Anarchy Reigns

25.01.2013 14:29, aktual.: 01.08.2013 01:45

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Gra Anarchy Reigns pojawiła się w Europie ze sporym opóźnieniem, bo ponad półrocznym w stosunku do Kraju Kwitnącej Wiśni, ale za to w obniżonej cenie i z dodatkami (od razu jako Limited Edition), co czyni ją łakomym kąskiem dla fanów bijatyk. Projekt od początku wyraźnie szedł w stronę wieloosobowego szaleństwa, ale miło, że PlatinumGames zapewniło konsolowcom także dosyć ciekawy tryb fabularny na około 8 godzin. Fani dzieł szalonych Japończyków, a także pewnego specyficznego klimatu rodem z automatów, będą się dobrze bawić. Należy jednak podkreślić, że nie jest to produkcja dla każdego.

Historię, podzieloną na dwa wątki, wypada przejść, aby uzyskać dostęp do wszystkich bohaterów do wyboru w multi, jak również pewnych zdolności specjalnych, wykorzystywanych potem podczas starć po sieci. Z jednej strony mamy Jacka Caymana, doskonale kojarzonego z niecodziennego MadWorld na Wii (w grze pojawiają się zresztą i inne postacie z tego tytułu, w tym Blacker Baron, „spiczasta” Mathilda czy Rin Rin), który na zlecenie pewnej dziewczyny musi odnaleźć jej ojca Maksa. Tak się składa, że typ odpowiada za śmierć córki Jacka, więc łowca bije się cały czas z morderczymi myślami. Z drugiej strony mamy Leo z jednostki specjalnej, chcącego ocalić swego byłego mentora przed śmiercią – tego samego mężczyznę. Sporo fajnych wstawek obrazujących efektowne walki, scenki przerywnikowe w starym stylu (gadające głowy) i „tanie” teksty… Cóż, można to lubić. Mam wrażenie jednak, że dużo zgubiono w przekładzie na angielski, bo szczegóły przedstawianej historii są trudne do ogarnięcia.

Rozgrywka sprowadza się do biegania po zrujnowanych miejscówkach świata przyszłości oraz eliminowaniu przeciwników wręcz. Na każdy etap składają się zazwyczaj trzy misje drugoplanowe, podczas których wytłuczemy wrogów na czas, weźmiemy udział w wyścigach, postrzelamy z helikoptera lub powiedzmy powbijamy wielkie kule do bramek (różnorodność zadań jest spora), a do tego tyle samo podszytych fabułą starć z bossami. Kolejne misje odblokowują się przy uzyskaniu określonego dorobku punktowego, więc im szybciej i więcej osób ukatrupimy, tym zwyczajnie prędzej dowiemy się, co dalej. Pokonani główni twardziele, którzy napsują trochę krwi, dostępni są później przy zabawie online. Podczas walki można używać elementów otoczenia (opony, wraki aut, znaki drogowe, wybuchające beczki), w ręce wpadnie także częstokroć różnorakie specjalne uzbrojenie oraz przydatne wspomagacze – chociażby pole siłowe.

Obraz

System walki jest prosty, ale daje sporo możliwości – mamy słaby i silny atak, to samo z użyciem unikalnej broni (Jack przykładowo ma piły łańcuchowe), chwyt, cios w powietrzu i z powietrza, atak rażący wszystkich dookoła, ale zabierający trochę życia plus potężne kombosy po naładowaniu specjalnego wskaźnika i uruchomieniu tak zwanego Rush Mode. Stajemy się wtedy na chwilę nieśmiertelni oraz mega mocni. Jeśli przeciwnik też akurat włączył „supera”, nastąpi pauza, po czym przyjdzie szybko wstukiwać wyświetlane na ekranie przyciski, by rozstrzygnąć starcie. Do tego blok i uskoki na boki. Warto docenić ciekawie przygotowane areny. Niewiele ich, lecz wszystkie są wielopoziomowe, pełne wyskoczni, a także skrótów. Potrafią się przeistaczać, pojawiają się na nich nagłe niebezpieczeństwa (rozszalała koparka, ogromna ciężarówka z wirującymi ostrzami, naloty bombowe, spadające samoloty…) – słowem ciągle coś się dzieje. Trafiają się nawet czarne dziury, teleportujące wszystko, co wciągną, w inne miejsce na mapie.

[break/]To wszystko ma zastosowanie oczywiście także podczas zabawy multiplayer. Trybów rozgrywki trochę jest (kod z limitowanej edycji dorzuca kolejne plus postać Bayonetty do wyboru), od standardowej bitki na liczbę zabójstw, przez starcia w parach, CTF oraz rozwalanie się w 16 osób, po bardziej krwawą odmianę rugby czy Survival, czyli odpieranie kolejnych fal przeciwników ramię w ramię z kimś. Gromadzimy punkty, które podnoszą nam potem poziom, co daje dostęp do kolejnych zdolności specjalnych. Walki online naprawdę dostarczają frajdy, niemniej zastosowany kod sieciowy ma swoje wady. Długo czeka się na wyszukanie i rozpoczęcie meczu, szwankuje dobieranie graczy w zespoły (brak zrównoważenia, banda nowicjuszy kontra sami wymiatacze to częsty scenariusz), a opóźnienia na łączach przekładają się na złorzeczenie – bo blokowaliśmy, a dostaliśmy, kiedy indziej znów postać nie wykonała ciosu. Ten ostatni problem widać najlepiej uruchamiając któryś tryb lokalnie z botami. Zupełnie inna historia…

Obraz

Graficznie w porządku. Na pierwszy plan wysuwają się scenki przerywnikowe z kampanii, które pozwalają przyjrzeć się z kolei dokładnie szczegółowym modelom postaci, z zabójczymi cybernetycznymi implantami oraz skrywanymi w ciałach mechanicznymi narzędziami zagłady. Z bohaterami (i znajdywanymi na planszach szkicami) można zapoznać się bliżej także w osobnym menu, z czego ucieszą się lubiący rozkoszować w zgłębianiu ponętnych kształtów cyfrowych wojowniczek… Zdecydowanie przyłożono się do projektów zawodników, z drugiej jednak strony pokpiono dialogi w angielskiej wersji tytułu – ruchy ust nie pokrywają się z wypowiadanymi kwestiami, a to prezentuje się po prostu koszmarnie. Lokacje, jak już wspominałem, wypadają ciekawie, są dość rozległe oraz obleczono je w niezłej jakości tekstury, acz sama gra, choć zazwyczaj płynna, potrafi pogubić przy większych zadymach klatki animacji. Docenić należy zaskakująco przyjemną ścieżkę muzyczną, atakującą uszy połączeniem funky jazzu z hip-hopem. Głosy dobrano nieźle, niemniej wszelkie rozmowy to poziom budżetowych filmów.

Obraz

Wielbicieli dorobku PlatinumGames nie trzeba zachęcać do nabycia Anarchy Reigns, bowiem znajdą tutaj to, co tak naprawdę dawno pokochali i w dodatku jeszcze od razu w atrakcyjnej cenie. Pewien problem robi się, kiedy spojrzymy na produkt okiem przeciętnego gracza. Ponieważ z niepojętych dla mnie przyczyn nie jest możliwa zabawa z kumplami przed jedną konsolą, o bardziej napakowanym akcją zamienniku takiego Tekkena nie można mówić. Jeśli kogoś nie bawią zupełnie bijatyki, krzywo patrzy na wszelkiej maści typowo "japońskie" tytuły, a w dodatku niechętnie bawi się z innymi po sieci, spokojnie może sobie grę darować. Co podkreślę, mnie przekonała ona do siebie na tyle, że polecam dać jej szansę, w miarę możliwości pożyczając od kogoś na chwilę lub choć pobierając demko.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl