Batman: Arkham City
Nieczęsto pojawiają się takie gry, które budzą gorące emocje w sercach nie tylko fanów elektronicznej rozgrywki, ale również zagorzałych „komiksiarzy”. W Batman: Arkham City pokładałem spore nadzieje - chociaż Rocksteady Studios nie trzymało się przecież za blisko materiału źródłowego w wydanych dwa lata temu przygodach Mrocznego Rycerza w azylu dla szaleńców, tak podeszli do postaci zamaskowanego Wayne’a z rzadko spotykanym, należytym jej szacunkiem i czcią, równocześnie popisując się znajomością tematu. Bezpośrednia kontynuacja przebija pierwowzór niemal w każdym względzie, stanowiąc tak potrzebny pomnik dla prawdziwego Batmana, którego DC Comics pożegnało we wrześniu tego roku…
28.10.2011 | aktual.: 01.08.2013 01:46
Wyjaśnię może szybciutko – wszystkie ukazujące się do niedawna serie amerykańskiego wydawnictwa zaliczyły restart, ponieważ uznano, iż czas przestawić się na świeżego czytelnika. Bohaterowie odmłodnieli, wypięknieli, sam Bruce przedstawiany jest obecnie jako niefrasobliwy miliarder. Piękny playboy z głową na karku, ale sypiający z kim popadnie. W grze mamy do czynienia na szczęście z dawnym, twardym mózgowcem, nie dającym sobie w pelerynę dmuchać. Od razu wiadomo, że to on jest łowcą. Dysponuje oczywiście zaawansowanym sprzętem, więc przestępcy drżą, bo w końcu ich wytropi. Każdy zadany w bójce cios czy wyprowadzona kontra poprzez swój impet aż boli. A kiedy ktoś detektywa nocy wykiwa i musi oto robić za chłopca na posyłki? Będzie grał rozdanymi mu kartami, lecz zawsze ma w rękawie także jakiegoś jokera…
Oczywiście maniakalnego klauna nie mogło zabraknąć – w tej roli ponownie (co niestety potwierdzone, po raz ostatni już) Mark Hamill. Głosowo socjopata wypada nieziemsko, chociaż w następstwach wydarzeń Arkham Asylum jego sytuacja wcale nie powinna wywoływać uśmiechu. Elokwentny, szalony miejscami chyba specjalnie tylko na pozór, odwołujący się do popkultury - w tym seriali czy Internetu. Stanowi w grze podkreślaną co chwila przeciwwagę dla głównego protagonisty, niemniej nie tylko z tym niezapomnianym świrem będzie miał Batman do czynienia. Two-Face, Harley Qiunn, Mr. Freeze, Pingwin – takich osobistości zapewne spodziewaliście się od dawna, a to nie koniec plejady komiksowych gwiazd po stronie odwiecznych rywali zakapturzonego krzyżowca w imię sprawiedliwości. Przy czym „odwiecznych” to tutaj też słowo-klucz...
Polem działań jest wycinek miasta Gotham zamieniony w strefę więzienną. Teren nie jest tak rozległy jak w przypadku innych tytułów z otwartym światem, lecz na tyle duży, by nie zanudzić odbiorcy. Od samego początku metropolia zachwyca klimatem (mocne wprowadzenie widokiem na całość) i w toku zabawy uczucie pewnej dumy, ale także przygnębienia, nie powinno opuszczać gracza. Jest co robić obok wypełniania wątku głównego – w zaułkach Riddler pozostawiał dosłownie setki rzeczy do znalezienia, są także wyzwania logiczne. Zapobiegniemy napadom, namierzymy tajemniczego snajpera czy złodzieja tożsamości, uratujemy ludzi przed napiętnowanym psycholem, pognamy po dachach w poszukiwaniu Azraela… Dorzucono też specjalne misje treningowe rzeczywistości rozszerzonej. Głównym „motorem napędowym” zabawy jest oczywiście nieodzowna linka z hakiem oraz peleryna, dzięki której szybujemy sprawnie z miejsca na miejsce.
[break/]Poruszanie się po Arkham City na pewno wymaga nabrania wprawy, tak samo jak bitki z przeciwnikami – te mamy często z udziałem nawet kilkunastu zbirów. Odpowiednie kontrowanie ciosów wrogów (rychłe ataki są sygnalizowane) to podstawa, przy równoczesnym jednak wyprowadzaniu własnych kombinacji. Walka wizualnie wypada nieziemsko. Batman płynnie przechodzi od animacji do animacji, kopiąc bandytów, powalając ich, przeskakując, obezwładniając wielu na raz. Do tego dochodzi używanie dostępnych na wyposażeniu Wayne’a gadżetów (oczywiście asortyment dostępnych zabawek poszerzono o nowe), co skłania do zakombinowania. Eksplozja żelu odrzucająca agresorów, potem zaś kulka dymna, a na „deser” granat lodowy i wykończenie pozostałych oślepionych? Jedna z wielu opcji. Warto mieć na względzie, że o ile z początku wystarczy zwykłe „klepanie” po przyciskach na padzie, tak z czasem bardziej premiowana jest dokładność wstukiwanych razów. Konieczne staje się także stopniowe uszczuplanie bandy, osoba po osobie – w kupie nas szybciej powalą. Nie warto ryzykować.
Typów nieprzyjaciół mamy kilka - począwszy od zwykłych bandziorów, poprzez takich wyposażonych w pałki, noże, tarcze, czy broń palną, po mocniejsze wariacje, wymagające od nas silniejszych ciosów, plus kilku pomniejszych, ciekawych bossów. Dotarcie do głównych „złych” zazwyczaj wymaga nie tylko mocnych pięści, lecz również dozy skradania, gdyż niejednokrotnie prowadzi do nich droga przez lokację pełną uzbrojonych po zęby najemników. Tutaj obowiązuje standardowa procedura – rozeznanie sytuacji w trybie detektywistycznym (podświetlanie celów oraz ważnych obiektów), ataki z powietrza i szybka ucieczka, ciche ogłuszanie spod kratki w chodniku, wieszanie delikwentów na gargulcach, „wyłuskiwanie” przez okna, albo zbite z desek ściany. Rozpędzony sterowany batarang, który strąci cel z kładki, też zdaje egzamin. Starcia z szefami są niezapomniane, satysfakcjonujące, a miejscami nieźle zakręcone, czy wręcz psychodeliczne. Nic dziwnego, że z czasem strój Batmana się tak pięknie niszczy…
W zależności od tego, jak bardzo tytuł nas wciągnie, tryb fabularny zajmuje dwa-trzy wieczory. Niestety historia, chociaż ogólnie niezła, nie ustrzegła się nieścisłości. Ofiarą nie do końca przemyślanego scenariusza padł między innymi wątek miłosny. Nie będę zdradzał szczegółów, ale zakończenie według mnie zupełnie nie idzie w parze z tym, że Bruce mógłby dla kogoś nagle poświęcić dosłownie wszystko. Nie można odmówić finałowi symboliki, w pewien sposób stanowi ono też zacny hołd, niemniej lekko nie trzyma się tej przysłowiowo kupy. Poza tym nie zrealizowano potencjału kilku postaci, choćby takiej jak szeroko promowany Hugo Strange – od początku straszy się nas wprowadzeniem w życie wielce groźnego planu, czy ujawnieniem tożsamości Mrocznego Rycerza, a ostatecznie… Szkoda gadać. Nie zdziwię się, jeśli czas od „wielkiego” wyjaśnienia „wszystkiego”, po faktyczny koniec gry, uznacie zwyczajnie za dziwnie pośpieszne zamknięcie wątku.
Drażni ponadto potraktowanie po macoszemu współpracowników Mrocznego Rycerza. Z Alfredem jesteśmy tylko w kontakcie radiowym. Robin pojawia się na chwilę, by pokazać swoją muskulaturę plus stylowe wdzianko i w sumie tyle. O działaniach Nightwinga wspomina się raptem w rozmowie. Zapowiedziano DLC z „synami” Wayne’a, więc pewne luki w fabule zapewne zostaną wypełnione, niemniej gdzieś tam w umyśle kiełkuje jednak teoria, że to powinno być już w pudełku z grą... A tak dostajemy wyłącznie Kobietę-Kota, o ile naturalnie zakupiliśmy egzemplarz z pierwszej ręki. Postać stanowi ciekawą odskocznię od latającego po mieście nietoperza, przemieszczając się przy pomocy bata, skacząc po murach budynków, łażąc do góry nogami oraz cicho podkradając się do przeciwników, bo też mniej kulek potrafi przyjąć na ponętną klatkę piersiową. Misje z nią stanowią całkiem fajny bonus, ale nic ponad to. Oferują mimo wszystko za mało, żeby ktoś miał wysupłać na ten dodatek osobno kasę.
[break/]Po przejściu gry jeszcze trochę mamy do roboty. Możemy zacząć od nowa trudniejszy wariant przygody, zachowując uzyskane podczas pierwszej przeprawy gadżety i umiejętności. Są dostępne z menu pokoje bitewne, gdzie na punkty gromimy kolejne fale przeciwników. Dostajemy również pakiet mini-kampanii – tu wypada wypełnić określone warunki, przykładowo w dany sposób eliminując przeciwników. Ewentualnie z zestawu dostępnych modyfikatorów sami tworzymy sobie wyzwania. Zawsze też da się po prostu wrócić na ulice i poszukać jeszcze nieodkrytych dotąd rzeczy. Samych ciekawostek jest sporo - nawiązania do Arkham Asylum, ukryte lokacje, czy przeciwnicy Batmana, przedmioty dające spostrzegawczym graczom naprawdę wiele do myślenia, stanowiące wyjście do snucia domysłów odnośnie kontynuacji… Rocksteady zadbało o fanów.
Graficznie Unreal Engine 3 pokazuje pazur. Tekstury może nie zawsze są idealnej jakości, a obiekty lubią przez siebie przenikać, jednak projekt miejscówek (co przekłada się bezpośrednio na klimat) pozwala szybko zapomnieć o wizualnych niedoróbkach. Lokacje pełne są szczegółów, a często również interaktywnych elementów. Tryb detektywistyczny potrafi ujawnić ponadto na pierwszy rzut oka niewidoczne detale – choćby ciała pływające w akwarium, albo gdzieś pod lodem, na nowo przypominające, że mamy do czynienia w większości z psycholami. Miasto zasypywane jest przez biały puch, migoczący złowrogo w świetle księżyca – miałem nawet deja vu z Maksa Payne’a. Nie zawodzą dranie rozpoznawalni z komiksów, na wiele sposobów dający się jeszcze bliżej poznać w animacjach na ekranach wczytywania stanu gry po śmierci bohatera - świetny pomysł. Głosy podłożono naprawdę profesjonalnie i dialogów się nie nachwalę, a jeszcze umiejętnie dobrana muzyka idealnie podkreśla filmowy charakter produktu.
Skrótowo rzecz ujmując, Batman: Arkham City jest niezapomnianą produkcją, zdecydowanie wartą nabycia. Dla wielu osób będzie to gra wybitna, może nawet pozycja na miarę miana hitu tego roku. Z mojego punktu widzenia do prawdziwej wielkości brakuje jej z kilku względów – marudziłem najbardziej na fabułę, czasem nie do końca wiadomo także co dalej robić, więc tworzą się niepotrzebne przestoje, co nie zmienia jednak absolutnie faktu, że ubawiłem się przy niej setnie, poczułem jak Mroczny Rycerz, ani razu nie wykląłem twórców. Ba! – wręcz przeciwnie, chwaliłem ich kunszt oraz dorosłe podejście do tematu. Tak łatwo przecież było zwyczajnie wrzucić bandę znanych z uniwersum DC łotrzyków do jednego wora, potrząsnąć i wysypać na rynek. Tutaj każdy boss jest dobrze nakreślony, do tego wieloma smaczkami premiuje się znajomość wieloletniej serii (na całe szczęście nikt nie wyjaśnia „świeżakom” kto jest kim oraz dlaczego), która niestety de facto jest już przeszłością. Nie ideał więc, ale wart szacunku. I ceny.