Assassin's Creed: Brotherhood

Choć pierwsza część Assassin’s Creed miała swoje duże wady, ukończyłem ją kilkukrotnie. Potem Ubisoft Montreal zabrało się za kontynuację, która ku mojemu zdziwieniu naprawiła niemal wszystkie wpadki pierwowzoru i zaprezentowała zupełnie nowe ramy czasowe - a co za tym idzie też bohatera. Po Wyprawach Krzyżowych oraz Altairze przyszła pora na Ezio i włoski renesans. Choć z początku tytuł nie przypadł mi do gustu, w krótkim czasie się do niego przekonałem. Teraz kanadyjskie studio serwuje nam raz jeszcze opowieść o asasynach okresu Odrodzenia, do tego już bez numerka w tytule.

Redakcja

02.12.2010 | aktual.: 01.08.2013 01:48

Historia w Assassin’s Creed: Brotherhood startuje dokładnie w tym samym momencie, kiedy widzieliśmy napisy w „dwójce”. Misja w Watykanie zakończyła się sukcesem, Ezio Auditore da Firenze wraca w glorii i chwale do swojej niewielkiej posiadłości. Zakon zabójców świętuje, bo oto poprzez poczynania bohatera, templariusze w końcu przeszli do defensywy. Fragment Edenu, ponownie jest w naszym posiadaniu, tak więc nic nam już nie może zaszkodzić. Ale czy na pewno? Przeciwnicy niespodziewanie szybko podnieśli się po porażce i rozpoczęli szturm osady skytobójców. Atak całkowicie zaskoczył wszystkich mieszkańców, którzy w popłochu opuszczają swe domy. Zostaliśmy z garstką ludzi, aby osłaniać ucieczkę cywili. Przeważające siły wroga szybko dławią opór, a gdy opada pył, jest nam dane poznać osobę stojącą za tą zuchwałą napaścią - Cezara Borgia.

Ezio ostatkiem sił uchodzi z życiem i wraz z niewielką grupką sojuszników opuszcza owładniętą przez templariuszy willę. Sprawy nie mają się za dobrze, gdyż tajemniczy artefakt znów wpadł w ręce wroga. Dlatego też wspólnie z matką i siostrą kierujemy swoje kroki do Rzymu. Tu, jako jeden z ostatnich żyjących członków bractwa, postanawiamy odbudować wszystko oraz wypowiedzieć wojnę rodzinie Borgia na ich własnej ziemi. Tak wygląda rok 1500. A co się dzieje w czasach obecnych? Cóż, jak pamiętamy Altair i Ezio to jedynie odtwarzane wspomnienia przodków niejakiego Desmonda Milesa. W sumie to on jest głównym bohaterem opowieści, lecz w Brotherhood tylko przez krótką chwilę dane nam będzie nim pobiegać. W roku 2012 zakon skrytobójców jest zepchnięty do podziemia, skąd również stara się zlokalizować miejsce ukrycia fragmentu Edenu.

Obraz

Jeżeli chodzi o tryb dla samotnego gracza (bo doszło i multi, niemniej o tym później) gra specjalnie nie zmieniła obranego już za pierwszej części kierunku. Sterujemy postacią, która ma do wykonania szereg misji. Są one bardziej zróżnicowane niż wcześniej, ale skupimy się na zajęciach typowych dla zabójcy, czyli morderstwach oraz skradaniu się. Nie zabraknie również śledzenia istotnych dla fabuły postaci, czy przejmowania kontroli maszynami stworzonymi na podstawie projektów Leonarda Da Vinci. W skrócie – dziać się będzie wiele i nie ma mowy o nudzie. Co pozytywnie dziwi, zważywszy na fakt, że nasze pole manewru zostało nieco ograniczone... Witamy oto pachnący nowymi trendami w architekturze i sztuce Rzym. Metropolię podzielono na kilka stref, każda z nich jest pod panowaniem rodziny Borgia, więc aby przypodobać się mieszkańcom należy ją odbić. Na dany obszar przypada jedna wieża, którą trzeba zniszczyć. Zanim jednak zaczniemy się na nią wdrapywać, wypada usunąć jeszcze kapitana straży lokalnego garnizonu. Zadanie to nie zawsze jest takie proste, gdyż otoczony on jest swoją świtą. Przy czym nie jesteśmy rozliczani z tego, jak zostanie on zabity, więc nie ma co specjalnie kombinować...

[break/]Nie zabraknie elementu inwestowania. Wraz z odbiciem danego rejonu, wykupimy nie tylko historyczne budowle, ale również sklepy mieszczące się w tym obszarze. Wśród straganów niewiele się pozmieniało - wracają lekarze, kowale, artyści, bankierzy oraz krawcy. Im odrestaurujemy więcej lokali określonej specjalizacji, tym możemy liczyć na konkretniejsze zniżki na poszczególne produkty w nich oferowane. Swoistą nowością są misje kupców, aczkolwiek aby za jakąkolwiek z nich się zabrać, musimy wpierw dostarczyć pewne przedmioty. Ale infrastruktura Rzymu nie kończy się też wyłącznie na sklepach. Ezio powynajmuje również nieruchomości i przeznaczy je dla kurtyzan, złodziei lub wojowników - dzięki czemu "ekipę" będziemy mieli pod ręką. Wszystko, co odbudujemy, zwiększa wpływy do kasy bractwa, więc warto temu poświęcić uwagę w przerwie miedzy kolejnymi zabójstwami. Plus zaprzyjaźnione frakcje także mają dla nas misje do wykonania.

Obraz

Ezio staje na czele bractwa, lecz gdy rozpoczynamy naszą przygodą nie ma w nim ani jednego członka. Adeptów sztuki zabijania werbujemy z reguły w jeden sposób – ratując ich z opresji. Kiedy decydują się do nas dołączyć, gra otwiera przed nami kolejny nowy aspekt rozgrywki, czyli zarządzanie zakonem. Żółtodziobów należy wyszkolić, stąd posyłamy ich w różne zakątki Europy, aby wykonali dla nas zadania. Trzeba zaznaczyć, iż nie sterujemy uczniami, wszystkie narzędzia menadżera mamy porozrzucane po odpowiednich tabelkach. Lawirując między nimi usprawniamy powoli całą gildię. Gdy misja zakończy się sukcesem, dany adept otrzymuje punkty doświadczenia, zaś my zapłatę, jednakże możemy równie dobrze stracić "zielonego" posłańca. W miarę postępu w nauce zabijania, delikwenta wysyłamy na coraz trudniejsze akcje, a z każdym kolejnym awansem dozbrajamy go w lepszą broń, bądź pancerz. Na maksymalnym poziomie doświadczenia, śmiałek jest mianowany na asasyna. Choć zasady rządzące tym drobnym elementem rozgrywki są banalne, muszę przyznać, że w pewnym momencie porzuciłem na chwilę wątek fabularny i zasiadłem do szkolenia własnej armii.

Bo też kiedy w gildii czeka na nas kilkuosobowa grupa świeżo upieczonych zabójców, walka z Cezarem i jego ludźmi staje się łatwiejsza. Weźmy na to, jak drogę toruje nam pięciu zbrojnych piechurów, wystarczy, że Ezio da znać, a pojawią się podwładni i w mig uporają z „zaporą”. W praktyce wypada to świetnie, choć mimo wszystko żałuję, że nie mamy większej swobody w wydawaniu rozkazów - ograniczamy się wyłącznie do zaznaczenia celu oraz jego egzekucji. A skoro o mordowaniu już mowa, wypada wreszcie przyjrzeć się, co my sami mamy na wyposażeniu... Arsenał nie uległ raczej większym zmianom, w dużej mierze przewija się oręż znany z Assassin’s Creed II. Ot, w rękawie ukryte ostrze i pistolet, a za pazuchą wachlarz szpad, sztyletów, młotów czy innego żelastwa. Niemniej gdy wykupimy odpowiednie wzmocnienia kieszeni, bohater będzie mógł nosić także ciężkie miecze i topory, wcześniej niedostępne. Nowością jest kusza, która przyda się w załatwianiu spraw po cichu, ogólnego zdejmowania celów na odległość.

Obraz

System walki niestety nie został należycie usprawniony. W dalszym ciągu stoimy i zbijamy ciosy przeciwnika, czekając na odpowiedni moment, aby wyjść z krwawą oraz widowiskową kontrą. Poprawiono za to na pewno dynamikę ruchów postaci głównej, jak też wrogów, którzy teraz sprawniej bronią się przed atakami asasyna. Potrafią nie tylko nas złapać, ale też na przykład oślepić, rzucając piach w oczy. W starciach często biorą udział zróżnicowane typy żołnierzy, ale mniej więcej od połowy gry Ezio z ulepszonym pancerzem jest już niemal nie do pokonania. "Piruety" czy akrobatyczne wykończenia wyglądają nadal świetnie, lecz po którejś z kolei potyczce drażni jednak, że walczymy z jednym wojakiem, a reszta jego kolegów stoi i grzecznie czeka na swoją kolej…

[break/]Gdyby poprzeczka w kampanii była dla nas osadzona za nisko, zawsze możemy sprawdzić się w walce po sieci. Brotherhood to pierwsza gra z serii oferująca zabawę online i muszę przyznać, że Ubisoft stanęło na wysokości zadania, dostarczając całkiem niezłe urozmaicenie już nieco ogranych przygód skrytobójców. Multi zostało wzbogacone o zarys fabularny - zapewne abyśmy nie czuli przypadkiem, że opcję dorzucono na siłę. Stajemy po drugiej stronie "barykady", wcielając w rolę templariuszy biorących udział w sesji treningowej w Animusie. Trybów "hasania" jest kilka, niemniej każdy polega w gruncie rzeczy na tym samym – musimy dopaść nasz cel, zanim sami zostaniemy wyeliminowani. Zdaje to egzamin celująco, a zaimplementowanie systemu awansowania rodem z Call of Duty: Modern Warfare, z perkami i odblokowywaniem coraz to lepszych gadżetów, urozmaica zabawę. Do gustu przypadną odbiorcy także poszczególne postacie do wyboru, z których każda ma inną animacje egzekucji. Minusy? W czasie meczu gra nie dobiera coś graczy na tym samym poziomie... Rekompensują to jednak świetnie zaprojektowane przez twórców mapy.

Obraz

Pod kątem oprawy jest różnie. Widać, że Ubi dopieściło nieco samych bohaterów, ubierając ich w jeszcze więcej szczegółów. Również twarze wyglądają teraz lekko lepiej. Krajobraz otaczający Ezio też jest niczego sobie, acz niestety już nie zachwyca tak, jak w pierwszym Assassin’s Creed. Wędrując po Rzymie, wrażliwe oko dostrzeże wiele elementów otoczenia znanych z „dwójki”, bądź też nowych, lecz nagminnie się powtarzających... Moja irytacja sięgnęła zenitu, kiedy niemal na każdym moście czy skwerze wpadałem na tę samą rzeźbę Neptuna. Należy także wspomnieć o jeździe konnej, która niegdyś wypadała fenomenalnie, a tutaj zalicza wpadkę. Fajnie, że możemy w końcu używać wierzchowca w mieście, tylko wpadanie na ludzi psuje zabawę... Do tego, rezygnacja z galopu nie wyszła biednemu zwierzakowi na dobre, gdyż teraz w biegu ma nienaturalnie spowolnione ruchy. Nie obyło się i bez drobnych błędów z detekcją kolizji.

Mocno zawiodło mnie niestety udźwiękowienie. Przy okazji serii Assassin’s Creed, deweloperzy za każdym razem zwracali się po pomoc do utalentowanego kompozytora Jaspera Kyda, który odpowiada między innymi za muzykę w grach spod znaku Hitman. Jego kolejne ścieżki dźwiękowe odnosiły spory sukces, lecz ta z Brotherhood do nich nie dołączy. Dlaczego? Ponieważ Ubisoft poszło na łatwiznę i zdecydowało wykorzystać niemal wszystkie kawałki znane z "dwójeczki". Zgadza się, muzyka w poprzedniej części była fantastyczna, ale mimo to wolałbym usłyszeć coś nowego. Co się tyczy aktorów to ponownie dali oni z siebie zapewne wszystko, niemniej angielski z włoskim akcentem oraz kilkoma wtrąceniami tu i ówdzie wypada po prostu zadowalająco. Może trudno w ten sposób przekazać jakieś emocje, lecz jest to nawet całkiem umiejętne wprowadzenie do epoki.

Obraz

Szczerze powiedziawszy, spodziewałem się „grubego” DLC, a otrzymałem grę, która nie tyle pozwoliła mi ponownie wybrać się w podróż po renesansowych Włoszech, ale także za pośrednictwem sieci umożliwiła zabawę w asasyna w większym gronie. Mimo swoich kilku wad, tryb online potrafi na długo wciągnąć i liczę, że w Assassin’s Creed III również go nie zabraknie. Jeżeli zaś chodzi o kampanię - cóż, Ezio został usprawniony i zaczął działać razem ze swoimi uczniami. Dzięki temu misje idą nam "raźniej" oraz jeszcze bardziej efektownie. Dostępny arsenał jest spory, a zadania typowo składankowe przypadną do gustu bardziej cierpliwym zabójcom, siedzącym wygodnie przed telewizorami. System ekonomiczny i zabawa w menadżera bractwa również zasługuje na pochwałę, nawet jeśli adeptów rozsyłamy na misje po mapie, gdzie wyraźnie widać granicę z czasów obecnych, a nie z 1500 roku... Markę Assassin’s Creed można kochać lub nienawidzić, ale z każdą kolejną odsłoną widać, że seria stara się w pewien sposób ewoluować. Brotherhood warto kupić. Dla fanów to gra obowiązkowa.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)