Valiant Hearts – przygodówka w starym, dobrym stylu
07.04.2015 | aktual.: 07.04.2015 11:33
W czerwcu 2014 roku Ubisoft opublikował grę "Valiant Hearts: The Great War". Już wówczas gra bardzo mnie zainteresowała z wielu względów. Jak wynikało z rozmaitych recenzji i informacji, miała naprawdę świetną, rysowaną grafikę której nie powstydziłyby się najlepsze komiksy. Jak dla mnie kolejnym, bardzo istotnym argumentem była podobno świetna fabuła gry, osadzona w okresie I wojny światowej.
Początkowo poważnie zastanawiałem się nad zakupem gry, tym bardziej że dostępna była na iOS (dostępna jest także na PC/XBox 360/XBox One/PS3/PS4) w cenie 4,99 Euro za pierwszą część. Dużo, nie dużo... na zakup się nie zdecydowałem z jednego, błahego powodu - "Vailant Hearts" jest grą przygodową, a te nie zawsze mi "podchodzą", zwłaszcza bardziej współczesne produkcje. Kilkakrotnie biłem się z myślami, aż w końcu odpuściłem sobie zakup wychodząc z założenia, że w końcu trafi się promocja, jak to często bywa w App Store i być może niższa cena będzie większą pokusą.
Dziś zajrzałem do App Store i okazało się, że "Valiant Hearts" w promocji jest za darmo (prawie za darmo), toteż bez specjalnego marudzenia pobrałem grę i naprawdę się nie zawiodłem.
Fabuła
Akcja gry rozpoczyna się w dniach poprzedzających wybuch I wojny światowej. Krótka i naprawdę świetnie zrealizowana animacja wprowadza nas w klimat gry. Krótko mówiąc, po wypowiedzeniu wojny Francji przez kajzerowskie Niemcy, wielu Niemców mieszkających na terenach przygranicznych Francji zostało zmuszonych do wyjazdu na teren Niemiec. Wśród nich był też młody, typowo niemiecki nordyk o imieniu Karl. Jego sytuacja była o tyle skomplikowana, że mieszkał on u pewnego Francuza o imieniu Emil, z którego córką Marie ma maleńkiego syna - Victora. Tym samym francuscy żandarmi odrywają go od rodziny i wysyłają do kajzerowskich Niemiec. Sam Emil, ku rozpaczy swojej córki otrzymuje powołanie do armii francuskiej i rusza na front, natomiast Karl trafia do armii kajzera.
Losy bohaterów w rozmaity sposób przeplatają się ze sobą, choć walczą oni po dwóch stronach frontu - przeciwko sobie. W trakcie swoich przygód do gry dołączają kolejni bohaterowie gry - amerykański ochotnik, osiłek o imieniu Freddie pełniący funkcję sapera, pies Walt, który służył w armii kajzera, a w skutek przedziwnego zbiegu okoliczności stał się najlepszym przyjacielem Emila, belgijska studentka, a później sanitariuszka Anna urodzona w Ypress i przemierzająca front w poszukiwaniu swojego ojca. Tak zbudowana fabuła gry jest nie tylko ciekawa i zaskakująca dla gracza, ale daje także wiele do myślenia dla tych, którzy znają nieco historię i realia I wojny światowej, gdy walka brata przeciwko bratu nie była niczym niezwykłym, a ludzie usiłowali odnaleźć się w makabrycznej i bezlitosnej machinie śmierci napędzanej przez zwaśnione kraje i pochłaniającej miliony istnień ludzkich.
Czytając opisy "Valiant Hearts" gra ta najczęściej jest klasyfikowana jako przygodówka. Jak najbardziej słusznie, niemniej w grze oprócz cech typowych dla gier przygodowych (znajdź coś, daj komuś itd.) znajdziemy także wiele elementów charakterystycznych dla gier logicznych, jak choćby umiejętne połączenie przy pomocy specjalnych wajch i pokręteł rur tłoczących zielony, trujący chlor na atakujący brytyjski korpus ekspedycyjny pod Ypres, co oznacza że nasi bohaterowie znaleźli się tam między 22 kwietnia, a 25 maja 1915 roku.
Gra posiada także sporo elementów właściwych dla gier zręcznościowych - tak więc nasi bohaterowie czasem muszą precyzyjnie rzucić granatem lub umiejętnie uciekać pojazdem przed goniącymi ich niemieckimi myśliwcami pragnącymi przy pomocy bomb i karabinów wyeliminować i te skromne aczkolwiek przesympatyczne postacie.
Fabuła gry jest liniowa i próżno tu szukać alternatywnych rozwiązań. Gdy kierowany przez nas bohater (lub bohaterowi gdyż czasem muszą oni współpracować) nie wiedzą jak pokonać kolejną przeszkodę na drodze do końca wojny, pojawia się gołąb pocztowy z mniej lub bardziej trafną wskazówką. Osoby które choć raz w życiu spędziły więcej czasu na klasycznych przygodówkach z lat 80‑tych i 90‑tych bez trudu obejdą się bez pomocy ptaka. Gdy nasz bohater na skutek naszego błędu ginie, gra cofa się do początku wątku którego nam się nie udało ukończyć. Zdaję sobie sprawę, że liniowa fabuła gry może wielu graczom wydać się mało atrakcyjna, ale uwierzcie mi, nie będziecie się nudzić, a to dzięki temu, że od początku będziecie się czuli jakbyście brali udział w interaktywnym komiksie.
Grafika i muzyka
Czytając tekst powyżej, nie trudno zauważyć że gra wybitnie zachwyciła mnie swoją grafiką. Odkąd pamiętam, uwielbiałem gry przygodowe z rysowaną grafiką, a nie renderowaną (wyjątkiem jest Syberia). W "Valiant Hearts: The Great War" grafika zaś stoi na najwyższym poziomie. Tło, postacie i wszelkie elementy narysowane są z wielką dbałością o szczegóły, z zachowaniem historycznych reali (Emil rusza na front w francuskim mundurze składającym się z czerwonych spodni Mle. 1867 i podpinanego płaszcza Mle. 1887, a na głowie ma czerwone kepi Mle. 1884, znany z filmów błękitny, francuski mundur pojawił się dopiero w 1915 roku).
Bardzo dobrze oddane jest także uzbrojenie (karabiny, samoloty czy granaty) oraz pojazdy jakie pojawiają się podczas przygód bohaterów. Całość pomimo dbałości o szczegóły posiada charakterystyczne, komiksowe zniekształcenia sprawiające że bohaterowie są komiksowo sympatyczny, a przedmioty i tło jest nieco humorystyczne. I wojna światowa to jednak nie była zabawna i widać, że autorzy grafiki wiele uwagi przyłożyli do tego, by gra nie stała się groteską. Tak więc próżno tu szukać jaskrawych kolorów czy zbyt wielkich karykatur. Kolorystyka jest raczej mocno stonowana co sprawia, że choć postacie są komiksowe, nie są śmieszne, a grafika raczej oddaje tragedię całej sytuacji.
Bardzo ciekawie zrealizowano animacje. Animacje bohaterów są oczywiście zupełnie płynne. Gdy gracz powinien wiedzieć co się dzieje na innym planie (np. Emil jest w podziemiach a jego amerykański przyjaciel na powierzchni) podgląd pokazuje się w niewielkim, komiksowym okienku. Sama animacja najczęściej odbywa się na kilku planach, tak jakby przesuwano kilka kartek papieru. Np. atak na okopy przeciwnika - na pierwszym planie Emil i płaszczyzna po której się porusza. Na drugim planie (druga płaszczyzna) poruszają się inni atakujący żołnierze. Trzecia płaszczyzna, także poruszająca się choć nieco wolniej to tło. Całość przypomina nieco system stosowany w teatrach.
Nie mniej wagi poświęcono oprawie dźwiękowej gry. Motywy muzyczne pojawiające się w grze są nadzwyczaj trafnie dobrane do sytuacji na ekranie. Początek gry - sielska francuska wioska to zarazem radosna melodia oddająca sielankę. Emil ruszający z kartą powołania słyszy Marsyliankę co także i we mnie wzbudziło uczucie pewnego rodzaju radości. Ale czyż nie w takim nastroju ruszali na wojnę młodzi Francuzi licząc, że konflikt zakończy się w kilka tygodni ? Przygody na froncie to zazwyczaj niepokojące motywy muzyczne przerywane odgłosami wystrzałów i wybuchów, choć i tu pojawiają się bardziej znane motywy muzyczne, jak choćby bardzo szybki i skoczny "Węgierski Taniec nr 5" Johannesa Brahmsa pojawiający się w trakcie szaleńczej jazdy samochodem podczas bombardowania.
W mojej ocenie, całość stoi na naprawdę jak najwyższym poziomie.
Grywalność
Bolączką wielu współczesnych produkcji jest słaba "grywalność", a więc gry nie potrafią przykuć uwagi gracza na dłuższy czas. Nie mam pojęcia co stoi za tą sytuacją, czy zbyt wielki nacisk na oprawę graficzną i muzyczną ? Czy osoby stojące za nowymi produkcjami wychodzą z założenia, że skoro grafika jest niesamowita to kiepska fabuła i słaba grywalność nie zostanie zauważona ? Być może, a być może to ja już nie nadążam za współczesnymi grami. Nie mniej "Valiant Hearts: The Great War" wciągnęło mnie błyskawicznie i choć na dzisiejszy wieczór miałem wiele innych planów, spędziłem go właśnie przy "Valiant Hearts: The Great War".
Tak jak wspominałem, "Valiant Hearts: The Great War" to historia czy komiks w którym gracz bierze udział i którego zakończenie chce poznać. Gra dzieli się na rozmaite etapy, podczas których lektor omawia sytuację na froncie i wtrąca także ciekawe z historycznego punktu widzenia informacje. Etapy z kolei dzielą się na wątki związane z poszczególnymi bohaterami i epizody. Co ciekawe, gracz zupełnie nie jest w stanie zauważyć i przewidzieć, kiedy wątki bohaterów się ze sobą skrzyżują, kiedy bohaterowie będą razem walczyć z losem na olbrzymiej linii frontu, a kiedy się będą musieli rozdzielić. Akcja płynnie przerzuca nas nie tylko pomiędzy poszczególnymi wątkami ale także pomiędzy kolejnymi epizodami w grze nie dając chwili czasu na zastanowienie się nad tym. Nie mając wielkiego wpływu na przyszłe wydarzenia, czujemy się jak ów żołnierz na froncie, gdy ktoś kazał mu wyskoczyć z okopu i w zbitej grupie współtowarzyszy niedoli gnać do ataku na karabiny maszynowe nieprzyjaciela. To wszystko sprawia, że gra absolutnie wciąga i ja ją zaliczam do tych niebezpiecznych, przez które zazwyczaj jestem niewyspany.
To jednak nie tylko gra
W zasadzie na tym można by zamknąć recenzję "Valiant Hearts: The Great War" gdyby nie mały detal, którego nie mogę przemilczeć. W trakcie naszych przygód możemy znaleźć rozmaite artefakty. Nie ułatwiają nam one rozgrywki, jednak trafiają do naszego ekwipunku. Te artefakty to niewielkie przedmioty z którymi związane są prawdziwe historie I wojny światowej.
Po ich zebraniu mamy możliwość nie tylko zapoznania się z informacjami na temat danego przedmiotu (kto go użył, kiedy i w jakich okolicznościach) ale także z tłem historycznym wydarzeń. Znajdując prymitywną, szmacianą maskę na twarz pod Ypres dowiemy się, że maski takie podczas ataków chlorem stosowali Kanadyjczycy, a maseczki te trzeba było nasączyć moczem.
W grze będziemy mieli możliwość zapoznać się z rozmaitymi epizodami, wydarzeniami I wojny światowej, a także zasięgnąć ciekawych informacji o sprzęcie, postaciach i poszczególnych bitwach. Sprawia to, że gra ta ma w moje ocenie nie tylko olbrzymie walory rozrywkowe ale także spore elementy edukacyjne, dziś to już naprawdę ewenement.
Co dla wielu graczy będzie zapewne cennym, gra na iOS jest także w polskiej wersji językowej co umożliwi nam nie tylko zrozumienie tego co się w niej dzieje (W przeciwieństwie do Emila, który minował korytarz z Ghurkami, z którymi absolutnie nie mógł się dogadać).
Podsumowanie
Gra pojawiła się za prawie za darmo na iOS (na PC i Androida jest płatna) i po jej pobraniu stwierdziłem, że moje obawy przed jej zakupem są zupełnie bezpodstawne. Piszę prawie za darmo, gdyż darmowy jest pierwszy rozdział gry co nie zmienia faktu, że jego objętość z powodzeniem można uznać za całą grę samą w sobie. Kolejne rozdziały (a jest ich wszystkich 3) są płatne i w tym wypadku nie napiszę - "niestety płatne". Każdy kolejny rozdział można zakupić w cenie 2,99 Euro (przez dwa dni jest promocja i do środy (08.04.2015) do godziny 21:00 będzie można zakupić wszystkie pozostałe rozdziały w cenie 6,99 Euro). Uważam, że gra jest absolutnie warta tej ceny i jej twórcy powinni zostać docenieni przez graczy poprzez zakup kolejnych części co i ja już uczyniłem zważywszy na fakt, że ostatnio zdarzało mi się wydać więcej na gry, które wiele obiecywały natomiast w rzeczywistości nie były warte nawet części wydanych nań pieniędzy.