Prawo jazdy na internet
29.06.2013 13:01
Davos to małe miasteczko w Szwajcarii, w którym co roku odbywa się Światowe Centrum Ekonomiczne. To właśnie tam, w 2010 roku, po raz zdaje się pierwszy, w tak poważnym miejscu i do tak poważnych słuchaczy mówiono o licencji na internet. Popularne wtedy stało się określanie ich mianem "prawa jazdy na internet". Tokio to zdecydowanie większe od Davos miasto. Tam też mieści się siedziba MSZ Japonii, w którym w 2012 roku ambasador Polski w Japonii podpisała umowę ACTA. Popularne wtedy stało się hasło "stop ACTA". Hawaje to archipelag wysp leżących na Ocenie Spokojnym, najmłodszy stan USA. Tam mieszkał Edward Snowden, który w związku z pracą, którą wykonywał posiadał dostęp do tajnych informacji. Ujawnił je około miesiąca temu dziennikowi Guardian. Popularne stało się słówko "PRISM".
Co łączy te trzy wydarzenia? Oczywiście internet i domniemywany zamach na wolność ludzi. Oburzenie sięgało zenitu, czasem ludzie wychodzili na ulicę, by pod sztandarami blokować przejścia dla pieszych, czasem jeden rząd spierał się z drugim o wydanie podejrzanego, czasem dziennikarze bawili się w podchody na strefach tranzytowych lotnisk, czasem powstawały jakieś śmieszne memy. Zawsze jednak przewijały się manifesty, hasła tak górnolotne, że nie powstydziłby się nich najlepszy mówca. Hasła te namawiały we wpadający w ucho sposób do obrony wolności w internecie. Cokolwiek by to znaczyło, w zasadzie.
Sam miałem stosunek do tego w zasadzie obojętny. Nie bardzo mnie obchodzi, że ktoś czytał moje maile, poza jego odbiorcami, głównie dlatego, że nie wierze, żeby ktoś je faktycznie czytał. Nie interesuje mnie ile wie o moich upodobaniach kulinarnych wujaszek google, przede wszystkim dlatego, że nie mam takiego wujka, a google to system, a nie osoba, która z wiedzą o tym, że nie wiem jak zrobić konfitury będzie ze mnie szydzić. Nie mam też nic przeciwko temu, żeby zdejmować z netu treści, które zagrażają (w jakikolwiek sposób) osobie w rzeczywistości. Z drugiej strony doceniam internet jako współczesną włócznie czy inną siekierę. W każdym razie narzędzie, które daje mi prace, chleb i dach nad głową. I wiem o tym, że gdyby nie specyficzna sytuacja i jej okoliczności to pewnie narzędzie to nigdy by się tak nie rozwinęło. Szanuję więc "wolność" w internecie. Wolność w cudzysłowie, ale o tym trochę później. Wróćmy do mojego szacunku. Szacunek ten zmieniłem nieomal całkowicie w ostatni wtorek. W tym dniu kretyn lub grupa kretynów (i słowo to, mimo swojego ciężaru gatunkowego, piszę z pełną świadomością i premedytacją) wysłał kilkanaście (a może i więcej) wiadomości do kilku instytucji państwowych oraz szpitali.
Pewnie wszyscy o tym słyszeli. Zimny już kotlet. Jednak wczoraj z samego rana usłyszałem pewne zdanie, które mimo mojego dotychczasowego oburzenia całą sytuacją, zmusiło mnie dopiero teraz do napisania kilku słów i wylania wiaderka bluzgów na prowodyrów całej tej sytuacji. Otóż zdanie to brzmiało: "Z powodu wiadomości o zamachu bombowym ewakuowany został cały szpital, w tym pacjentki w czasie akcji porodowej oraz noworodki w inkubatorach". Uświadomienie sobie tego stało się dla mnie tym impulsem.
Nie wiem kto stoi za tym bezmyślnym aktem. Nie wiem, jaka kara ich powinna dosięgnąć. Wiem tylko, że ktoś pod sztandarem głupich haseł walki "z nimi" używając wirtualnych narzędzi naraził do realne niebezpieczeństwo niewinnych. A to już nie mieści się w moim słoiku z etykietą "pobłażanie". Wolność od "wolności" różni się tym, że będąc wolnym wie się co można zrobić, a będąc "wolnym" myśli się, że można wszystko zrobić. A nie na tym cała rzecz przecież powinna polegać.
Długie setki lat dochodziliśmy do tego, co mamy dziś. Jeszcze nie tak dawno, często za życia naszych najbliższych, człowiek robił rzeczy, o których dziś woli nie pamiętać. Wytworzyło się coś, co pozwala na spokojne życie, zamiast walki o nie. To coś to społeczeństwo. Społeczeństwo ze swoimi normami i zasadami. Społeczeństwo, w którym wolność jest przede wszystkim osobista, a każdy kto próbuje podnieść na nią rękę powinien być odseparowywany. Wolność, ale nie bezprawie.
Ludzkości zajęło osiemnaście lat od dnia stworzenia samochodu, by po raz pierwszy wprowadzić obowiązek posiadania prawa jazdy na pojazdy silnikowe. Pierwsze prawo jazdy wydano jednak już trzy lata później. Nie bez znaczenia jest to, że wydano je z powodu skarg społeczeństwa. Ograniczamy w różnym stopniu (ale jednak) posiadanie broni, dostęp do alkoholu, papierosów, posiadamy obowiązek nauczenia i szczepień. Tworzymy grube kodeksy. Pijanych w sztok i nie zachowujących się odpowiednio bardzo chętnie wyprowadzi na świeże powietrze ochrona klubu. Organizujący burdy na stadionach otrzymują zakazy wstępu na mecze. Chuligaństwo na meczach (zwłaszcza w Anglii) to dowód na to, że jednak zakazy, ograniczenia i nieuchronna kara mogą być skuteczne. Wprowadzamy sobie świadomie ograniczenia, które pomagają (albo pomagać mają) w zachowaniu takiego porządku. Dlaczego więc osobników, którzy nie potrafią się zachować i sprowadzają niebezpieczeństwo na niewinne osoby nie możemy odseparować? Dlaczego nie możemy wyciągnąć wniosków?
Zdaje sobie sprawę, że ograniczenie dostępu do internetu dla pojedynczych osób jest tak samo realne, jak ograniczenie im dostępu do słuchania radia. Nie zmienia to jednak faktu, że dziś jestem zdania, że internet nie jest dla wszystkich, a skuteczność w ściganiu tych, którzy używają go w sposób niebezpieczny powinna być taka sama, jak tych, którzy przy użyciu noża kuchennego nastają na ludzkie życie.