DeathSpank: Thongs of Virtue
DeathSpankiem byłam zachwycona. Strasznie nie chciałam, aby się skończył - bo przecież Ron Gilbert nie współpracuje już z Hothead Games, bo nie będzie kolejnej części, bo... Serio, to jedna z gier, których nie da się mieć dość. Dlatego na wieści o DeathSpank: Thongs of Virtue wydałam okrzyk godny Indianina na wojennej ścieżce, a waluta microsoftowa natychmiast została odłożona w portfelu w oczekiwaniu na datę premiery. Od pierwszych chwil z tym tytułem poczułam się jak w domu - ten sam niosący kaganek sprawiedliwości bohater, ten sam humor… Po prostu ten sam geniusz, co w przypadku pierwowzoru.
21.10.2010 | aktual.: 01.08.2013 01:48
Kto przeszedł „jedynkę”, ten zapewne pamięta krótką migawkę w klimatach militarnych na koniec. Tu rozpoczyna się kolejna przygoda - nasz nieustraszony obrońca pokrzywdzonych zamknięty zostaje w obozie wojennym, a pilnowany jest przez orków. Uzbrojony jedynie w obieraczkę do ziemniaków, obmyśla sprytny plan (przecież nie będzie przez całe życie skrobać kartofli, prawda?) i ucieka... Tylko po to, żeby wpaść w ręce nieubłaganie podążającego za nim przeznaczenia. To ponownie przybiera postać rudowłosej wojowniczki, a DeathSpank pobiegnie tym razem tropem pięciu z kompletu sześciu majtek cnoty - stringami zwanych przez tych co bardziej wtajemniczonych. Pięciu, bo te ostatnie nosi oto na sobie. Reszcie właścicieli, od czasu nałożenia tajemniczej bielizny, charakter zmienił się nieco na gorsze - trzeba ich wytropić. Cały zestaw da zaś panowanie nad światem...
Jak widać, fabuła jest jeszcze bardziej absurdalna niż w części pierwszej - i dobrze, bowiem dzięki temu mistrzowską rękę Rona Gilberta w dialogach widać chyba nawet wyraźniej. Thongs of Virtue garściami czerpie ze świetnego pod wieloma względami poprzednika. Praktycznie identyczna pozostała sprawdzająca się mechanika rozgrywki. Dalej do dyspozycji dostajemy osiem przycisków, pod które możemy przyporządkować rozmaite bronie oraz eliksiry leczące, bądź wspomagające. Nie zmienił się również sam system walki (siekanina rodem z bardzo uproszczonego Diablo, pasująca tutaj wyśmienicie), a i ataki specjalne odpalamy ciągle po napełnieniu specjalnego fioletowego pseudo-paska - należy tylko pamiętać, że do ich użycia potrzebne będą dwie pasujące do siebie bronie. Zasada nie kombinowania przy rzeczach udanych zdaje tutaj egzamin na szóstkę.
W zasadzie różnice widzę dwie, w tym jedna nie rzuca się w oczy od razu. Zacznę właśnie od niej - nieco bardziej odmienne są tu zadania do wykonania, choć nadal w dużej części opierają się o schemat "idź, wybij, pozbieraj przedmioty". Czasami trzeba pokombinować, przykładowo przy próbie dostania się do złowrogiej fabryki robotów (zapamiętanie odpowiedniej piosenki, przejście testu na obecność narkotyków w moczu czy skompletowanie odpowiedniego stroju pracowniczego to wcale nie takie proste rzeczy). Nauczymy się też japońskiego, przeżyjemy spotkanie drugiego stopnia z kosmitami niczym w Nie do wiary, weźmiemy udział w konkursie kulinarnym, a nawet... zrujnujemy święta Bożego Narodzenia. Polecam także wizytę w swoistym domu uciech (tylko jedna pracownica - ale za to jaka!). Dowcipy o kupach jednorożca są oczywiście na porządku dziennym, zaś wszystko tworzy bardzo zgrabną, nienużącą i wciągającą całość.
[break/]Druga, poważniejsza zmiana kryje się w samym systemie walki. Zamiast kusz z „jedynki” w Thongs of Virtue do dyspozycji mamy wszelkiego rodzaju broń palną, od maszynowców i strzelb, po wyrzutnie rakiet. Użyteczne bywają zwłaszcza te ostatnie, występujące w odmianach odpowiadających obecnym w grze elementom (ogień, lód, trucizna i podobne) - z uwagi na to stanowią one niezwykle śmiercionośny oręż w potyczkach z wszelkiego rodzaju bossami. Cieszy fakt ograniczenia amunicji do tego całego arsenału, dzięki czemu walkę trzeba chwilami rozplanowywać... No, może do momentu zyskania potężnego pistoleciku obcych (choć ten przegrzewa się po każdym strzale - i tu należy uważać). Walki z głównymi przeciwnikami mocno zyskały na kolorycie, z prostej nawalanki przeistaczając się w starcia logiczne, które należy wziąć sposobem, oszczędzając naboje oraz granaty aż do momentów finałowych. Usprawniono także sam ekwipunek - pozbywanie się niechcianych przedmiotów jest teraz szybsze.
Niestety, również ta część nie ustrzegła się błędów i chociaż większość to raczej drobnostki, wyjątkowo denerwująca potrafi być detekcja kolizji obiektów. Szybko uczymy się, iż podczas kończenia zadania oraz przeprowadzania wtedy dialogów z postaciami niegrywalnymi, nie należy stawać zbyt blisko. Chwile, kiedy musiałam ładować stan gry po utkwieniu między jakimś bohaterem a drzewem, czy skrzynią, na pewno mogłabym policzyć na palcach ponad dwóch rąk. Drugiego wielkiego „byka” uważam za skandal – otóż może się zdarzyć tak, iż pod sam koniec przygody nie pojawi się ludek niezbędny do dalszego poprowadzenia akcji. Co wtedy? Ano nic, na dzień dzisiejszy nie ma sposobu na rozwiązanie problemu. Da się robić zapasowe zapisy na innych nośnikach, ale kto o tym myśli przy automatycznym "sejwowaniu"? Pozostaje czekać na łatkę, niemniej niesmak pozostaje. Zwłaszcza, że zdarza się to wcale nie tak rzadko, zaś daty wydania aktualizacji brak.
Ogólnie dostajemy więcej tego samego - czy to źle? W przypadku Thongs of Virtue na pewno nie. Dalej cieszy oczy kolorowa grafika, a uszy pieszczą dźwięki idealnie dobrane do wykręconej, bohaterskiej przygody. Dialogi, głosy, humor - wszystko to prawdziwa pierwsza klasa, choć w późniejszej partii gry zdarzają się chwilowe spadki animacji. Mimo to nie narzekam. Za 1200 MSP dostajemy ponad 12 godzin cudownej rozgrywki, z całkiem zróżnicowanymi zadaniami do wykonania. Trzeba także pochwalić sam świat tytułu oraz niepowtarzalny klimat - lokacje takie jak miasteczka na Dzikim Zachodzie czy Biegun Północny zapadną w pamięć na długo (można nawet pożeglować własnym okrętem, czego przecież nie było). Jeśli podobał wam się oryginalny DeathSpank, nie wahajcie się, bo następca jest równie dobry, ba! - może i lepszy. Gdyby nie te błędy… Ale dalej zachęcam.