Blacklight: Tango Down
Takie pozycje jak Bad Company 2 czy Modern Warfare 2 pokazały, że to nie kampania jest głównym motorem napędowym sukcesu gier FPS. Posiadające jedynie tryb sieciowy Battlefield 1943 utwierdziło rynek w przekonaniu, że można stworzyć grywalną strzelankę opierającą się wyłącznie na wieloosobowej rozgrywce. Z tego założenia wyszło i najwidoczniej Zombie Studios – ale niestety pomysł oraz dobre chęci nie wystarczą. Bo gracze oczekują jeśli nie rewolucji, to przynajmniej zabawy na miarę aktualnych hitów.
16.07.2010 | aktual.: 01.08.2013 01:49
Blacklight: Tango Down rzuci Was w wir konfliktu pomiędzy amerykańskimi jednostkami specjalnymi Blacklight, a niegdysiejszymi komandosami z The Order. Bardzo miło, że producent postanowił wyjaśnić z jakiego w ogóle powodu wsadzono graczom broń do rąk, niemniej nie liczcie na łatwe dotarcie do szczątkowej fabuły. Jeśli dobrze poszperacie w menu, na pewno odnajdziecie zakładkę wyjaśniające zasady prowadzenia "ostrzału" - jej załączenie przybliży odrobinę szkic historii, jednak nie ma co spodziewać się oskarowej opowieści i wciągającej fabuły. Sposób poprowadzenia noweli (a w zasadzie przedstawienie jej „po łebkach”) pozostawia niestety wiele do życzenia. Ale czy do sieciowej „rozwałki” w Blacklight jakikolwiek wątek jest potrzebny? W teorii wesołe zabijanie kolejnych ofiar nie wymaga wprowadzenia, lecz ktoś mógł pokusić się o wyjaśnienie dostępnych w kooperacji misji – nacierające ni stąd, ni zowąd hordy przypominających zombie przeciwników z pozoru nijak mają się do koncepcji...
Gra od Zombie Studios z założenia miała być jedynie fragmentem dużej marki. Poza elektroniczną odsłoną wirtualnej zabawy, autorzy planowali również film oraz komiksową trylogię. Niestety rzeczywistość okazała się misternemu planowi nie do końca przychylna i nie udało się uderzyć w rynek z tak dużym impetem, jak planowano. Tytuł tworzony był przez ponad rok i ostatecznie postanowiono, że trafi on na Xboksa 360, PlayStation 3 oraz PC. Pierwszą platformą, na której pojawili się żołnierze przyszłości, była amerykańska konsola, tydzień później swoich sił spróbować już mogli posiadacze komputerów osobistych. W chwili, gdy pasjonaci sprzętu z Redmond oddają się już zabawie, właściciele PS3 muszą uzbroić się w cierpliwość - nie ujawniono konkretnej daty premiery produktu na „sonce”. Czasowa wyłączność, czy może problemy z ujarzmieniem Unreal Engine 3?
[break/]Tytuł oferuje dość pokaźną liczbę map – jest ich 12. Dorzućcie do tego kilka trybów rozgrywki, (w tym typowy deathmatch, drużynowe pojedynki czy chociażby dominację), a otrzymacie miks, który powinien starczyć na wiele godzin wieloosobowej zabawy. Miejscówki są zróżnicowane i pomimo tego, że praktycznie każdą utrzymano w ponurej kolorystyce, ciężko się nimi znudzić. Kiedy już będziecie mieć lekko dość rywalizacji z obecnymi w sieci graczami, powinniście zainteresować się czteroosobową opcją kooperacji zwaną Black Ops. Są to cztery dość długie misje, o wysokim poziomie trudności. Jedna śmierć oznacza koniec zabawy, warto więc zaprosić do rozgrywki sprawdzonego towarzysza broni. Uważajcie na śmigające w powietrzu kule - w wirze walki łatwo stracić partnera, a punkty zapisu pojawiają się niezwykle rzadko. Jak wspominałem, niestety nie do końca wiadomo, jaki cel przyświeca przedzieraniu się przez hordy wrogów i dlaczego żadna z misji nie kończy się efektowną walką z mocarnym bossem...
Gdyby producenci zrezygnowali z rozwoju postaci, gra znudziłaby się większości miłośników gatunku FPS już po kilku rozegranych meczach. Tak na szczęście nie jest - Blacklight umożliwia „dobicie” do 70 poziomu, przy czym wiąże się to również z odblokowywaniem dodatków do broni. Będą to zarówno gadżety w stylu snajperskiej lunety dołączanej do "gnata", ale też na przykład sprzęt podwyższający skuteczność celowania. Ciekawie przedstawia się umożliwiający widzenie przez ściany wizjer HRV i zawieszki na broń "podkręcające" statystyki. Czuć postęp w rozwoju kierowanego żołnierza. Punkty doświadczenia przyznawane są nie tylko za wygrane mecze lub bezpośrednie zabójstwa, ale także za asysty, co zdecydowanie ułatwia uzyskanie awansu. Czasami warto rzucić granatem na przysłowiowego „Jana” – istnieje wtedy duża szansa, że w ferworze walki przyczynimy się do czyjejś śmierci. Oczywiście nie jest tajemnicą, iż liczy się przede wszystkim samodzielny "kill", najlepiej z celnego strzału w głowę. A może spróbujecie zabić wroga jego własną bronią? Gra nagrodzi Was za to szybciutko osiągnięciem.
Sterowanie na pewno przypadnie do gustu miłośnikom serii Call of Duty. Choć rozgrywka jest zdecydowanie wolniejsza, niż ta znana z produkcji Infinity Ward, tak Zombie Studios postanowiło zastosować klasyczny sposób kierowania postacią. Rzuceni w wir walki będziecie co najwyżej chcieli zmienić czułość kontrolera, ponieważ standardowe ustawienia mogą powodować delikatny oczopląs u osób preferujących delikatniejsze ruchy. Prawy spust odpowiada za strzał, lewy za przybliżenie muszki do oka, klasycznie rzucicie również granatem, a dociskając lewą gałkę wejdziecie w tryb sprintu. Kiedy tylko skończy się amunicja, palec odruchowo naciśnie przycisk X, a żołnierz zmieni magazynek. Warto od czasu do czasu przykucnąć za napotkanym murkiem, jednak nie ma co liczyć na znany chociażby z Killzone 2, przydatny system osłon. Do zabijania trzeba się początkowo przyzwyczaić, zwracając uwagę zarówno na szybkość własnej reakcji, jak też celność. Najtrudniej wygrywać na początkowych poziomach doświadczenia - starcie z wyższym rangą graczem może okazać się problematyczne.
[break/]Graficznie Blacklight zdecydowanie bliżej do tytułów pudełkowych, aniżeli pozycji dostępnych pod Xbox Live Arcade. Ciężko oczywiście postawić produkcję w szranki z topowymi grami tej generacji, jednak wykonanie zdecydowanie budzi szacunek. Szara paleta barw o dziwo nieźle wprowadza w klimat, zaś efekty obrazujące techniczne zaawansowanie futurystycznych kombinezonów są niezłym powiewem świeżości. Wyobraźcie sobie granat, który swoim polem elektromagnetycznym psuje przeciwnikowi obraz lub popularny „niebieski ekran” po przyjęciu go "na klatę". Tytuł nie rzuca na kolana prędkością rozgrywki, jednak trudno tu również odnaleźć znaczące spadki animacji. Jedynie czas ładowania poszczególnych etapów powinien być krótszy – szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że strzelanka korzysta wyłącznie z dysku twardego. Dźwięk jest poprawny, choć można odnieść wrażenie, że wszystkie odgłosy gdzieś już słyszeliśmy...
Łyżka dziegciu - wielkim minusem Tango Down jest oto system przydzielania meczy, a w zasadzie ogólna obsługa trybu zabawy wieloosobowej. Lagi nie są niczym nadzwyczajnym i nawet najlepsze pozycje przeznaczone do stadnej zabawy trafiają czasem na gorsze dni, całkowicie pokpiono tu natomiast dobieranie rozgrywek. W praktyce, niezależnie od wybranego trybu, spędzicie przed telewizorem przynajmniej kilka minut w oczekiwaniu na znalezienie starcia. Kiedy już gra uzna, że wysiedzieliście swoje, okaże się, że ekran ładowania wywołał przedwczesną radość i... proces szukania często powróci do początku. Jest jeszcze jeden istotny element, na który niestety twórcy nie mają już wpływu - trudno znaleźć chętnych do zabawy. Ograniczona do 60 minut wersja demonstracyjna pozycji pchnęła trochę ludzi do zabawy, niestety wygląda na to, że mało kto postanowił zostać tu na dłużej. A jak grać na pustych serwerach?[img=27187]
Czy Blacklight warte jest wydania 1200 Punktów Microsoftu? To bez wątpienia gra ciekawa, która może zainteresować już samym pomysłem sieciowej zabawy. Otrzymacie solidną, bardzo ładnie i schludnie wykonaną strzelankę, która pozwoli Wam przez wiele wieczorów cieszyć się z każdego „sprzedanego” przeciwnikowi strzału w głowę. Futurystyczna otoczka spodoba się każdemu fanowi nowoczesnych klimatów i będzie miłą odskocznią od popularnego ostatnio, współczesnego pola bitwy. Szkoda, iż Tango Down posiada jedną, acz niezwykle znaczącą skazę, na dzień dzisiejszy w sumie uniemożliwiającą zarekomendowanie tego dzieła - fatalny system wybierania meczy. Łatka naprawiająca ten irytujący problem musi pojawić się jak najszybciej. Czy jednak wtedy serwery zapełnią się graczami? Zobaczymy. Mówi się już o kontynuacji...