Pani Krysia z księgowości – odcinek 38: przyszła zima
04.01.2017 16:05
Witajcie w roku 2017! Z początkiem nowego roku wypadałoby zakończyć wątki z ubiegłego. A pod koniec ubiegło roku zacząłem opisywać historię jak zje… zepsułem cudzego laptopa. Dziś czas na happy end. W poprzednim wpisie historia skończyła się na tym, że laptop pojechał do Warszawy, a ja dostałem propozycję, żeby w nim wymienić całą płytę główną. Może stwierdzenie happy end jest górnolotne, ale zgodziłem się. Wymienili mi tą płytę. Pomyślałem sobie, że już kij tam. Nie będę się z tym babrał, nie chciałem tracić czasu na kolejne podróże laptopa i sprawdzenie czy innej firmie uda się płytę zreanimować. Ale że co, że tak po jednym akapicie koniec?
Tak, możecie mi śmiało wytykać sfrajerzenie się. Ale chyba wygrała u mnie chęć spokoju, wrodzona wygodnickość i może to żeby klient nie czekał miesiącami na sprzęt. Zapłaciłem to wszystko, ale nie pluje sobie w brodę. To koszt moich poczynań i biorę to na klatę. Cieszę się jedynie, że komputery to nie jest moja praca czy główne źródło dochodu, a meble do kuchni poczekają jeszcze miesiąc albo dwa.
Dziękuje z tego miejsca za wszystkie polecenia firm w komentarzach i prywatnych wiadomościach. Moja baza ludzi, do których można coś wysłać się poszerzyła niewyobrażalnie i nie wiem czy będę miał tyle okazji, aby to wszystko sprawdzić. Generalnie jest w czym wybierać. Przy okazji firm nie trudno wspomnieć o tej, w której mój laptop był. Była potwornie wolna… ale płyta wymieniona i wszystko funkcjonuje prawidłowo. Laptop działa, gra i śpiewa. Jednak w tej całej historii nic nie jest doskonałe. Kiedy już zdecydowałem, że wyślę tego laptopa właśnie tam, to postanowiłem go nie skręcać, tzn. złożyłem do kupy wszystko, ale podarowałem śrubki do obudowy. Bo i tak ktoś kto będzie oglądał tego laptopa je musi odkręcić. Niby kilkanaście sztuk, ale zawsze to coś szybciej. Więc włożyłem wszystkie śrubeczki do małego strunowego woreczka i wrzuciłem razem z laptopem do paczki… A przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie zobaczyłem osobno na biurku paczki i jakiegoś woreczka ze śrubki w środku…
Tak, znowu moje niedopatrzenie. Paczka była zaklejona tonami taśmy i kartonu, więc zrobiłem jeszcze kilka warstw i dokleiłem woreczek z przodu paczki. Napisałem maila do Pana z firmy z Warszawy i w sumie zapomniałem o temacie. Przypomniałem sobie kiedy sprzęt do mnie wrócił. Wrócił tak jak go wysłałem, bez ani jednej śrubki w obudowie. Szybko dopadł mnie błysk i zacząłem rozcinać mój karton w tym miejscu gdzie schowałem śrubki. Nadal tam były. Więc skręciłem obudowę i po problemie. Zarówno ja jak i firma zachowała się trochę niechlujnie, więc do nich żalu nie mam. Tyle to potrafię zrobić sam.
Poza ceną i tą małą wpadką robota została wykonana dobrze. I klient dostał swojego laptopa. Nie kosztowało go to ani złotówki. Mam nauczkę! I dla Was niech też to będzie jakaś lekcja.
Po pierwsze będę bardziej się skupiał przy rozbiórce sprzętu. Po drugie w przypadku szukania używki będę dalej sprawdzał płyty niewiadomego pochodzenia. Mimo, że naciąłem się na tym i przysłano mi dużo bezużytecznego złomu. Po trzecie będę robił dokładniej żeby każdy zawsze miał śrubki.
Różne sytuację życiowe są, człowiek czasem jest rozkojarzony, ale wychodzi na to, że w życiu liczą się rzetelność i dokładność. Tyle…
Zapraszam do mojego małego wpisu na temat programów do optymalizacji W...