Kafle i kafelki – skąd się wzięło Modern UI i dlaczego już nie wróci?
27.10.2015 | aktual.: 27.10.2015 19:44
Ponownie rozpocznę wpis słowami „miałem pisać o czymś innym”. Jednak, gdy siedząc w pracy przed komputerem z Windows 10 odczułem chwilową tęsknotę nie za Siódemką, a za Windows 8.0, od razu wiedziałem, że popołudnie minie mi na badaniach i kolejnym nurkowaniu w zawiłościach historii informatyki użytkowej.
To, czego tak nagle zabrakło mi w Dziesiątce, była konsekwencja. Tej, wbrew materiałom promocyjnym Windows 10 jest mniej, a nie więcej, niż w Ósemce. Kafelkowy pomysł na Windows 8 był bowiem zupełnie nowym, drastycznym podejściem, mającym na celu nie tylko wdrożenie nowocześniejszych rozwiązań, ale i wyrwanie świata interfejsów PC ze stagnacji. Był to jednak pomysł niezwykle ambitny i zwyczajnie niedokończony. Nie dokończyła go również wersja 8.1, a obecny Threshold żadną miarą nie jest jego kontynuacją, a jedynie chaotycznym odwrotem, pełnym dramatycznych prób utrzymania nowego API. Doszedłem zatem do wniosku, że Windows 8 nie był pomysłem chybionym: należało go jedynie dokończyć (i zrobić to poprawnie). Postanowiłem więc sprawdzić, skąd tak nagle (pierwsze przecieki dotyczące Twin UI pochodzą dopiero z początku 2011 roku!) w Microsofcie pojawił się projekt Metro i jak wyglądała historia tworzenia takowego, jeżeli do owej historii w ogóle da się dokopać.
Niesmiałe początki
Okazało się, że Twin/Immersive/Metro/Modern UI nie pojawiło się wcale nagle. Co więcej, prace nad nim trwały nieprzerwanie od lat i początkowo projekt miał na celu rozwiązanie zupełnie innych problemów, niż „zatłoczony” ekran, skalowanie i obsługa dotykiem. Po dokładnym zapoznaniu z, bardzo rozproszonymi, źródłami, okazuje się, że Metro było nieuniknioną konsekwencją prac prowadzonych przez szereg zespołów w Redmond. Niestety, Microsoft składa się z jeszcze większej liczby takowych zespołów i bardzo często tworzą one wrogie sobie nawzajem obozy.
Jeżeli uznamy Metro (podobnie jak Paul Thurrott, tej właśnie nazwy będę się uparcie trzymał) za trend we wzornictwie, to szukając jest źródeł faktycznie wylądujemy 60 lat wstecz, gdzieś w Szwajcarii. Ale takie podejście popierałoby toksyczną i powszechną dziś opinię, że ergonomia to nie nauka, tylko sztuka. Kompletnie się z tym poglądem nie zgadzam. Poza tym, byłoby to zbyt mainstreamowe, przez co już w zupełności odpada. Należy więc szukać źródeł płaskiego interfejsu w zagadnieniach technicznych, a nie projektowych i w dodatku tylko w Microsofcie. Poszukiwania „infografik”, piktogramów i stylu opartego na ideogramach doprowadziłyby nas do niezliczonej ilości mniej lub bardziej chwilowych trendów, w wielu obszarach historii oprogramowania. Jest to droga donikąd. Aby właściwie oznaczyć początek Metro, musimy cofnąć się do roku 1996. Nadszedł zatem czas na moje gigantyczne, acz niezbędne, dygresje. Będę niestety potrzebował kontekstu historycznego, bo bez niego nie uda się wykazać, że Metro kształtowało się jako odpowiedź na inne zapotrzebowanie, niż potem reklamowano.
How's life in 1996?
Jak zatem wyglądał rok 1996 według Microsoftu? Był to okres niepodzielnego panowania systemu Windows 95. Nathan Lineback, zresztą nie bez powodu, twierdzi, że był to ostatni system Microsoftu, w którym autentycznie troszczono się o wygodę użytkownika. Istotnie, kolejne wersje interfejsu były poddawane szeregowi testów z udziałem użytkowników końcowych. Bardzo szybko wychodziły na jaw problemy z dotychczasowym interfejsem Windows 3.0: gubione okna, nieintuicyjne i niekonsekwentne metody zamykania okien, szalenie niewygodny menedżer plików i zaskakująco wybiórczo działające OLE (przeciągnij-i-upuść). Następca Windows 3.0 miał zostać wydany jako Windows 93 i zawierać „nowy” interfejs użytkownika. Czym był ów „nowy” interfejs jeszcze nie wiedziano(!), wiadomo było jedynie, że „będzie pochodzić z projektu Cairo”. Zarówno Cairo, jak i Windows 93 były terminowo zbyt optymistyczne, a prace nad nimi przeciągały się niemiłosiernie. Zamiast nowego systemu w roku 1993, seria 3.x trwała jeszcze kilka lat, wydając na świat wersje 3.1, 3.11, 3.11 dla grup roboczych oraz „3.2”, a więc 3.11 dla Chińczyków. Wszystkie te systemy wydano podczas trwania badań użyteczności „nowego” interfejsu, a więc z pełną świadomością, że obecny nie sprawdza się w codziennym użytku! Zawiłości historyczne, dotyczące wersji Cougar oraz Chicago są fascynujące, ale nie są przedmiotem naszych obecnych rozważań. Istotnym jest, że wskutek badań, interfejs Windows 95 uległ kilkukrotnym przeobrażeniom i wydano go z przekonaniem, że jest to „ostateczny” interfejs, niewymagający żadnych zmian. Dzisiejsi zwolennicy tzw. stylu klasycznego Windows nazywają ów styl tematem „Windows 95”, ale to błędna nazwa. Windows 95 wymagał natychmiastowych poprawek i wdrażano je właśnie w roku 1996. Efektem tych zmian rok później miał być Office 97 oraz Wizards97. Systemowi brakowało bowiem potencjału na udźwignięcie bardziej skomplikowanych interfejsów. Dlatego Office niemal od zawsze wszystkie swoje kontrolki rysuje samodzielnie.
Równolegle z tymi usprawnieniami, które wkrótce zaowocowały ostatecznym kształtem interfejsu z badań użyteczności (a więc systemem Windows 2000 i pakietem Office 2000), trwały prace nad czymś zupełnie innym. Rozpoczęto je, by konkurować z pomysłem lansowanym przez… Netscape. Oto kolejny element krajobrazu roku 1996, Microsoft nie mógł udawać, że jest inaczej. Netscape promował dzisiejsze oczywistości, które 20 lat temu były przerażającymi nowościami. Były to JavaScript, Dynamiczny HTML oraz „narzędzia w sieci Web”. Ostatnia nazwa jest celowo ogólna, nie istniała bowiem żadna konkretna technologia, a jedynie szereg obietnic. Netscape usiłował przekonać świat, że WWW to przyszłość i wkrótce wszystkie programy będą dostępne przez przeglądarkę internetową. Konieczność posiadania konkretnego systemu zniknie, wystarczy dostęp do internetu. Firma będzie jednak dostarczać referencyjny system, oparty o przeglądarkę, w praktyce konkurując z Windows 95, opisanym jako „pozbawiony przyszłości zbiór nędznie napisanych sterowników”. Jeżeli ktoś nie zauważył, to powyższy opis jest uderzająco zbieżny ze specyfiką systemu Chrome OS i usług Google. Projekt nazwano „Constellation ”. Dziś wiemy, że istniał wyłącznie na papierze. Wtedy jednak Netscape był poważnym graczem i większość twierdziła, że jeżeli „ludzie od Mozilli” o czymś mówią, to raczej nie żartują. Twierdził tak również Microsoft, dlatego zareagował paniką.
Redmond w roku 1996 pracowało w amoku. Przespano internet. Rok wcześniej wydano system Windows 95 bez domyślnie instalowanego stosu TCP/IP, a zamiast internetu sugerowano używanie innej sieci rozległej, własnościowego BBS „The Microsoft Network”. Internet był bowiem jedną z wielu sieci rozległych i w mniemaniu niektórych, wcale nie największą. W opinii nielicznych, również nie najważniejszą. Należał do nich Bill Gates, który właśnie uświadomił sobie, jak wielki popełnił błąd. W powszechnej świadomości przyjęło się bowiem, że Windows 95 „nie działa z internetem” i aby go w tym celu wykorzystywać, należy coś dokupić. Netscape sprzedawał paczki ze stosem TCP/IP „Trumpet” oraz przeglądarką „Netscape Navigator”, zaopatrzoną w klienta poczty. Microsoft musiał szybko walczyć z przekonaniem, że Windows nie nadaje się do internetu, a już wtedy wiedziano, że typowy użytkownik jest młotem, któremu nie da się wytłumaczyć elementarnych kwestii technicznych. Jeżeli wujek Andrew mówił, że komputer potrzebuje AOLa i Netscape’a, żeby połączyć się z internetem, to kwartalna akcja promocyjna za 30 milionów dolarów, pokazująca, jak bardzo jest to nieprawda, w większości przypadków zostanie zignorowana.
Nadchodzi Internet Explorer!
Dlatego należało pilnie zaoferować coś, co mogłoby konkurować z kreśloną przez Netscape wizją świata dostępnego przez przeglądarkę (najlepiej Navigator) na każdym komputerze podpiętym do sieci (najlepiej z systemem Constellation). Pierwszym krokiem było wydanie płatnego dodatku Plus!, który dodawał do Windows 95 obsługę tematów graficznych, stos TCP/IP oraz program Internet Explorer. Następnie anulowano projekt Cleveland, mający być pierwszą rewizją systemu Windows 95 (niektóre nieoficjalne źródła utrzymują, że Windows 95 miał być dorocznie aktualizowany dużymi paczkami do nowych wersji systemu, które w przeciwieństwie do Plusa byłyby darmowe, a Windows 95 miał być „ostatnim” systemem Microsoftu. Hmmm….). Rozpoczęto projekt Nashville, którego priorytetem nie były już bzdury takie, jak ACPI, FAT32, DVD lub USB, tylko zintegrowanie nowej wersji programu Internet Explorer 3.0 z systemem. Prace nad Nashville trwały jednak zbyt powoli, więc projekt porzucono. Internet Explorer okazał się niezdolny do podołania tak ambitnym zadaniom, ale był na tyle dojrzały, żeby dodać go do Office 97. Na wszelki wypadek. Nashville odrodziło się jako dziwny potworek (Nashville Plus Pack), aktualizujący pulpit Windows 95 do wersji zintegrowanej z jeszcze nowszą wersją IE, tym razem 4.0. Ale to wszystko dalej nie był gotowe! Tymczasem producenci sprzętu zaczęli marudzić, że Windows 95 zestarzał się w ekspresowym tempie i coraz głośniej dopominali się o nowy system, obsługujący przede wszystkim USB i AGP. Rozpoczęto więc prace nad Memphis, który jeszcze bardziej opóźnił wszystkie projekty, więc dotychczasowe podprojekty po cichu dorzucano do nowych „wydań serwisowych” (OSR) Windows 95. Tymczasem Netscape czuł się coraz pewniej (hybris ) i zaczął mówić, że niedługo wyda swoją przeglądarkę za darmo. Microsoft zdecydował, że należy odciąć im dopływ powietrza i postanowiono, że Internet Explorer 4.0 również zostanie wydany za darmo, wraz ze wszystkimi przyległościami. Uwinięto się z tym w rok. Premiera była huczna, wiele rzeczy trzeba było poprawiać, ale Microsoft odzyskał pewność siebie.
IE4 miał być dokładnie tym, co rzekomo będzie oferować Constellation, ale podanym z wykorzystaniem technologii mocno zależnych (i uzależniających) od Windows. Słowem kluczowym było „active”. Wykorzystano, nową wtedy, technologię "push", wysyłania aktualizacji do końcówek. Obecniedziała tak większość apek i powiadomień.Ówczesne aplikacje sieci Web miały być dostępne nie, jak mówił Netscape, przez Javę (!!), a przez ActiveX. Multimedia strumieniowe miał dostarczać Real Player. Pocztę, kalendarz, grupy dyskusyjne i kontakty obsługiwał Outlook Express. Można go było synchronizować przez podczerwień z urządzeniami PDA działającymi pod kontrolą Windows CE (dlatego IE4 dodawał również obsługę protokołu IR). Programem do czatu był Microsoft Chat, a do rozmów wideo NetMeeting. Wkrótce miał do nich dołączyć MSN Messenger, ale póki co było o nim cicho. Użytkownik miał też być „wiecznie połączony”: strony internetowe mogły wysyłać aktualizacje przez „Active Channels”, czyli CDF (de facto poprzednik RSS!). Możliwe było tworzenie własnych kolaży ze wszystkich powyższych elementów, poprzez zestawienie (za pomocą programu FrontPage Express) własnej strony WWW, oferującej aplikację ActiveX (stworzoną w Visual Studio), powiadomienia Active Channels oraz małe narzędzia użytkowe Visual Basic Script, a następnie… umieścić ją na pulpicie zamiast tapety!
I nadchodzą kafelki!
Aby użytkownik mógł odkryć, że jego pulpit jest „aktywny”, domyślnym ustawieniem po instalacji Internet Explorera 4.0 była tapeta PNG z wielkim szarym napisem „Active Desktop”. Jednolite tło i nowoczesna, bezszeryfowa czcionka Tahoma. Ponadto, na pulpicie umieszczono też łącza do stron i aplikacji ActiveX, powiadamiających o swoich aktualizacjach przez protokół CDF. Łącza te zostały ujęte w jednym kontenerze, zwanych „Paskiem kanałów programu Microsoft Internet Explorer”. Był to – i proszę tutaj o uwagę – pasek samoczynnie aktualizujących się kafelków, umieszczonych na pulpicie. Prowadziły do stron internetowych, usług, a czasami do całych aplikacji (ActiveX), które aktualizowały się automatycznie, w tle. Pasek kanałów na Polskę oferował na przykład następujące kafelki (zachowana oryginalna pisownia i nazewnictwo):
- KLUB Stowarzyszenia Polskich Użytkowników Internetu. Nowości, dyskusje, konkursy...
- Najlepszy kanał filmowy. Aktorzy, premiery, ciekawostki i inne informacje związane z kinem
- Newsy, premiery, sport, wrażenia z jazd. Redagowany przez profesjonalistów
- Najnowsze, niepublikowane jeszcze informacje o tym co dzieje się obecnie na rynku komputerowym. Nowości, porównania, testy, sensacje
- -Internetowy TeleMagazyn zawiera bieżący, cotygodniowy program ponad 50 polskich i zagranicznych stacji telewizyjnych-
- Kanał poświęcony szeroko rozumianej kulturze i rozrywce. Repertuar kin, teatrów, informacje o koncertach, recenzje, aktualności ze świata i cyberprzestrzeni
- Onet Biznes: Codziennie porcja informacji, które rodzą pieniądze
- Internetowe wydanie codziennej gazety – SuperExpress
Zapomniany już dziś Pasek Kanałów jest moim zdaniem najważniejszym poprzednikiem ekranu startowego Windows 8. Był dobrym pomysłem, ale fatalnie wykonanym. Same kafelki były za małe, ale nie mogły być większe. Nie pozwalała na to rozdzielczość. Ponadto, w 1997 roku znacznie mniej komputerów było podłączonych do sieci na stałe. Kafelki nie mogły sobie po prostu pobrać aktualizacji przez Wi‑Fi, głośny komputer stacjonarny z mechanicznym dyskiem i kineskopowym monitorem o niskiej rozdzielczości, musiał się najpierw połączyć z siecią telefoniczną, przez Dial-Up Networking. Na rozwiązania typu Active Desktop było za wcześnie, stąd większość z nich wyparowała. Nie były one jednak uniwersalnie błędnym pomysłem, wszak zapotrzebowanie na dawny format CDF doprowadziło do powstania standardu RSS. Jeżeli jednak na Active Desktop było za wcześnie, to na Constellation tym bardziej. Nas interesuje jednak najstarszy przodek Metro, a więc pasek kanałów. Został on stworzony jako narzędzie, które ma dokopać Netscape’owi. Mało ma to wspólnego z interfejsem dotykowym. Geneza kafelków jest doprawdy niespodziewana i właśnie dlatego poświęciłem jej taki kawał tekstu.
Wprowadzenie do Windowsa 95 programu Internet Explorer dało pewien skutek uboczny. Nie dostrzeżono tego od razu, bowiem DHTML i VBS traktowano instrumentalnie i jedynie do zastosowań internetowych, ale niezależnie od zastosowania, IE4 dodał do systemu równoległe API. Wszystkie komponenty potrafiły bowiem korzystać również z plików lokalnych (czasem aż za bardzo! IE4 pozwalał na pobranie plików na lokalnym komputerze przez złośliwą stronę internetową!) oraz dodatkowych rozszerzeń forsowanych przez ActiveX. Mimo morderczego pośpiechu i nierównej jakości, platforma Windows stała się nagle znacznie bogatsza. Zwróćmy bowiem uwagę na to, jakie komponenty były dodawane do systemu wraz z Instalacją zestawu Internet Explorer: przeglądarka internetowa, Kodeki obrazów formatów JPEG i PNG, Outlook Express, Active Movie, Real Player by Progressive Networks (naprędce zastąpiony programem Windows Media Player 5), DirectX, FrontPage Express, Microsoft Chat, Kreator Połączeń Internetowych, Maszyna wirtualna Java, Kodeki Intel Indeo, Active Desktop I Aktualizacja Pulpitu Windows, Microsoft Wallet, NetMeeting, VDOLive Player, Przeglądarka Virtual Reality Modeling Language, Host Skryptów Windows, Microsoft Agent, Pomoc HTML, MDAC, Macromedia Flash oraz Macromedia Shockwave, Książka adresowa, Harmonogram Zadań, MSN Messenger (1999), Uniscribe.
Centra aktywności
Wszystkich powyższych elementów brakowało w Windows 95. Od teraz możliwe było tworzenie aplikacji z wykorzystaniem DHTML oraz skryptów. Było to znacznie łatwiejsze, niż dotychczasowe metody tworzenia okien w Windows API. Budowanie natywnych aplikacji Windows wymagało definiowania skomplikowanych plików zasobów oraz posługiwania się mało intuicyjnymi klasami szablonowymi. Microsoft był świadom tego problemu i od lat promował język Visual Basic. Jednak VB z swoim kreatorem oferował łatwość, ale dopiero Windows API pełną elastyczność. DHTML dostarczał nieograniczony potencjał, w dodatku znacznie łatwiejszy w okiełznaniu. Wreszcie ktoś wpadł na pomysł, żeby tworzyć aplikacje Windows z interfejsem opartym o HTML. W ten sposób powstał format HTA. Obsługę „Aplikacji HTML” wdrożono w 1999, wraz z Internet Explorerem 5. Nowe aplikacje miały wprowadzić też nową specyfikę pracy. Zadania „ciężkiego kalibru” miały zostać oddelegowane do nadchodzącego Office 2000, a proste prace, jak katalogowanie zdjęć, czy odtwarzanie muzyki, miały odbywać się z wykorzystaniem „Centrów aktywności”, czyli uproszczonych aplikacji zorientowanych zadaniowo, podobnie, jak na dzisiejszych tabletach. Proszę spojrzeć na poniższe ilustracje i spróbować odnaleźć pierwiastek Windows 8:
Przepływ pracy, założenia projektowe i znajdująca się pod spodem technologia (oskryptowany DHTML) mocno przypominają aplikacje Metro, tworzone w zbliżonej estetyce z wykorzystaniem HTML5 i JS. W przygotowaniu była też „Strona startowa”, zastępująca menu Start, wyświetlana na pełnym ekranie jako witryna Active Desktop. Wiele ikon i grafik zostało mocno uproszczonych, część jeszcze w roku 1997.
Gdzie one są?
To również brzmi zdecydowanie znajomo. Dlaczego dziś prawie nic o tym nie wiadomo? Otóż projekt okazał się zbyt ambitny. Na samym początku Centra Aktywności miały pojawić się w Windows 2000. Jednak niemal natychmiast po rozpoczęciu prac nad nimi okazało się, że 2000 nie będzie wystarczająco dojrzały, by zaoferować wersję „Home”. Dlatego powołano poboczny projekt, mający na celu opracowanie domowej wersji Windows 2000. Osławiony Neptune. To on miał być platformą, na której rozwinaja była technologia Centrów Aktywności. Aplikacje HTML okazały się powiewem świeżości i wiele osób w Microsofcie odczuło, że właśnie w nich leży przyszłość (jakże długo musieli na nią czekać!). Dlatego Neptune niemal od razu stał się projektem-maskotką. Obecnie posiadane informacje i opracowane przez społeczność BetaArchive wnioski stanowią, że prędko okazało się, że plan dostarczenia wersji Windows 2000 Home również jest technicznie niewykonalny, ale projektu nie przerwano, ze względu na konieczność posiadania platformy do eksperymentów z nowym interfejsem. Doprowadziło to do mocnej destabilizacji kodu NT 5.5 (wewnętrzna wersja Neptune), ale korzyścią miało być opracowanie technologii Centrów Aktywności, na bazie której będzie funkcjonował odnowiony interfejs domowego NT. Widać to, analizując różne etapy zaawansowania prac. Windows 2000 oferował jedynie podstawową obsługę Aplikacji HTML z użyciem IE5 i wydano go tylko z dwoma takimi aplikacjami: „Zarządzaj swoim serwerem” oraz „Dodaj/Usuń programy”. Neptune ukrywał w sobie szereg aplikacji HTML, ale w formie EXE, wiele niepodlinkowanych zasobów HTML oraz ślady tworzenia platformy wymiany danych między Centrami. Owa platforma, zwana MARS, leżała gdzieś „pomiędzy” IE a samym systemem, nie było wyraźnej zgodny w kwestii tego, czy ma być przenośna i portowalna w dół.
Gdy jednak okazało się, że nie ma szans na ukończenie Neptuna, bo prace nad MARS idą zbyt powoli, zdecydowano jednak, że platforma musi być przenośna, żeby dało się ją wrzucić do trzeciej odsłony Windows 98 – co oczywiście jeszcze bardziej opóźniło prace. Neptune wylądował w koszu, a wraz z nim takie cuda jak ekran powitalny nad ekranem logowania, domyślna hibernacja zamiast wyłączenia, Zapora, Centrum Pomocy i pobieranie najnowszej kompilacji na etapie instalatora. Na niektóre z nich przyjdzie poczekać dwa lata, na pozostałe – ponad dekadę.
Millennium
Nie porzucono jednak prac nad Centrami Aktywności. W pocie czoła pracowano nad dostosowaniem ich do aktualizacji Windows 98 o nazwie „Millennium”. Również ten plan okazał się niewykonalny i niemal wszystkie Centra Aktywności zostały wyrzucone z Windows Me, z pewnymi wyjątkami. Pierwszym z nich było Windows Media Center. Ale zupełnie inne Windows Media Center – oparte o MARS miało być nowym odtwarzaczem, który zastąpi skromnego Windows Media Playera. Gdy okazało się, że nowy odtwarzacz nie będzie mógł nosić nazwy „Center”, bo wszystkie Centra zostają anulowane, przemianowano go na Windows Media Pad. Tymczasem MARS okazał się zbyt niestabilny i ograniczony nawet na to, więc prace nad nowym odtwarzaczem uchroniono przed zagładą poprzez włączenie ich do platformy Windows Media (grupa twórcza kodeków). W ten sposób odtwarzacz został przekonwertowany na aplikację EXE, nazwany Windows Media Player 7 i dlatego tak mocno różni się od poprzednich wersji. Zaglądając do środka Edytorem Zasobów, wciąż można zobaczyć pozostałości po Centrach Aktywności. Niestety natychmiast przeładowano jego interfejs i daleko mu do estetyki Metro. Jedynymi elementami w Windows Me, które wykorzystują technologię MARS, są komponenty PC Health: Help Center oraz System Restore (przywracanie systemu).
Obiecujący HTML okazał się porażką. Interfejsy oparte o niego wrócą dopiero w 2006 roku w formie nowego Panelu Sterowania w Windows Vista (właśnie tak miał wyglądać Panel w roku 2000!). Tymczasem sfinalizowano prace nad wszystkimi widgetami klasycznego pulpitu Windows. Windows 2000 (oraz wszystkie nowości z Me) i Office 2000 oferowały komplet, zwieńczenie prac nad projektem Chicago oraz Nashville. Odczuwano powszechny niedosyt, ale aplikacje HTML musiały na pewien czas udać się do czyśćca. Zdecydowano się na rozwijanie pulpitu, w dodatku w najgorszy możliwy sposób. Mowa tu o gigantycznym kroku wstecz, jakim było GDI+ oraz dramatycznie nieudanych eksperymentach z interfejsami użytkownika rysowanymi przez .NET, zupełnie niegotowe jeszcze na takie wyzwania. Rozwiązania techniczne były nieeleganckie, a myśl projektowa przesunęła się z powrotem na pulpit.
Nowe urządzenia: Media Center
Ratunek przyszedł z zupełnie innej strony. Microsoft zdecydował się wytworzyć zapotrzebowanie na kina domowe, działające pod kontrolą Windows. W ten sposób powstał system Windows XP Media Center Edition oraz nowy interfejs Media Center. Wyrzucono z niego niemal wszystko, bardzo drastycznie podchodząc do kwestii użyteczności wielu funkcji. W przeciwieństwie jednak do całego systemu, tutaj można sobie było na to pozwolić, wszak chodziło tylko o odtwarzacz. Niestety, rynek nie zrozumiał pomysłu na Media Center. Pierwszymi komputerami opartymi o WMC były urządzenia firmy HP… w formacie wieży Desktop ATX. Do postawienia w salonie. Klęska. Jednakże sam interfejs Media Center uderzał świeżością. Proste opcje, ładne zestawienia, duże liternictwo, sterowanie pilotem – wszystko to sprawiało, że Media Center był warstwą nowoczesności nad skostniałym pulpitem pod spodem. Interfejs był dostosowany do dużych ekranów, jak telewizory plazmowe i bardzo dobrze się skalował. Było to zupełnie obce na pulpicie: Microsoft powoli wdrażał obsługę DPI, ale sam nie trzymał się własnych wytycznych, a WPF był dopiero w powijakach. Faktem jest jednak, że nikt inny nie oferował czegoś podobnego. Wbudowane interfejsy telewizorów były ograniczone, a same urządzenia były, cóż, tylko telewizorami. Myth TV, oczarowujący dotychczas swym nieszablonowym wyglądem, wypadał mizernie przed Windows Media Center. I o ile WMC brakowało wielu rzeczy, całkiem nieźle nadawał się na kino domowe. Nieudane eksperymenty z HTML sprawiały jednak, że w dalszym ciągu nie próbowano nawet przenosić „pochłaniającego” (immersive) interfejsu poza aplikację dla telewizorów. Było na to za wcześnie. Wystarczy spojrzeć, jak w 2004 roku wyglądała strona główna MSN.
Prace projektowe nad Longhornem/Vistą miejscami były imponujące, a wytyczne tworzenia interfejsów, wbrew opinii o „niedokończeniu” Visty, były zaskakująco drastyczne. I egzekwowano je bardzo mocno, nalegał na to sam Jim Allchin – niestety nie wszędzie wystarczyło na to czasu. Jednak Aero oraz Avalon były krokiem w zupełnie inną stronę. Mimo, że stanowiły nową jakość dla pulpitu, nie wprowadzały do niego żadnych rewolucji. Był to po prostu bardzo, bardzo porządnie zrobiony pulpit. Celem było oczywiście konkurowanie ze środowiskiem Mac OS X, ale była to również wypadkowa krótkowzroczności. Vista była bardzo „PC‑Centric”: nie pasowała do innych urządzeń, opracowano ją z myślą o ładnym komputerze z dużym monitorem, stojącym na biurku. W międzyczasie Windows Media Center nie ulegał specjalnym przemianom: wzbogacano go o coraz to nowsze funkcje, fakt, ale WMC uznano prawdopodobnie za w pełni ukończony pomysł na telewizor.
Projektanci w Microsofcie pracowali bez wątpienia pełną parą, ale nakazano im pracę jedynie nad pewnym wycinkiem rzeczywistości. Sytuacji nie polepszał fakt, że w Redmond nikt nie miał pojęcia, jak sprzedawać inne urządzenia. Katastrofa promocyjna formuły Tablet PC, ograniczenie rynku telefonów do biznesowych, drogich urządzeń Windows Mobile i zupełny brak najnowszego krzyku mody – odtwarzaczy mp3 – to powody, dla których Microsoft nie miał okazji uczyć się tworzenia innych interfejsów. Jedyne innowacje pojawiały się w podrzędnych, nieoczekiwanych projektach, jak Windows Media Center, czy makiety Microsoft Research. Rosnąca popularność iPoda i iPhone’a zmuszały jednak do przejęcia inicjatywy i wykazania się innowacyjnością.
Windows Mobile i Zune
Pierwszym krokiem było odświeżenie wyglądu Windows Mobile, korzystając z osiągnięć Media Center (wreszcie!). Efekt był naprawdę ładny, ale palmofony z Wi‑Fi i rysikiem, dostępne za zaporową cenę 1999 PLN nie przemawiały do typowego użytkownika, któremu wystarczył wtedy Siemens CX65. Potrzebny był mniej chybiony pomysł i okazał się nim, przynajmniej teoretycznie, odtwarzacz Zune. Nie było na rynku odtwarzacza, który miałby interfejs, jak Zune. Ale wystarczyło dodać kółko sterujące, by wszyscy wokół stwierdzili, że to marna kopia iPoda. Ci bardziej złośliwi pytali, czy da się otworzyć na nim Worda i czy nie odtwarza przypadkiem tylko chronionej muzyki w formacie Windows Media Audio. Zune miał jednak unikatowy interfejs. Była to odświeżona wersja Windows Media Center, poddana kuracji estetycznej. Dużymi napisami przypomina nieco Windows 8, ale nie był on projektowany dla dotyku. Miał się wyróżniać. Dzięki temu zdecydowanie nie przypominał żadnego produktu Apple. Podobnie świeży był program do zarządzania urządzeniem. Niestety, mimo swojego wyglądu, obrywał w recenzjach, gdzie notorycznie wypominano mu, że nie powinien być potrzebny. Niestety, odtwarzacza Zune nie dało się obsługiwać przez nic z „Windows Media” w nazwie.
Marketingowo Zune powinien był odnieść sukces. Jednak tak się nie stało. Mimo tego był krokiem do przodu, daleko mu było do dramatycznych pomyłek promocyjnych z poprzednich lat. Microsoft nie mógł się jednak zatrzymać, bo nie było na to czasu. Należało iść dalej, a następnym krokiem był telefon. Tutaj Microsoft jeszcze bardziej chciał zaprezentować coś, co się wyróżnia. Ponownie się udało: na rynku nie było nic podobnego do Windows Phone 7, Microsoft zadbał o całościowy interfejs, jak i o szczegóły. Pomysł na kafelki był nowatorski i odważny, likwidował sens istnienia wszechobecnego w telefonach centrum powiadomień: wszelkie wiadomości były prezentowane właśnie na kafelkach. To znowu dobry pomysł tylko w teorii: narzekaniom na brak centrum powiadomień nie było bowiem końca. Powstało wiele unikatowych i naprawdę ciekawych pomysłów na interfejsy, ale poza Microsoftem mało kto w ogóle chciał robić aplikacje na WP7. Zwłaszcza, że wymagało to jakże uwielbianego Silverlighta.
Leżała również wielozadaniowość, ale przede wszystkim wyrżnięto mnóstwo funkcji Windows Mobile. Telefon przestał się nadawać do firm. Powstaje jednak pytanie: czy lepszym pomysłem było wydanie prototypowego Windows Mobile 7.0, ze śmiałymi, ale ewolucyjnymi zmianami, czy też próbować czegoś zupełnie nowego, otwierając sobie drogę do wielu dotychczas nieosiągalnych obszarów, nawet systemem początkowo niedokończonym? Odpowiedź nie jest czarno-biała, nigdy nie będziemy tego wiedzieć, acz skłaniam się ku drugiej opcji. Oba systemy korzystały z Windows CE, ale właśnie to okazało się wadą: dwa lata później zadebiutował Windows Phone 8, oparty o NT. Poza tym, kafelkowy Windows Phone nie musiał być na początku aż tak niedokończony. Wielu recenzentów słusznie posądzało Microsoft o grubą przesadę z obcinaniem funkcji (nie ma schowka? Poważnie?). Jednak Windows Phone 7 był jak Vista. Bez niego, sukces następcy byłby niemożliwy. Co prawda ów sukces jest wątpliwy, ponieważ Windows Phone 8 dalej walczy o uznanie na rynku, raczej nieskutecznie. Lista producentów sprzętu z owym systemem jest skromna, oferowane modele również nie powalają.
Telefon do pary z pulpitem
Windows Phone 8 uchodził za pełnoprawny odpowiednik Ósemki na telefonach, ale design systemu zdradzał kilka istotnych różnic. Przede wszystkim, Phone dalej wykorzystywał duże etykiety ekranów, gdzieś ginące we właściwym Windows 8. Flagowa cecha interfesju Zune gdzieś rozpływała się na pulpicie, na telefonach miała się jednak dobrze. Wprowadzono wielozadaniowość, ale przełączanie między aplikacjami wyglądało inaczej, niż w „pełnej” Ósemce. Oba systemy obrywały w recenzjach za te różnice, lecz mimo aktualizacji nigdy ich nie zniwelowano. System w dalszym ciągu nie odzyskał poziomu funkcjonalnego Windows Mobile, ale było już lepiej. Przede wszystkim jednak Metro w Windows Phone wyglądało na o wiele bardziej dokończone, niż na PC, w dodatku wydawało się być znacznie lepiej dostosowane do takiej formuły urządzeń. Projektanci Metro skupili się bowiem głównie właśnie na obsłudze dotyku. Kafelkowy interfejs Windows 8 wydawał się przy Windows Phone jakimś nieudanym „przeszczepem”, ale telefonowej wersji dalej wiele brakowało np. w porównaniu z Androidem.
Najbardziej rażące różnice, w postaci wyłaczania aplikacji przeciągnięciem, wdrożono dopiero w aktualizacji Windows Phone 8.1. Dla wielu osób było to zaskoczenie, bowiem ten gest zamykania aplikacji w Ósemce wydawał się zapożyczony właśnie z Windows Phone. Możliwość organizowania kafelków w foldery nie zagościła na desktopowym wydaniu systemu, ale działała całkiem sprawnie na telefonicznym ekranie startowym. Różnic było więcej, niż podobieństw i można się było na nie natknąć w tuzinach małych, niezwiązanych ze sobą miejsc, jak np. tapeta w tle kafelków. Pojawiła się również niemal nigdzie niedziałająca Cortana, a także tak mocno oczekiwane Centrum Akcji, a więc powiadomienia z górnej belki. Dzięki temu dodatkowi okazało się, że nawet te szalenie interesujące pomysły mogą pozostać jedynie pomysłami, których skuteczność w praktyce jest znikoma. Podobnie stało się z pulpitowym środowiskiem Paska Bocznego Windows.
Dodanie Centrum Akcji, mimo, że biznesowo słuszne (wszak oczekiwali go użytkownicy, a klient ma zawsze rację, nawet gdy jest idiotą), było istotnym wyłomem w projekcie Metro. Wprowadzono bowiem alternatywne źródło powiadomień, które pasywnie kwestionowało przydatność kafelków. Nie wprowadzono ich bowiem po to, by były tylko ładnymi skrótami do aplikacji. Miały dostarczać wszystkich potrzebnych aplikacji. A jednak się nie sprawdziły: były więcej, niż skrótem, ale mniej, niż „widget”, a więc nie zawierały kontrolek sterujących, które doskonale sprawdziłyby się np. na kafelku z muzyką. Jednak przerobienie kafelków na widgety również rozmyłoby wizję Metro. Widgety dawno temu zostały uznane za zabawki, zarówno na telefonach z systemem Symbian, jak i na pulpitowym Windowsie. Platforma gadżetów okazała się porażką, nie tworzono nowych, a na pasku bocznym trzymano tylko zegar. Podobnie stało się z kafelkami: aplikacje nie robią z nich użytku (lub nie istnieją), a jedynym przydatnym pozostaje kafelek z pogodą. Aktualizacje stanu przez kafelki, choć jeszcze nie przyznano tego wprost, rozczarowały w ten sam sposób, co dawny Pasek Kanałów. Wprowadzenie Centrum Akcji sprawiło, że na powiadomienia w Windows Phone patrzy się „po androidowemu”: na górny pasek, a nie kafelki, ukryte pod ekranem blokady.
Gdy wbudowane aplikacje Windows 8 zebrały makabrycznie złą prasę, kilku dziennikarzy usiłowało bronić nowej platformy, powtarzając, że jest to dopiero cos na kształt wersji 1.0 i z czasem będzie tylko lepiej. Wybawieniem miał być Windows 10, który otwierał „nowy rozdział” w historii Modern UI, wprowadzając przede wszystkim ujęcie aplikacji w oknach. Jednak gdy przyjrzymy się najnowszej iteracji appek Metro, dostrzeżemy od razu, jak mocno wycofano się z ich założeń projektowych. Pojawiło się tzw. „hamburger menu”, zniknął dolny pasek ikon sterujących, nie ma już dużych etykiet, sterowanie ponownie jest wertykalne, a nie horyzontalne. Wbudowane aplikacje zaczęły się od siebie bardzo różnić. Początkowo uznano tę niekonsekwencję za etap przejściowy, ale trwa on już ponad 3 miesiące. Nie jest to jednak zwykła niekonsekwencja. To próba udawania interfejsu Androida. Niektóre aplikacje usiłują się jeszcze wyróżniać, jak np. muzyka Groove. Ma ona najwięcej wspólnego z teorią „dokończonego Metro”. Ale już taka Poczta, czy Kontakty, wyglądają na aplikację ze Sklepu Play. Zatem ktoś próbował jeszcze walczyć, ale najwyraźniej naciski z góry mocno sugerują, by zaprzestać prac nad czymś innowacyjnym.
Główną siłą obecnej iteracji Metro jest przenośność oraz wygoda tworzenia aplikacji. Przejrzysty interfejs powstaje niejako „przy okazji” tej przebudowy. To powtórzenie historii z systemem Neptune, gdzie eksperymentowano z aplikacjami DHTML, a wytyczne projektowe dotyczyły jedynie ogólnej estetyki, a nie pewnych ścisłych założeń, jak w Metro (czy nawet Aero). Aplikację Neptune można było łatwo rozpoznać, ale one same różniły się między sobą. Wystarczy spojrzeć na WMP7, a potem na Photo Center. Podobnie jest teraz z Metro. Mamy wreszcie całe pokaźne API oraz środowisko do tworzenia uniwersalnych aplikacji, również z wykorzystaniem HTML5, ale samo środowisko straciło jednolitość. W czasach Windows Phone 7, nawet zewnętrzne aplikacje, używając wbudowanych komponentów, wpasowywały się w estetykę narzucaną przez system. Dziś mamy worek mocno różniących się od siebie aplikacji (jak w Androidzie), z pewnym rozmytym, acz dalej wyczuwalnym motywem wspólnym. Chodzi o kwadraty i prostokąty oraz monochromatyczne, konturowe ikony.
Co teraz?
Microsoft wycofał się z Metro, w pewnym momencie uwierzył, że nie da się go poprawić, ani sprzedać. Związano porażkę pomysłu z kompromitacją marki „Windows 8”, postanowiono więc wycofać się z obu rzeczy. Czy niedojrzałość platformy wpłynęła na niską siłę przebicia? Niekoniecznie. Mimo klęski Windowsa 8, „płaski” interfejs wyznaczył trend. Była to jedna z nielicznych rzeczy, skopiowanych przez Apple z produktów Microsoftu (w systemie iOS 7). Płaskie interfejsy są coraz popularniejsze na stronach internetowych, mimo, że sam Windows 8 już stracił na świeżości. Taka skala popularności kwestionuje teorię o niskiej sile oddziaływania Microsoftu. Możliwe więc, że w Redmond uwierzono, że nie da się wypromować interfejsu Metro na jego „klasycznych” zasadach i należy zachęcać do nowej platformy z powodów technologicznych, a nie estetycznych. I mimo, że Metro w Windows 8 było mocno niedokończone, to Windows 10 zdecydowanie nie jest jego kontynuacją. Powstaje pytanie, czy dokończenie Metro na jego starych zasadach pomogłoby mu odnieść sukces? Praktyka pokazuje bowiem, że jego fundamentalne założenia również się nie sprawdziły. Powiadomienia kafelkowe okazały się niewystarczające, a sam interfejs promowano jako rozwiązanie skalowalne i współpracujące z dotykiem – tylko, że nie były to cechy, z myślą o których Metro w ogóle powstało, a w dodatku oferowano je na błędnie wybranej kategorii urządzeń. Przy okazji wyszło jednak na jaw, że istnieje ukryta potrzeba stworzenia czegoś nowego. Niestety nikt jeszcze nie wie, czym miałoby to być. Dlatego interfejsy pulpitowe rozwijają się tak powoli. Jednak obecnie w Microsofcie panuje przekonanie, że tym „czymś nowym” był Android, a alternatywą na pulpitach jest OS X. Wszelkie osiągnięcia Metro zostały zakwalifikowane jako moda i pozostały z nich głównie prostokąty i ikony. Z takim brakiem wiary w możliwość stworzenia czegoś rewolucyjnego, sukces będzie bardzo trudny do osiągnięcia. Nie oznacza to, że ową rewolucją miało być właśnie Metro, ale na pewno nie będzie nią interfejsowa kopia Androida.
Dziś Metro na pewno nie wróci. Wiele stron internetowych (oraz oprogramowania dla dresów, jak MAXTHON) wydaje się nawiązywać do Metro, Google ma swój Material Design, ale ścieżka rozpoczęta przez Zune jest dziś już zamknięta. Istnieją poszlaki, że by się nie sprawdziła, mimo zachęcających cech szczególnych, ale jej porażka nie wynikała wyłącznie z samych założeń Metro. Tymczasem na kilka lat pozostaniemy w schizofrenicznym świecie dwóch paneli sterowania, wybrakowanej przeglądarki internetowej, samozamykających się aplikacji i absolutnie niejednolitych interfejsów. Podejrzewam też, że aplikacje Modern nie osiągną dojrzałości przed końcem mody na płaskie interfejsy i będzie je trzeba przemalowywać. Wszak Apple celuje w plastikowe gradienty, podobne do refleksów na płycie CD (lub plamy benzyny), gdzieniegdzie powraca matowe szkło… Nieśmiało wraca do łask pióro. Możliwe, że nowości pojawią się właśnie na tym obszarze.
Nie wiem, kto wyznaczy nową modę, ale nie będzie to Microsoft. Przez chwilę umieli zadbać o ocieplenie swojego wizerunku, powoli udawało się przemawiać do targetu iPhone’ów, a nie tylko do biznesu, ale chyba ponownie uda im się wszystkich zniechęcić lub rozczarować.
Tęsknię za pulpitem Windows 2000. ;)