Dwa miesiące w innym świecie
11.11.2014 | aktual.: 11.11.2014 13:12
Jak wspomniałem w jednym z wcześniejszych wpisów, ostatnie dwa miesiące byłem skazany na pracę tylko na komputerach z Windows. Mój MacBook Pro po prawie sześciu latach intensywnej pracy doznał pierwszej naprawdę poważnej awarii - padł panel LCD. Znikoma dzisiaj wartość tego sprzętu sprawiła, że nie zdecydowałem się na naprawę w serwisie, ale na samodzielną wymianę. Oszczędnościowo odpowiedni wyświetlacz kupiłem w Hong-Kongu i prawie dokładnie dwa miesiące czekałem na dostawę. Całość operacji kosztowała mnie 298 zł, nie licząc mojej pracy.
Procesu naprawy nie będę w szczegółach opisywał, okazało się to dużo prostsze niż zakładałem. Musiałem tylko wykręcić jakąś astronomiczną liczbę śrubek, ale to była jedyna niedogodność. Naprawa jak naprawa. Ważniejsze w całej tej sytuacji jest to, że chcąc nie chcąc musiałem z pracą przenieść się na Windows. Nie było to oczywiście jakieś wielkie wyzwanie, bo na co dzień używam tych komputerów do różnych celów i moi klienci w 99% też ich używają. Jednak było to fajne doświadczenie dla kogoś, kto przez długie lata pracy nabrał pewnych nawyków.
Od tego miejsca tekst prawdopodobnie zainteresuje tylko użytkowników Maków, opisywane sytuacje będą dla nich bardziej zrozumiałe, bo zakładam, że ich przyzwyczajenia są podobne.
Klawiatura i touchpad
Różnice w klawiaturach wbrew pozorom nie są jakoś szczególnie dotkliwe, ale początkowo przy intensywnej pracy zdarzały mi się np. sytuacje z wysuwającym się znienacka menu Windows. Przestawienie z Command+klawisz na Ctrl+klawisz też początkowo było kłopotliwe, ustawienie tych klawiszy jest jednak odrobinę inne. Poza tym jestem przyzwyczajony do używania obu klawiszy Option do wpisywania polskich znaków, standardowo pod Windows służy do tego tylko prawy Alt. W MacBooku jest podobnie, ale przemapowałem prawy Enter (MacBook nie ma prawego Option) na lewy Option, w Windows na pewno też jest to możliwe, ale jakoś nie chciało mi się szukać rozwiązania.
Zdecydowanie największym problemem była jednak rezygnacja z funkcji multitouch trackpada. To było naprawdę bolesne. Lifebook, którego używałem ma czuły i precyzyjny gładzik, ale bez możliwości posługiwania się gestami praca na nim była prawdziwą męką - odruchowo próbowałem przewijać ekran przesuwając dwoma palcami, próbowałem wywoływać menu kontekstowe uderzając w trackpad dwoma palcami itd. itp. Efektu zoom też nie mogłem w prosty sposób użyć, bo chyba w Windows tak prosto nie jest to implementowane (Ctrl+dwa palce+trackpad). A szkoda, bo akurat ja „zoomuję” dosyć często.
Ale muszę przyznać, że Fujitsu sprytnie rozwiązało problem przewijania stron instalując obok trackpada uzupełniające go okrągłe pole, w którym przesuwając palcem kołowym ruchem, uzyskujemy całkiem sprawnie działający efekt rolki myszki. Działa to naprawdę wygodnie, sprawnie i łatwo się do tego przyzwyczaić.
System
Różnice pomiędzy Windows a MacOS X są fundamentalne i nie będę się o nich rozpisywał. To zupełnie dwa różne światy i każdy ma swoją specyfikę. Jest jedna cecha, która daje wyraźną przewagę Windows - praca w sieci. Konfiguracja bywa skomplikowana, ale gdy już działa, to robi to lepiej niż Mac - praca na zdalnych plikach odbywa się bez problemów, przesyłanie po sieci jest zdecydowanie szybsze, ochrona zasobów też wg mnie wygląda lepiej. Nie dotyczy to oczywiście sytuacji, w których Mac pracuje w swoim środowisku, ale tych, w których Maka wpinamy do sieci Windows - implementacja protokołu SMB w MacOS X nie jest jednak najlepsza. Mógłbym jeszcze bez wysiłku wymienić co najmniej kilka cech Windows, które uważam za świetnie rozwiązane, ale wolę skupić się na tym, czego mi brakowało.
A brakowało mi przede wszystkim dwóch funkcji - Quick View i wirtualnych pulpitów. Bez QV nie wyobrażam już sobie codziennej pracy, przeglądając nieraz nawet kilka tysięcy plików bez możliwości szybkiego podglądu dostałbym przysłowiowego kota. I brak tej funkcji, mimo, że pozornie jest drobna i nieistotna, był dla mnie szczególnie dotkliwy. Oczywiście jak każdy problem i ten ma swoje rozwiązanie, ale każdy, kto codziennie używa tej funkcji przyzna, że bez niej życie byłoby jednak trudniejsze.
Podobnie sytuacja wygląda z wirtualnymi pulpitami - na Windows możemy oczywiście zainstalować odpowiedni program i takie pulpity uzyskać, ale ich funkcjonalność w MacOS X to prawdziwy majstersztyk. Ja do ich wywołania wykorzystuję „Hot corners” i w tym celu definiuję prawy górny róg mojego ekranu. Jeden szybki ruch kursora i wszystkie pulpity oraz aktywne okna z bieżącego pulpitu wyświetlają się w postaci zgrabnych miniatur na całym ekranie, dając możliwość błyskawicznego przełączania pomiędzy programami i oknami. Jest to rozwiązane rewelacyjnie i po prostu uzależnia.
Wygoda
Opierając się tylko na moich subiektywnych odczuciach, po tych dwóch miesiącach pracy nadal uważam, że MacOS X jest jednak systemem wygodniejszym w codziennym użytkowaniu. Podkreślam - to moje subiektywne odczucie. W znacznej mierze decydują o tym opisane powyżej możliwości oraz moje nawyki. Ale można też wspomnieć o trybie pełnoekranowym, dzięki któremu odzyskujemy 32 piksele górnej belki menu - niby mała rzecz, a przy pracy np. z Photoshopem bywa nieoceniona. (Korekta: Przykład z Photoshopem jest, niestety, nie trafiony - PS nie obsługuje natywnego "fullscreen" MacOS-a.) Do tego zdecydowanie lepiej działające drag’n’drop - w Windows bardzo często nie udawało mi się przenieść myszką zawartości okna jednego programu do innego, a nawet bywało, że problem pojawiał się przy próbie przeciągnięcia pliku do okna. Brakowało mi bardzo przeglądarki Safari - jest szybka, wydajna i bezpieczna oraz całkiem nieźle zgodna ze standardami. Co prawda jest pozbawiona pewnych udogodnień znanych z FF czy Chrome, ale na Maku bije je na głowę. Dopóki nie musi obsługiwać elementów Flash, to nawet jej w pamięci nie widać. Brakowało mi funkcjonalności programu 1Password, który od pewnego czasu ma swoją windowsową wersję, ale nie działa ona tak, jak w MacOS X. No i oczywiście brakowało mi zasilacza MagSafe, mała magnetyczna wtyczka rozwiązuje przynajmniej dwa niewielkie, ale dokuczliwe problemy laptopów PC - niską trwałość gniazda zasilania oraz bezpieczeństwo. Tak, z wtyczką MagSafe jest praktycznie niemożliwe zrzucić MacBooka np. ze stołu, bo ktoś niechcący zaczepił o kabel zasilacza.
Jednak na koniec wspomnę o tylko jednym programie spoza systemu, którego funkcji pod Windows bardzo mi brakowało. Quicksilver - to chyba dzieło jakiegoś chińskiego autora, które w MacOS X pojawiło się już w pierwszych wersjach systemu. Na Androidzie takie programy mają swoją własną kategorię „Launchers”. Tak, dzięki Quicksilver wykonywanie podstawowych czynności polegających na wyszukiwaniu i uruchamianiu programów oraz wyszukiwaniu podstawowych informacji (pliki, kontakty, wpisy w kalendarzu itp.) staje się banalnie proste. Wciskając zdefiniowaną kombinację klawiszy przywołujemy na ekran małe swobodne okienko, w którym wpisujemy jedną lub kilka liter nazwy poszukiwanego obiektu. I wcale nie muszą to być pierwsze lub kolejne litery. Już w trakcie wpisywania pierwszego znaku program pokazuje nam najlepiej pasujący program lub plik. Z zasady jest to obiekt najczęściej używany (program się tego uczy na podstawie naszych wcześniejszych wyborów), ale jednocześnie poniżej wyświetla listę kolejnych odpowiadających wpisanemu wzorcowi. Opisane działanie nie jest oczywiście czymś wyjątkowym, na Windows też są takie programy i na Maku ten też nie jest jedyny, ale każdy kto choć raz poprawnie skonfiguruje, uruchomi i będzie używał Quicksilver już nigdy nie będzie szukał innych rozwiązań. Tym bardziej, że oferuje on sporo innych ciekawych funkcji.
Tych dwóch miesięcy oczywiście nie uważam za stracone, praca w innym systemie nie była żadną męką ani wielkim problemem. Kilku rzeczy brakowało, o kilku przydatnych funkcjach Windows się dowiedziałem. Jednak przyzwyczajenie to druga natura - autentycznie ucieszyłem się, gdy kurier dostarczył mi nowy panel LCD.