Deus Ex: Human Revolution
Niewątpliwie ciężko jest mierzyć się z legendą – a seria Deus Ex do wielce uznanych należy. Ale Eidosowi wziętemu pod skrzydła przez Square Enix, pomimo obaw miłośników cybernetycznej sagi, przeszczepienie założeń rozgrywki sprzed lat na współczesny growy grunt udało się nieprzeciętnie. Human Revolution zapewnia bite godziny wyśmienitej zabawy tak tęskniącym za klimatem klasyków Ion Storm, jak też młodzieży niechętnie spoglądającej w przeszłość. I chociaż tytuł ten rewolucyjnym wcale nie jest, nikt nie powinien pożałować jego zakupu – nawet wychowani na prostych strzelankach.
07.09.2011 | aktual.: 16.04.2015 12:08
Przyszłość. Technologia jest coraz bliżej ludzkiego ciała, a my w skórze szefa ochrony Adama Jensena pracujemy dla jednej z firm, która stoi na krawędzi przełomowego odkrycia. Delegacja Sarif Industries z piękną doktor Megan Reed (obiektem zainteresowania głównego bohatera) szykuje się na konferencję, gdzie przedstawi wyniki badań nad łączeniem tkanek z wszczepami bez potrzeby inwestowania pieniędzy w drogie leki, zapobiegające odrzuceniu ich przez organizm – co oznacza powszechny dostęp do usprawnień człowieka. Enigmatycznie sygnalizuje się nam, że coś jest z tym wszystkim nie tak, zanim jednak usłyszymy wytłumaczenia, siedziba firmy zostaje zaatakowana. Jensen odnosi ciężkie rany, napastnicy upewniają się, by z ciał naukowców nie pozostało więcej niż popiół. Dopiero po półrocznej rehabilitacji i licznych mechanicznych modyfikacjach powracamy do służby, próbując dowiedzieć się, kto stał za atakiem.
Fabuła z miejsca zasysa jak odkurzacz, niestety w miarę rozwoju przygody stopniowo zniżając poziom – nie na tyle jednak, byśmy po tych 20 czy 30 godzinach stwierdzili, iż to wszystko był stek bzdur. Chodzi raczej o nagłe nagromadzenie kluczowych informacji plus pojawianie się nowych postaci pod koniec rozgrywki, jak gdyby twórcy zorientowali się nagle, że mają tu jeszcze dużo do upchnięcia, a tymczasem gry zostało niewiele… Przy okazji również historia z biegiem czasu staje się zbyt przewidywalna. Udanie buduje się niemniej atmosferę niepewności oraz braku zaufania pomiędzy postaciami, zarysowując istnienie ogromnej konspiracji gdzieś w tle. Naturalnie wszystko nabierze w końcu sensu, aczkolwiek sam finał na bank rozczaruje wielu – wiedząc, że to prolog do Deus Ex na jakie rozwiązanie się zdecydujecie? Pewnie każde po kolei…
Mamy do czynienia z produkcją FPP z przejściem kamery za plecy postaci przy skradaniu się i wchodzeniu po drabinach, z nastawieniem na rozwój bohatera poprzez liczne ulepszenia. Opcji dostajemy tutaj sporo, nagromadzone zasoby doświadczenia skutkują uzyskiwaniem możliwości zainwestowania punktów w poszczególne części ciała czy implanty, ewentualnie za każde 5 tysięcy kredytów w specjalnych klinikach da się potrzebne do tego zestawy Praxis samemu zakupić. Kolejne poziomy zdobywamy goniąc za wątkiem głównym, wykonując zadania drugoplanowe, zabijając lub ogłuszając przeciwników, odkrywając nowe lokacje, włamując do komputerów… – doświadczenie wpada często oraz gęsto. Co nieciekawe, standardowe ustawienie trudności nie przysparza przy tym wszystkim żadnych kłopotów. Ukłon w stronę niedzielnych graczy? Starzy wyjadacze pójdą więc na całość – i bez zbędnych wizualnych podpowiedzi.
[break/]Wszystkiego odblokować się nie da. W część wszczepów zainwestować opłaca się zawsze (chociażby większy udźwig), na inne zdecydujemy się wyłącznie przy określonym podejściu do zabawy. Lubiący się skradać zmontują poruszającego się cicho hakera z kamuflażem optycznym, ewentualnie przebijającego się przez ściany – gdyby ktoś nie chciał tracić czasu na bawienie się z kompami czy elektronicznymi zamkami. Stawiający na bezpośrednie starcia władują punkty w umiejętności związane ze sprawniejszą obsługą broni, mocniejszy pancerz, zaawansowane obezwładnianie przeciwnika z bliska plus szybszą regenerację, jak też większe pokłady potrzebnych do pewnych czynności zasobów energetycznych. Na dokładkę dla leniuchów proponuję system powolnego opadania – nie zawsze chce się przecież schodzić z wysokiego dachu…
Pojawia się jednak pewien zgrzyt – jak byśmy nie grali, zawsze w końcu trafimy na bossów, których po prostu trzeba ubić. Że bez broni trudno, tak nawet ninja z cienia musi trzymać w zanadrzu zestaw granatów, jakiś mocno usprawniony karabin, a najlepiej też wyrzutnię z paczką rakiet. Całe Human Revolution da się przejść nie mordując nikogo, lecz „mocarzy” jesteśmy zmuszeni wyeliminować i już. W starciach tych nie ma co doszukiwać się większej ideologii – strzelamy, równocześnie unikając ataków, aż do skutku. Psuje to nieco klimat, bo poza oczywistą chęcią zemsty Jensena na oprawcach, obecność takich zręcznościowych momentów nie wpisuje się zbyt płynnie w całokształt rozgrywki. O „realizmie” nagłego pojawienia się dodatkowych skrzynek z amunicją przed następnym, jeszcze niesprawdzonym pomieszczeniem nie wspominając…
Poza tymi leciutko irytującymi fragmentami szarpie się naprawdę niezwykle przyjemnie. Od czasów wczesnych Splinter Cellów nie miałem takiej frajdy ze skradania się za plecami przeciwników – element, który mocno denerwował mnie w wielu współczesnych produkcjach tutaj wypada po prostu świetnie, także pod kątem rozłożenia przycisków na padzie. Przemykanie w mroku oraz szybami wentylacyjnymi jest do tego umiejętnie urozmaicane poprzez zmyślny system łamania zabezpieczeń (zdobywamy poszczególne węzły sieci, równocześnie opóźniając wykrycie naszej obecności – wykorzystując też pomocnicze programy), jak też starcia na słowa. Po zakupie odpowiedniego implantu jesteśmy w stanie wyczuć charakter niektórych rozmówców i wpłynąć na nich feromonami, przy kluczowych postaciach zaś całość przeradza się w kilkuminutową „walkę” o cenne informacje – połączoną ze śledzeniem wskaźnika perswazji, badaniem zachowania ciała, a także wertowaniem listy cech delikwenta.
Spośród kilku większych miejscówek najwięcej czasu spędzimy w Detroit przyszłości, a także wieloplatformowym Heng-Sha w Chinach (innych lokacji pozwólcie, że nie zdradzę). Podążając za wątkiem głównym porozwiązujemy przy okazji problemy różnorakich bohaterów drugoplanowych, co obok doświadczenia zaowocuje bezpośrednią nagrodą typu kasa lub elementy uzbrojenia, tudzież opłaci się niespodziewanie w innym czasie – albo nie, jeśli kogoś ostatecznie wkurzyliśmy bądź wykorzystaliśmy. Misje takie polegają w większości ogólnie na odnalezieniu jakiegoś przedmiotu, ewentualnie wyeliminowaniu celu, sporo tu też biegania w kółko po rozległych dzielnicach miast. Na szczęście wszystko wyważono tak, iż robienie za czyjegoś kuriera w tę i z powrotem tak nie nudzi.
[break/]Spora w tym zasługa przywiązania do szczegółów. Pomieszczenia naprawdę pełne są starannie wymodelowanych, trójwymiarowych obiektów, oświetlenie scen zachwyca, zaś na ulicach napotykamy rzesze nieźle wykonanych, acz czasami wyraźnie powtarzających się mieszkańców. Chociaż zdajemy sobie podświadomie sprawę, że robią tu oni jedynie za tło, tak obecność innych osób, pozornie zajmujących się swoimi sprawami, po prostu cieszy, dokładając się do gęstego klimatu. Radość wywołują ponadto łatwe do wychwycenia dla dociekliwych odwołania do innych gier, filmów czy kultowych motywów – są rzecz jasna nawiązania do Deus Ex, w Detroit na posterunku policji za biurkiem siedzi sobie "niejaki" Alex Murphy, a gdzieś pod mostem ktoś wyrysował Dopefisha.
Pod kątem graficznym nie ma się do czego za bardzo doczepić, poza miejscowymi spowolnieniami animacji przy zwiedzaniu metropolii, niekiedy słabszą teksturą, kilkoma identycznie wyglądającymi pokojami oraz zacinkami postaci na obiektach, plus jednym ogromnym szkicem mającym oddawać ogrom pewnej stacji badawczej za oknem – ktoś zwyczajnie złapał lenia i nie zrobił tego w 3D. Można by też pobiadolić na skromną interaktywność z otoczeniem, tylko po co? Udźwiękowienie trzyma wysoki poziom. Muzyka przywodzi na myśl nuty z Mass Effect, albo Łowcy Androidów, głosy podłożono też nad wyraz profesjonalnie. Z początku wadził mi co prawda ton wypowiedzi Jensena, lecz z czasem przyzwyczaiłem się do jego ciągłego zgrywania Neo z trylogii Matrix. W pewnym sensie w końcu jest on w tej całej opowieści tym wybranym…
Human Revolution to kolosalna ilość frajdy z rozgrywki, z nutką enigmatycznej niespełnionej wizji (twórcy otwarcie przyznają się do przycięcia ambitnego projektu chociażby o kilka lokacji – ale też zapowiadają zestawy DLC) brzęczącą bardzo cichutko nad uchem. Na niskiej częstotliwości. Prawie niesłyszalnej. Trochę może pośpieszono się z zamknięciem historii, niemniej zapobiegając tym samym powoli wkradającemu się po emocjonujących kilkunastu godzinach zabawy „mechanicznemu” już znużeniu. W tytuł jak najbardziej warto zainwestować pieniądze oraz czas, nawet jeżeli myśleliście, że to nie jest produkt dla Was – powinniście się pozytywnie rozczarować. Jest tutaj porcja ważnych przesłań, a także kilkuznacznych metafor, lecz stroniący od moralizatorstwa równie dobrze mogą zupełnie nie zwrócić na nie uwagi i bawić się doskonale. Mamy do czynienia z równą, nieprzegadaną pozycją, zmuszającą czasem do refleksji, lecz też nie za wszelką cenę. Z całego serca polecam, choć to pewnie jednak nie gra tego roku...