Go go Pokemon GO – gra widziana okiem osoby postronnej
21.07.2016 12:43
Gra Pokemon Go, bo o niej mowa, weszła szturmem na salony. Już jakiś czas temu była dostępna na świecie, a na nasze podwórko wdarła się dopiero w ostatnią sobotę. Od tego czasu trochę się zmieniło. Jak ja to widzę? Jak widzi to osoba, która patrzy na pokemonowy szał tak trochę z boku ? Czy gra może wpłynąć na nasze życie?
Wszystko zaczęło się dosyć niewinnie. Satoshi Tajiri z pochodzenia Japończyk, wymyślił bajkowy świat Pokemonów. Chciał zarazić swoją pasją innych, oczywiście lekko zmodyfikowaną. W ten sposób narodził się Ash, Pikachu i 150 innych stworów, które nazwano Pokemony. Każdy z nich miał super moce. Chyba nie znajdzie się osoba w moim wieku, która nie wie, czym jest Pikachu. Powstały pierwsze kreskówki opowiadające losy Asha – trenera Pokemonów i jego żółtego kompana. Przygody te musiały być bardzo wciągające, bo nie raz spotykaliśmy się po szkole w jednym ze strategicznych miejsc (często pokrywało się z miejscem zameldowania kolegi/koleżanki) i namiętnie oglądaliśmy tą kreskówkę.
Szał związany z Pokemonami był coraz większy. Powstawały plakaty z ulubieńcami i inne gadżety w tym Pokemon Tazo. Miały kształt żetonów. Z jednej strony widniał wizerunek Pokemona, a z drugiej Pokeball. Wyciągało się je z paczek chipsów po wcześniejszej konsumpcji. Z czasem dyski ewoluowały. Wizerunki Pokemonów, początkowo płaskie, zaczęły być trójwymiarowe, a następnie dyski przestano produkować z plastiku, a z metalu. Czym się miało więcej, tym lepiej, rzecz jasna. Na przerwach w szkole regularnie owe dyski uderzały o podłogę i wznosiły się w powietrze. Po pewnym czasie szał na Pokemony minął i owe krążki zaczęły się kurzyć na półce. Magia Pokemonów przeminęła aż do teraz.
Firma Nintendo postanowiła wybudzić zbiór swoich postaci z hibernacji, powodując gwałtowny wzrost cen swoich akcji. Tym razem Pokemony nie żyją w epoce mamutów, a w erze rzeczywistości rozszerzonej. Rzeczywistość rozszerzona to nic nowego. Już dawno odkryto potencjał tego wynalazku. Oprócz dostosowanego software’u powstawał tez hardware. Potrzeba było jednak firmy na N, aby ludzie zaczęli się tym zainteresować.
Zaczęło się kombinowanie, jak zainstalować aplikację tak popularną za granicą. Nagle nadszedł 16 lipca i wszyscy w Polsce zwariowali na punkcie Pokemon Go. Nie obyło się oczywiście bez problemów technicznych, a zainteresowanie było ogromne. Gra jest bardzo prosta, a fabuła nie jest dyktowana przez programistów. „Podkład” do gry jest tworzony przez Google. Większość graczy dąży do tego, by mieć jak najlepszą grafikę (jak zawsze są wyjątki), a firmy tworzące układy graficzne starają się, by w grach jak najlepiej mogłyby być odwzorowane szczegóły oraz oto, aby świat wirtualny był jak najbardziej zbliżony do realnego (a przynajmniej jego elementy). Tutaj twórcy proponują nam świat realny, coś nowego w grach (a przynajmniej dla większości) .
Gra polega na poszukiwaniu Pokemonów i proponuje zostanie ich trenerem. Nierzadko Pokemony możemy znaleźć w miejscach, w których ich byśmy się nie spodziewali, delikatnie mówiąc. Gra potrafi generować Pokemony w miejscach związanych z dramatycznymi wydarzeniami (np. obóz koncentracyjny Auschwitz-Birkenau), obszarach niedostępnych dla ogółu (np. obszary wyłączone dla osób spoza obsługi Lotniska Chopina w Warszawie) czy zwyczajnie w miejscach niebezpiecznych (ruchliwe ulice). Gra w założeniu miała wyciągać młodzież z domu i spowodować, że młodzi będą mieli sposobność, by się ze sobą spotkać w życiu realnym. W praktyce wygląda to nieco inaczej. Nie raz ostatnio przechodziłem przez Wyspę Młyńską, a tam młodzież siedzi obok siebie i wpatrzeni są w swoje smartfony tak, że nawet jakby osobę siedzącą obok porwali kosmici, nikt by tego nie zauważył. Młodzież, ale nie tylko, bo również osoby do około trzydziestki, potrafią tam przebywać i nie zwracać uwagi na pogodę (deszcz nie jest przeszkodą).
Gra jeszcze dobrze się w Polsce nie rozkręciła, a już znaleźliśmy sposób, jak na niej zarabiać (Polak jest zaradny). Na Allegro można znaleźć pełno ofert sprzedaży gadżetów związanych z grą: czapeczki, figurki czy drobne gadżety elektroniczne z wizerunkiem miłych stworków. Najwięcej zysku przynosi jednak sprzedaż kont (trzeba wykazać się dużym zaangażowaniem i cierpliwością). Na takim transferze można zyskać nawet kilkaset zł, mimo, że nie do końca jest to zgodne licencją producenta (nie zachęcam do takich działań). Interes zwęszyła też jedna agencja interaktywna, proponująca pracę jako trener Pokemonów. Brzmi jak żart, ale wiele poważnych portali potwierdza tą informację.
Samą aplikację można pobrać za darmo ze sklepu Play i AppStore. Jej wielkość to około 50 MB. Żąda dosyć dużych uprawnień w systemie w tym: dostępu do plików czy Bluetooth’a. Według licznych doniesień zużywa też błyskawicznie baterię naszego smartfona. Niestety nie pograją w nią osoby z niższą wersją Androida niż 4.4.
Pokemony odniosły sukces po raz drugi (a mówi się że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki). Gra będzie zyskiwać jeszcze bardziej na popularności, a co za tym idzie, ktoś na tym zarobi (taki cel stawiali sobie zapewne programiści). Oprócz twórców zarobić mogą restauracje, gdy tylko w ich pobliżu znajdą się Pokestopy. Wszystko fajnie. Tylko, że gra niesie, przynajmniej jak dla mnie, pewne zagrożenia. Duże grupy osób mogą wzbudzić zainteresowania osób, które nie mają dobrych zamiarów. Ponadto wpatrując się w ekran , można w ferworze walki o kolejnego pokemona do kolekcji, nie usłyszeć jadącej karetki lub nierozważnie wejść na ulicę na czerwonym świetle, ryzykując tym samym własne życie. Czy zmieni ona coś w naszych relacjach? Nie sądzę. Zagrożenia też są wirtualne. Bardzo często pobieramy oprogramowanie z podejrzanych stron (tego też nie popieram), a skutki w przypadku urządzeń mobilnych mogą być opłakane. To ryzyko nie powinno istnieć, jeśli mówimy o darmowej aplikacji, ale wiem też, że jesteśmy zdolnym narodem.
Całkiem niedawno powiedziałem około 10‑osobowej grupce 17latków, że w branży informatycznej wszystko przemija. Kiedyś dane przenoszono na dyskietkach, potem płytach i pendrive’ach, a obecnie coraz częściej do kopiowania danych stosuje się serwery, o których często wiemy, że gdzieś tam istnieją. Podobnie jest z porozumiewaniem się ludzi. Kiedyś ludzie dzwonili do siebie, potem były SMSy, MMSy, następnie swoje 5 minut miała Nasza Klasa (NK), a potem Facebook. Co ja napisałem? Przecież Facebook istnieje i ma się całkiem dobrze. A może wychodzę z założenia, że jego 5 minut dobiega końca i to ostatnie jego tchnienia. Już teraz gra jest popularniejsza niż Instagram, Snapchat czy portal Zuckerberga. Któż wie? Czas pokaże.
Jako puenta niech posłuży cytat ze zwiastuna kolejnego filmu z serii Epoka lodowcowa „- Co hasztag znaczy ? - Hasztag, nie wiem, ale brzmi czadowo.”