najzwyczajniej w świecie zaprzepaszczona. Na słowo uznania zasługują wyłącznie "odświętnie" przydarzające się przerywniki filmowe, dzielące się na te renderowane oraz animowane. Pierwsze prezentują wysoki poziom, jak też zadowalającą klasę, z tym że ilościowo koniec końców są przyćmiewane przez masę średniej jakości rysowanych wstawek, robiących gorsze wrażenie od dostępnych w grze do odblokowania czarno białych, mających grubo kilkadziesiąt lat na karku odcinków z Myszką Miki. Naprawdę szkoda, iż efekt końcowy jest taki, nie zaś inny, tym bardziej, że niejednokrotnie można się zachwycić nietuzinkowym projektem poszczególnych lokacji - no ale co z tego, skoro przez większość czasu kuleje strona techniczna. Jakby na to nie patrzeć, Królestwo Królika Oswalda pozostanie niezmiernie urzekającym pomysłem już tylko na kartkach w albumie ze szkicami, bo w ruchu jest niestety wyłącznie kolejnym powodem dla artysty za niego odpowiedzialnego do wyłupienia sobie gałek ocznych cienkopisem.

Obraz

Wybierając najlepszy element z tego niespełnionego dzieła twórcy Deus Ex, nie mam chyba żadnej innej opcji, poza wskazaniem na muzykę. To autentycznie jedyny aspekt tułaczki myszy sprawiający wrażenie dopracowanego. W Disney Epic Mickey usłyszymy nie tylko masę wpadających w ucho, oryginalnych kawałków, lecz również serię tych bardziej tradycyjnych i zapewne znanych co poniektórym wyjadaczom brzmień, idealnie oddających nastrój dwuwymiarowych etapów w stylu retro. Aczkolwiek zgodnie z tą „oldskulową” wizją, producent postanowił wzorem materiału źródłowego pozbawić bohaterów głosu, obdarowując ich w zamian raptem gamą nieartykułowanych pisków, chrząknięć i innych mruknięć, nasuwających niekiedy dosyć dwuznaczne skojarzenia. Jedyną osobą przemawiającą do nas w zrozumiałym języku będzie zaprzęgnięty do szczątkowej narracji mag Yen Sid - działający trochę na niekorzyść gry, albowiem podkreśla on wyłącznie drażniący momentami brak czytanych dialogów, zastąpionych dźwiękami maltretowanych tłuczkami do mięsa zwierząt...

Obraz

Nowe przygody Mikiego, obok krótkiego czasu rozgrywki, rozczarowują mizerną różnorodnością, odstręczają przeciętnie wykonanym światem (dalekim od artyzmu szkiców prezentowanych przy zapowiedziach), w końcu dobijają zaś spapraną kamerą oraz naiwną i biedną fabułą, będącą ostatnim gwoździem do trumny tego projektu. Jedyne, co w trakcie poznawania historii trzymało mnie przy Pustkowiu to nadzieja, że wyczuwalny w powietrzu klimat w końcu stężeje, krystalizując się przed oczami i serwując godną podziwu, ponurą wędrówkę w głąb zgliszczy złowrogiej, opuszczonej przez wszystkich cywilizacji, gdzie mysz zmuszona zostanie do dojrzałych oraz moralnie trudnych decyzji, pokazując tym samym nieznaną nikomu do tej pory ponurą stronę swego jestestwa. Niestety, najwyraźniej właściciele „pro-rodzinnego” wizerunku maskotki mieli w trakcie prac ostatnie słowo w temacie realizacji projektu, sabotując potencjalny hit, po czym pozostawiając go na pastwę nakręconej publiki... Lepiej wyjdziecie inwestując w papier i farbki, niż przymuszając się do korygowania artystycznego dramatu tej zmarnowanej licencji.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)