Bomberman Live: Battlefest

Bomberman - czy istnieje na świecie zaprawiony w bojach gracz nie kojarzący nazwy? Nie znający sympatycznego ludzika z wielką głową oraz zamiłowaniem do kryminału? Tak, White Bomber bliski jest założenia pasiaka i oglądania świata zza żelaznych firanek… Cytując za kodeksem karnym, artykuł 164 paragraf 1: „Kto nieostrożnie obchodzi się z materiałami wybuchowymi, łatwo zapalnymi lub substancjami promieniotwórczymi, albo wykracza przeciwko przepisom o wyrobie, sprzedaży, przechowywaniu, używaniu lub przewożeniu takich materiałów, podlega karze aresztu, grzywny lub karze nagany.” Hudson najwidoczniej za nic ma obowiązujące przepisy, bo w mniej więcej rocznych odstępach raczy nas kolejnymi pozycjami spod znaku B jak Bomba. Na Xboksie 360 Bomberman Live zadebiutowało w roku 2007, szybko podbijając serca wielbicieli eksplozji. Teraz przyszedł czas na Battlefest - czy warto sprawdzić?

Redakcja

20.01.2011 | aktual.: 01.08.2013 01:47

Najbardziej obawiałam się przekombinowania, wprowadzenia zbyt wielu niepotrzebnych nowości. Fanów serii spieszę na szczęście uspokoić – to ciągle stary, dobry Bomberman, acz naturalnie z niezbędną dawką innowacji, nie psujących jednak w żaden sposób dobrego produktu. Ogólny trzon rozgrywki pozostał niezmieniony – na złożonych z charakterystycznych kwadracików planszach o różnych rozmiarach może walczyć jednocześnie do ośmiu kolorowych ludków. Akcję oglądamy z lekkiego kąta, celem jest zaś na tyle skuteczne podkładanie bomb, min czy rakiet, aby wyeliminować wszelkie życie na planszy, poza nami samymi. By tego dokonać, należy wykazać się refleksem, sporym opanowaniem oraz często pomysłowością, bo na rodzaj otrzymywanych wskutek wysadzania zniszczalnych bloków dopałek nie mamy żadnego wpływu.

W poprzednich latach Hudson desperacko usiłowało upchać do nastawionego czysto na rozrywkę wieloosobową dzieła chociażby namiastkę trybu dla pojedynczego gracza. Z ulgą donoszę, że Battlefest ograniczyło ten element do niezbędnego minimum. Owszem, da się stoczyć walkę z postaciami sterowanymi przez SI (którego poziom można sobie zresztą dowolnie przed partią ustawić), ale zabrakło jakiejś udziwnionej, zupełnie niepotrzebnej tu fabuły. Ot, do tytułu samemu lepiej zwyczajnie nie podchodzić, bowiem cały sens zabawy i tak pryśnie niczym bańka mydlana. Tryby dla samotników, poza zapoznaniem się z zasadami rządzącymi poszczególnymi typami meczów oraz ograniem nowych plansz, służą w zasadzie wyłącznie do odblokowywania uroczych strojów dla naszego okrągłogłowego człowieczka. Nie zabrakło przebrania pirata, kosmity, kurczaka czy tam kujona w wielkich okularach. Pohasać po miejscówkach da się również na Xboksie 360 własnym awatarem – niby mała rzecz, a cieszy, zwłaszcza podczas zażartych potyczek przeciwko wirtualnym ludzikom bliskich znajomych.

Obraz

Jeśli chodzi o ilość oraz rodzaj dostępnych w Battlefest opcji rozgrywki, zachodziłam przed premierą tego Bombermana w głowę, co też nowego idzie jeszcze zaserwować w temacie tak wyeksploatowanego przecież tytułu. Tymczasem Hudson nie zawiodło moich oczekiwań. Poza standardowymi sesjami w stylu Battle (zwyczajne potyczki od 2 do 8 graczy) czy Zombie (wybuchające zabawki zaznaczają część planszy odpowiadającym nam kolorem, a dodatkowo nie da się zginąć – wygrywa ten, kto zdobędzie najwięcej kwadracików na koniec meczu), dorzucono kilka smakowitości. Bardzo dobre jest standardowo, niczym w typowej strzelance przedstawione Capture The Flag – działamy drużynowo, próbując przenieść naszą flagę w rejon przeciwnika, nie dopuszczając jednocześnie do przejęcia własnej. Jeszcze lepiej wypada VIP, polegający na wspólnej ochronie szefa bombowej ekipy (wybrakowanego nieco pod względem umiejętności, bo nie umie podkładać ładunków). Najwięcej jednak zagrywałam się (i dalej zagrywam) w Bankroll, gdzie wzmacniacze kupujemy między poszczególnymi rundami, niczym w produkcjach typowo sieciowych - wykorzystując do tego celu dotychczas zdobyte środki finansowe.

[break/]Cieszy obecność wielu nowych map, chwilami bardzo charakterystycznych zresztą, zaś każda z nich reprezentuje własny, unikalny styl, pomagający lub też przeszkadzający w samej rozgrywce. Przykładowo, wewnątrz zagmatwanego labiryntu MultiMaze część klocków chwilami wysuwa się ponad podłoże, blokując losowo wybrane przejścia, a znowu otwierając kolejne. W innej lokacji wita nas promień znacząco zwalniający, tudzież przyspieszający wszystkie znajdujące się w zasięgu postacie. Są również spadające kokosy, śmiercionośne światło czy zatrzymujące gracza w miejscu pioruny. Acz chyba najbardziej przypadł mi do gustu statek piracki, lekko kołyszący się na falach w rytm skocznej muzyki. Co paręnaście sekund w bok łajby uderza potężna siła, przechylająca ją mocno w jedną stronę – bomby zsuwają się wtedy niczym po równi pochyłej, na co my musimy naprawdę umiejętnie manewrować wśród powstałego chaosu.

Obraz

Nie zawiodły także świeżo wprowadzone bronie. Ponownie - chociaż wydaje się, iż w kwestii „hucznych” gadżetów nie da się już za wiele wymyślić, kreatywność ekipy twórców ciągle stoi na wysokim poziomie. Sprawne posługiwanie się Cluster Bomb wymaga refleksu, gdyż z potężnego ładunku wypadają po chwili trzy mniejsze wybuchowe odłamki - trzeba tego uniknąć, rozprawiając się jeszcze jednocześnie z przeciwnikami. Świetna jest rakieta, która po wypuszczeniu zmierza w kierunku boku planszy, gdzie eksploduje we wszystkie strony równocześnie. Niemniej nie zabrakło ponadto oczywiście dobrze znanych już narzędzi zagłady, dlatego każdy fan Bombermana poczuje się tutaj jak w domu, rozkładając po mapach znajome zabawki. Jedyną mało trafioną z nowinek zdaje się bomba z czujnikami laserowymi – na reakcję czekamy za długo, co potrafi popsuć nam szyki. Ale parametry potyczek sieciowych i tych przeciwko Sztucznej Inteligencji można dowolnie ustawić, na przykład wyłączając nielubiane bronie.

Obraz

Z wielu stron słychać narzekanie, iż jednak za mało tu nowości. Owszem, to nadal od podszewki znany większości Bomberman, lecz czemu tak ma być źle? W trybie wieloosobowym, na kanapie, czy też po sieci, tytuł sprawdza się wyśmienicie, zapewniając masę zabawy zarówno osobom początkującym, jak i prawdziwym wyjadaczom. Co więcej, stanowi jeden z naprawdę niewielu produktów, przy którym doskonale potrafią bawić się znajomi grający na co dzień po prostu mało. Lub wcale. Porażka nie wkurza, a chwilami wręcz wywołuje uśmiech na twarzy, zwłaszcza że przy odpowiednim ustawieniu meczu po „śmierci” możemy wywrzeć tak zwaną zemstę - jeździmy wózeczkiem po bokach plansz, podrzucając kolejne bomby i polując na pozostałych przy życiu wrogów. Dodajmy do tego kolorową, estetyczną grafikę, chwytliwą ścieżkę dźwiękową oraz absolutny brak problemów z rozgrywką w sieci, a otrzymamy idealną pozycję imprezową, którą nie pogardzi nawet najbardziej oporny widz z drewnianymi palcami. Polecam nie tylko fanom Bombermana – śmiechu co nie miara, zaś chętnych do walki nigdy nie brakuje.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)