Rozmyślania nad Microsoftem i Windows
06.05.2018 | aktual.: 06.05.2018 23:57
Producenci systemów operacyjnych na nasze komputery kuszą nas coraz to nowymi wersjami swojego systemu. Na wstępie zaznaczę, że poniższy wpis dotyczyć będzie głównie Microsoft Windows z nawiązaniem do macOS. Wiem, że oprócz tych dwóch systemów jest cała masa innych, jak choćby pierdyliard wersji Linuxa, ale nie używam, nie znam się, więc się nie wypowiem.
Regularność czy nieregularność?
Zacznijmy od rzeczy wstępnej czyli częstotliwości pojawiania się systemów. W tej materii, pozornie Microsoft nie rozpieszcza. Kolejne wersje okienek pojawiają się w kilkuletnich odstępach i daleko im od regularności.
Tak duże odstępy czasu wypełnione się licznymi, czasem uciążliwymi poprawkami i dodatkami, które czasem łatają jakieś dziury, czasem tworzą nowe, czasem dodają nowe funkcje, czasem je zmieniają lub usuwają niektóre efekty poprzedniej aktualizacji. Krótko mówiąc, ciężko powiedzieć, co też narodzi się w głowach twórców Windows choć na plus należy zaliczyć fakt, że użytkownicy mają możliwość testowania wcześniej tego, co knuje Microsoft. Chciałoby się napisać, że po każdej, nowej edycji Windows, Microsoft pracuje nad doszlifowaniem swojego produktu, ale jak jest, każdy chyba wie. Nie da się jednak zaprzeczyć temu, że Microsoft stara się dodawać coś nowego.
Apple podchodzi do tematu nieco inaczej. Kolejne edycje macOS pojawiają się regularnie, co roku, a ich aktualizacje i ulepszenia pojawiają się później z mniejszą częstotliwością niż serwuje to Microsoft. Z pewnością pojawią się głosy, że kolejne wersje macOS niewiele się różnią i daleko im do legendarnej niezawodności. Być może… Z punktu użytkownika Windows, kolejne wersje macOS mogłyby być aktualizacjami, a nie kolejnymi, głośno komentowanymi wersjami systemu. Być może… Sam zresztą uważam, że może lepiej jakby Apple wypuszczało swój system operacyjny dla komputerów z mniejszą częstotliwością. Nikt by się nie obraził, a może byłoby mniej narzekań.
Negatywnych ocen Windows i macOS nie brakuje i nie chcę osądzać, które są prawdziwe, a które to zwykłe narzekanie dla samego faktu narzekania. Chciałem dziś jednak się skupić na tym, jaką metodą są wprowadzane nowe wersje systemów operacyjnych i dlaczego uważam, że Microsoft trochę się pogubił.
Kij i marchewka Apple
Apple zachęca użytkowników komputerów do wymiany systemu na nowszą wersję głównie nowymi funkcjami. Ich przydatność może być czasem dyskusyjna, ale nie da się zaprzeczyć temu, że te wprowadzane nowinki świetnie działają niezależnie od tego, na jakim urządzeniu im przyjdzie pracować. Owe nowe funkcje najczęściej dotyczą całego ekosystemu Apple i choć czasem pozornie ich nie widać, działając w tle zwiększają wygodę i funkcjonalność komputera Mac, iPhone’a czy iPada. Dzięki temu, że każde urządzenie użytkownika jest jakby terminalem do określonych usług, ciężko zrezygnować z kolejnej wersji macOS wiedząc, że pozostając przy starym nie dostaniemy nowych możliwości lub określonej funkcji. Bez wątpienia ważnym argumentem za aktualizacją jest też fakt, że kolejne wersje systemu są darmowe. To zdecydowanie duży plus. Tu też pragnę obalić jeden mit. Instalując nową wersję macOS na naszym komputerze, możemy wrócić do starszej wersji systemu. To nie iOS.
Krótko mówiąc, Apple zachęca użytkowników nowymi funkcjami, ale też trochę wymusza aktualizację systemu na komputerze. Wymusza nowymi dodatkami – nie chcesz nowej wersji, nie dostaniesz nowych funkcji. Coś na zasadzie kija i marchewki.
Jest kij, ale kto pożarł marchewkę?
Nieco inną strategię obrał Microsoft i efekty jej działania są… takie sobie. Nie jest tajemnicą, że Microsoft woli zmusić użytkownika do kolejnej wersji swoich okienek niż zachęcić. Wielu z nas pamięta nachalną reklamę Windows 10, pobieranie systemu „za plecami” użytkownika oraz faktem, że producenci komputerów zostali zmuszeni do instalacji ostatniej wersji Windows na komputerach, które trafią na półki sklepowe. Te, nazwijmy to, „siłowe” nieco rozwiązania sprawiają, że udział nowych okienek rośnie. Mniej, lub bardziej dynamicznie, ale rośnie. Czy jednak Microsoft zachęca też użytkowników do zmian "marchewką" czy to raczej efekt solidnego "kija"?
W kolejnych edycjach Windows (łącznie z ich kolejnymi poprawkami i aktualizacjami) pojawiają się nowe funkcje, ale czy wystarczyłyby one do tego, aby bez użycia „siły” wszyscy wyczekiwali i ochoczo instalowali Windows? Moim zdaniem nie bardzo. Z punktu widzenia przeciętnego użytkownika komputera domowego, większość tych funkcji jest mało zauważalna. Paint 3D? Świetny, ale ile osób z używa go regularnie? Widok zadań? Super. To naprawdę fajne i wygodne narzędzie pod warunkiem, że ktoś z niego korzysta. Być może więcej osób doceniłoby tą funkcję wiedząc, że otwierając daną stronę na swoim telefonie, ma ją w historii na swoim komputerze. Synchronizacja haseł, ustawień sieciowych, tapet i wszystkie te inne dodatki związane z synchronizacją rozmaitych danych pomiędzy różnymi urządzeniami w czasie rzeczywistym, to wszystko jest naprawdę fajne, ale nie jest powodem do tego, by użytkownicy komputerów z niecierpliwością znaczyli krzyżykami dni w kalendarzu i odliczali do kolejnej premiery okienek czy większej aktualizacji. Nie wystarcza, bo Microsoftowi brakuje jednego elementu – pełnego ekosystemu.
Owszem, już teraz dane użytkownika mogą się synchronizować pomiędzy jego komputerami i tabletami, ale tych ostatnich jest naprawdę niewiele. Telefony Microsoft pogrzebał i została po nich tylko nadzieja na mitycznego już Surface Phone, choć wielu uważa, że czekanie na telefon Microsoftu to jak czekanie na Godota. Można by się pokusić o stwierdzenie, że jedynym urządzeniem obok komputera, które funkcjonuje w środowisku Microsoft i z nim współpracuje, jest XBox. To jednak ciągle zbyt mało by mówić o pełnym ekosystemie Microsoftu. Zresztą, użytkowników XBoxa też jakby jest coraz mniej.
Czy każdy potrzebuje synchronizacji pomiędzy swoimi komputerami? Tak, każdy doceni tą wygodę, ale jest tu też pewien haczyk. Nie każdy użytkuje więcej niż jeden komputer. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że większość użytkowników duetu PC/Windows używa tylko jednego komputera do celów prywatnych (synchronizowanie komputera firmowego z prywatną chmurą jest raczej słabym pomysłem). Z punktu widzenia wielu, mocno przeciętnych użytkowników PC/Widnows, swoje codzienne zadania mogą oni najczęściej realizować tak samo na Windows Vista czy Windows 7, jak i na najnowszej wersji Windows.
Krótko mówiąc i podsumowując moje rozmyślania, nawet jeśli Microsoft wprowadza nowe funkcje związane ze swoim ekosystemem, niewiele osób ma możliwość ich zauważenia i docenienia. Na rynku królują komputery, jest trochę konsol i tabletów i nie ma nic więcej, co wymagałoby synchronizacji. Z kolei funkcje, które Microsoft wprowadza i nie są powiązane z działaniem w chmurze, nie zawsze zachęcają do inwestowania w nowe okienka, bo z czasem i tak pojawiają się rozmaite programy firm trzecich dodające takie same lub nawet lepiej dopracowane rozwiązania na starsze wersje systemu operacyjnego Microsoft. Więc po co przepłacać i ryzykować?
Kilka lat temu bacznie przyglądałem się temu, co robił Microsoft. Nie ukrywam, że zapowiadało się ciekawie. Windows na komputerze, tablecie, telefonie, współpraca konsolą i z tym wszystkim współpracowała fantastyczna opaska Smart Band Microsoftu. Idealne fundamenty ciekawego ekosystemu, w którym wprowadzanie kolejnych funkcji i rozwiązań na jednym urządzeniu, zachęciłoby do aktualizacji pozostałych urządzeń. Dziś został tylko badyl w postaci komputerów, niejasnych obietnic Microsoftu, nadziei na Surface Phone i kolejnych ograniczeń dla dobra użytkownika, który i tak będzie zmuszony korzystać z najnowszego dziecka Microsoftu, bo to albo samo wlezie w nocy na nasz komputer, albo po śmierci naszego komputera przyjdzie wraz z nowym komputerem. Tak więc, drogi Microsofcie, dalej będzie tylko kij? Może warto poszukać marchewki?