Battlefield Hardline — Battlefield tylko z nazwy, chociaż strzelanka z gry niezła
W sklepach pojawiła się gra Battlefield Hardline i wieloletni fani serii zaczęli kręcić nosem. Nie bez powodu. Jeżeli coś w końcu ma w nazwie (cyfrowe) pole bitwy, po którym przez lata biegała cała masa graczy, przyzwyczajając się do pewnych wojennych rozwiązań, samo dolepienie podtytułu absolutnie nie uzasadnia zmian założeń rozgrywki. Tutaj zrezygnowano oto z typowo militarnych klimatów, w kampanii oraz zabawie multiplayer koncentrując się na zmaganiach policjantów z przestępcami. Nie ma tragedii, bo w przypadku obu trybów produkt zapewnia wiele godzin dobrej rozrywki, jednak ilekroć tylko spojrzy się na tytuł i przypomni sobie poprzednie dokonania twórców w temacie, mina człowiekowi rzednie. Ten projekt należało po prostu wydać jako osobne dzieło, no ale wtedy przecież, bez Battlefielda w tle, sprzedawałoby się gorzej, prawda?
30.03.2015 | aktual.: 30.03.2015 16:12
Poznanie historii zajmuje około 8 godzin, podczas których odnajdziecie w projekcie nawiązania do serialu CSI: Kryminalne zagadki Miami i podobnych telewizyjnych tworów (gra podzielona została na odcinki, włącznie ze streszczeniami poprzednich), w tym także gatunku określanego jako tzw. cop drama, a więc skupiającego się na życiu policjantów. Nicholas Mendoza jest funkcjonariuszem pracującym za marną pensję, pragnący udowodnić, że nie pójdzie w ślady brutalnego ojca, lecz będzie kimś lepszym. Niestety bycie porządnym to problem, gdy żyje się w świecie wszechobecnej korupcji… Fabuły nie ma zbytnio dalej co streszczać, bo wystarczy wspomnieć, że już od pierwszej misji zmyślny gracz załapie jej dalszy rozwój, co zwyczajnie nieciekawie świadczy o scenarzystach. Dodajcie do tego liczne niedopowiedzenia, przeskoki w czasie o kilka lat, a także niefrasobliwe pozbywanie się wcześniej kluczowych dla rozwoju wydarzeń bohaterów i będziecie mieli obraz tego, jak wielki spadek formy zaliczyło odpowiedzialne za grę Visceral Games, dotąd przecież zazwyczaj wychwalane za swoje Dead Space…
Trzeba podkreślić, że Hardline to też przede wszystkim skradanka. Jasne, zabijanie wszystkich jest jakąś drogą do końca danego epizodu, tylko normalni policjanci nie idą do celu po trupach. Skupicie się więc bardziej na zachodzeniu bandytów od tyłu, machaniu im przed nosem odznaką i aresztowaniach. To też zaowocuje szybszym zdobywaniem kolejnych poziomów postaci, a co za tym idzie odblokowywaniem nowych broni oraz gadżetów. Wszystko byłoby całkiem w porządku, gdyby nie liczne umowności. Przykładowo, policyjna blacha onieśmiela tylko maksymalnie do trzech przeciwników równocześnie, a jeśli jednemu zakładamy kajdanki, pozostali grzecznie czekają na swoją kolej. Łuska, rzucona w kąt dla odwrócenia uwagi, nie zaciekawi całego tłumu uzbrojonych po zęby zbirów, lecz sprawę pójdzie zbadać zawsze tylko jeden z nich. Wrogów można zaznaczyć sobie z użyciem specjalnego skanera, by śledzić ich pozycje, ale i tak minimapa ich pokazuje, włącznie z polem widzenia. Najgorzej jest jednak z lokacjami. Niby technologia Frostbite jest niezwykle potężna, ale z wyjątkiem ostatniej misji poruszamy się wyłącznie po mocno ograniczonym terenie, wyjście poza obszar którego oznacza rozpoczęcie odliczania do restartu. Psuje to wczuwanie się w rolę.
Zatrzymajmy się na chwilę przy temacie grafiki. Nie ma porównania z poprzednim Battlefieldem. Jest zwyczajnie brzydziej. Miejscówki oddano starannie, ale czuć, że to sztucznie zamknięte miejsca, a nie wycinek większego świata. Auta na ulicach stoją tak, jakby ktoś je wbił asfalt, a nie zaparkował. Przechodnie to słabo animowane manekiny. Przede wszystkim niemniej brakuje filmowej widowiskowości. Z całej gry pamiętał będę tylko motyw z rozwalającymi się od strzałów ściankami działowymi plus nurkowanie w wieżowcu (sami zobaczycie!). Z wybuchów też wspominam cały jeden. Słabo. Nawet przejażdżki samochodami trzeba traktować jako przynudnawe przerywniki, służące tylko zmianie scenerii. Na pochwałę zasługują za to twarze bohaterów drugoplanowych, chociaż oni sami poruszają się strasznie koślawo. Mimiką wyrażają emocje, grają realistycznie oczami, chce się im wierzyć. Aż dziw, że zabrakło wątku miłosnego.
Projekt obsługuje Mantle AMD, co zapewnia wzrost wydajności na słabszych systemach opartych o rozwiązania wytwórcy, ale i bez tego działa sprawnie — o ile nie liczy się oczywiście okazjonalnych spowolnień filmików, obiektów (z przeciwnikami włącznie) nagminnie wnikających w podłoże i ściany, znikających przed oczami fragmentów etapu czy kompanów biegających sobie w powietrzu… Wszelkie wydarzenia udanie podkreśla podkład muzyczny, z hip-hopem na czele. Jeśli na siłę nie będziemy chcieli porównywać polskiej wersji językowej do oryginału, przekład wcale jakiś tragiczny nie jest. Aktorzy całkiem pasują do ról i głównym problemem tutaj są przedziwne skoki głośności nagrań. Czasem nuty, które powinny lecieć w tle, zagłuszają rozmowy w kluczowych momentach.
Zanim sprawdzicie tryb multiplayer po ukończeniu kampanii, powrócicie jeszcze do poszczególnych rozdziałów, aby pobawić się w detektywa i poszukać dowodów spraw, aresztować wyznaczone osoby lub po prostu spróbować rozegrać dany scenariusz w nieco inny sposób. Dodatkowe starania owocują także m.in. pakietami bojowymi z bonusami do wykorzystania, więc warto. Docenić należy, jak wrogowie potrafią schodzić z linii strzału, ale wszyscy masowo wychodzą z jednej fabryki klonów, nawet aplikującej te same tatuaże. Rzecz jasna snajperzy w oddali praktycznie się nie mylą, trafiając w nas bez najmniejszego problemu. Przy okazji szybko gracz przekonuje się, że przy odejściu od roli i pójściu w stronę zabijaki, karabin wyborowy to faktycznie dobro. Zwłaszcza przy nieprzypadkowo rozstawionych platformach, wieżyczkach oraz gniazdach dla strzelców.
Zabawy po sieci rzecz jasna też nie zbudowano na podłożu wojennym. Mamy policjantów i złodziei, po kilka klas na grupę, naturalnie z opcją modyfikowania wykorzystywanego ekwipunku, odblokowywanego z biegiem czasu, a potem już kupowanego za zdobytą podczas starć gotówkę. Wbrew mym początkowym obawom, zabawa jest niezwykle wciągająca, chociaż poza ogólnymi podstawami i kilkoma powracającymi trybami rozgrywki, Hardline nie ma z poprzednimi Battlefieldami (tak jak cała gra) pozornie za wiele wspólnego. Jest świetna według mnie ruchoma dominacja, czyli polowanie na wybrane pojazdy, by poprzez pozostawanie za ich kółkiem jak najdłużej zdobywać punkty dla swej drużyny. Daje morze frajdy. Podobnie rozrywkowe są napad na bank i walka o pieniądze z furgonetek, acz odbijanie lub pilnowanie zakładników już mniej. Mapy na razie nie powalają na kolana, bo od czegoś będzie DLC, jest tu niemniej jakiś magiczny, słodki pierwiastek Counter-Strike’a w tym wszystkim. Przymyka się nawet oko na znacznie uproszczoną w stosunku do trybu dla samotników oprawę, lagi i długie dołączanie do gier. Cały odbiór psuje tak naprawdę ten nieszczęsny Battlefield w tytule. Powtórzę, że podczepienie gry pod serię wychodzi jej tylko na złe.
O ile więc skrócicie sobie nazwę do Hardline i potraktujecie produkt jako niezależny twór, a nie próbę poszybowania na wietrze popularności marki, być może odnajdziecie tutaj coś dla siebie. Warto rozważyć zakup dzieła jednak tylko wtedy, jeśli macie zamiar z kolegami robić zamęt przez Internet. Fajnie, że ograniczono liczbę wybuchowych, potężnych broni, bo już wyrzutnia rakiet potrafi napsuć krwi. Sama przeciętna i szarpana historia niestety nie uzasadnia w tej chwili wydawania pieniędzy na najnowszego Battlefielda. Jasne, bywały już gorsze scenariusze pełne poskryptowanych akcji, lecz przynajmniej efektownych. Tu rzecz sprowadza się bardziej do przydługich, nudnych przerywników, niż walących się co chwila budowli i wybuchającej połowy miasta, a skradanie się zdecydowanie nie idzie w parze z przyzwyczajeniami. Jeden epizod za sterem czołgu też nie jest żadnym ukłonem w stronę fanów. Ot, można sprawdzić.