Nie przyjmiemy Pana przesyłki, i co nam Pan zrobi?
28.06.2015 | aktual.: 29.06.2015 08:43
Moja żona zwykła mawiać, że najciekawsze scenariusze pisze codzienne życie. Być może właśnie dlatego chętniej ogląda filmy oparte na faktach niż te, których fabuła została całkowicie wymyślona. Z całą pewnością w jej twierdzeniu nie ma nic odkrywczego, albowiem jeden z moich ulubionych choć niestety nieżyjących już reżyserów - Stanisław Bareja całymi taczkami wywoził pokruszone kawałki absurdów socjalistycznej rzeczywistości by zbudować z nich groteskowe komedie. Humor Stanisława Barei rozpoznawalny całkowicie dla pokolenia lat siedemdziesiątych, był już częściowo tylko zrozumiały dla tych, którzy pojawili się na świecie w latach osiemdziesiątych i raczej nie realny dla tych, którzy stali się obywatelami Rzeczypospolitej nieco później. Ot, Bareja prezentował w swoim krzywym zwierciadle wypatrzoną rzeczywistość dnia codziennego, rzeczywistość, która na szczęście minęła. Ale czy na pewno ?
W listopadzie 2006 roku na skostniałym, polskim rynku usług pocztowych pojawił się prawdziwy "diament" - inPost. Pojawienie się tej niewielkiej krakowskiej firmy nie wzbudzało na początku większego zainteresowania. Ot, kolejny robaczek mający funkcjonować na zabetonowanym (betonem zbrojonym) rynku pocztowym, jak wielu innych, w cieniu jedynego, słusznego i bezwładnego wówczas molocha - Poczty Polskiej. Pocztę Polską chroniły przepisy dające jej monopol na doręczanie przesyłek listowych o masie poniżej 50 g i wszystkim się wydawało, że jest to wystarczające zabezpieczenie aby malutcy zostali malutkimi, a Poczta Polska trwała na swojej niewzruszonej pozycji "lidera". Problem w tym, że inPost bynajmniej nie przejął się owymi ograniczeniami oferując koperty z charakterystycznymi wówczas blaszkami. Nadawca kupował taniej usługę doręczenia listu, który musiał schować do obciążonej blaszką koperty. Dzięki temu list ważył więcej niż ustawowe 50 g i choć w rzeczywistości był listem, w świetle obowiązujących przepisów był już paczką, którą mógł doręczać prywatny operator. Pomysł genialny i nie ukrywam, imponujący mi. To właśnie dzięki temu posunięciu polubiłem inPost tak jak się lubi Dawida, który pokonał przy pomocy swojego sprytu Goliata. Owe blaszki inPostu zbierał mój kolega, który w swoim warsztacie wycinał z nich równe kwadraty i zrobił sobie z nich zbroję płytkową jaką nosili wieki temu rycerze.
Kolejnym, jakże genialnym posunięciem inPostu okazały się znane wielu z nas Paczkomaty. Oferują nie tylko wygodę nadawania i odbierania paczek, ale są też urządzeniami bardzo sympatycznymi. Mój najbliższy Paczkomat zabawnie komentuje to, co się przy nim robi. Niezwykle zabawne jest, gdy podczas skanowania kodu kreskowego upomina:
Nie tak blisko, to moja strefa intymna !
Po tym nieco przydługim wstępie można odnieść wrażenie, że jestem fanem inPostu i gorącym orędownikiem ich usług. Niestety, nie. Kilka dni temu, inPost stracił w moich oczach niemal wszystkie swoje zalety i co szczególnie smutne, jakoś nie zależało mu na tym, by się przed tym ratować.
Poniedziałek
W poniedziałek miałem kilka przesyłek do nadania. Było wśród nich kilka paczek oraz kilka listów poleconych. Co prawda Pocztę Polską mam po drugiej stronie ulicy, ale unikam jej jak ognia. Niekończące się kolejki, mało przyjemny i zmanierowany personel sprawia, że czuję się tam jakbym odbywał pokutę za grzechy całego życia. Dlatego też paczki w miarę możliwości staram się wysyłać wspomnianym Paczkomatem, tym bardziej że Paczkomat mam pod domem. Inna rzecz z listami poleconymi, gdyż te raczej zawsze wysyłałem Pocztą Polską. Otóż w ten poniedziałek, podczas rejestrowania nowej paczki na witrynie Paczkomaty.pl zauważyłem nowość - list polecony e‑commerce i postanowiłem spróbować owej nowości licząc na to, że przesyłki szybko i sprawnie zostaną dostarczone o adresatów tak, jak przyzwyczaiły mnie do tego paczkomaty.
Proces rejestracji przesyłki przebiegł jak to na stronach paczkomatów, bardzo sprawnie. Za wszystkie przesyłki zapłaciłem kartą kredytową, wydrukowałem niezbędne etykiety i przygotowałem listy i paczki do wysyłki. W trakcie wprowadzania danych związanych z przesyłkami, klient otrzymuje możliwość wyboru wygodnego dla niego paczkomatu dla nadawanych paczek oraz tak zwanego Punktu Obsługi Klienta, które przyjmują polecone przesyłki listowe. Z jakiego powodu przesyłek listowych nie można wrzucać do paczkomatu ? Nie mam bladego pojęcia, choć wydaje mi się to oczywistym, prostym i wygodnym rozwiązaniem. Po kilku godzinach wychodząc z pracy wrzuciłem paczkę do paczkomatu, co zajęło mi całe 9,5 sekundy (za to kocham paczkomaty) i pojechałem do Punktu Obsługi Klienta by pozostawić listy polecone e‑commerce.
Punkty Obsługi Klienta inPostu to w mojej ocenie rysa na obliczu firmy. Wiele z nich znajduje się w centrach handlowych jako niewielkie stanowiska i te są dla mnie jako klienta zupełnie akceptowalne. Mniejszą akceptację wzbudzają we mnie kioski czy sklepy spożywcze, a zupełną niechęć wzbudzają u mnie POK‑i w sklepach z alkoholem. Jakoś nie mam ochoty zostawiać swoich listów na półkach z wódką. Dlatego też wybrałem POK w CH Krokus w Krakowie przy ul. Bora Komorowskiego tym bardziej, że punkt ten wypadał mi po drodze. W wybranym punkcie pojawiłem się ze swoimi przesyłkami listowymi e‑commerce. Pani coś zaczęła wprowadzać do swojego terminala i poinformowała, że przesyłki moje zostały odrzucone przez system. W pierwszej chwili pomyślałem, że może jakiś problem z płatnością, ale przecież równocześnie zapłaciłem za nadanie paczki, a ta bezbłędnie trafiła do schowka paczkomatu. Pani nie przejawiała jakiejkolwiek chęci w wyjaśnieniu tej zagadki i wręczając mi niewielki wydruk poinformowała:
Tu ma pan numer telefonu, niech sobie pan zadzwoni.
Trochę dziwne, bo można by oczekiwać od przedstawiciela inPostu (w końcu pani urzęduje w punkcie inPostu, a nie w warzywniaku) choć odrobiny chęci wyjaśnienia sytuacji. Może nie miała czasu, podobnie jak inna postać z filmu "Brunet wieczorową porą".
Nie zważając na to, że zostałem odprawiony z kwitkem w ręku (dosłownie) zadzwoniłem pod numer umieszczony na wydruku.
Po drugiej stronie sympatyczna panienka wysłuchała mojej relacji o problemie, poprosiła o podanie numerów przesyłek i stwierdziła, że to nie ona jest właściwa do rozwiązania powstałego problemu i przełączy mnie do kogoś innego. Chwila muzyczki i kolejne dziewczę słucha mojej relacji, ponownie podaję numery przesyłek i… zostaję przełączony do kogoś trzeciego, bo pani tych przesyłek nie widzi w systemie. Tym razem trafiłem na pana, który wysłuchał mojej relacji, wysłuchał numerów przesyłek i zadeklarował swoją pomoc. Nareszcie ! W telefonie usłyszałem kilka charakterystycznych stuknięć klawiatury komputera i pan inPost zakomunikował:
Może pan podjechać na ul. Centralną i tam nadać przesyłki.
Mogę ale nie muszę. To ponad 5 km w jedną stronę, zupełnie mi nie po drodze, a w dodatku mam spore szanse na to, by załapać się tam na korki drogowe. Pomijam już fakt, że osoba nie posiadająca w danym momencie samochodu musiałaby tam pojechać aż dwoma środkami komunikacji miejskiej (przynajmniej tak mi się wydaje). Dlatego też z nieukrywanym sarkazmem zapytałem:
-Czy ma pan może pod ręką kalendarz ? - Mam ale nie rozumie o co chodzi - odpowiedział pan inPost - Wyjaśniam. Pryma aprilis jest w kwietniu, a mamy czerwiec. Czy oczekuje pan ode mnie, że będę jechał 5 km w jedną stronę i wracał by nadać przesyłki skoro Poczta Polska znajduje się kilometr od miejsca w którym stoję ? - To który punkt panu pasuje ? - zapytał nieco stremowany pan inPost - Gdybym miał listę punktów w głowie, pewnie bym pana o to nie pytał - ponownie odpowiedziałem panu inPost, z tym że sarkazm zastąpiło ledwo ukryte poirytowanie. Ponownie klikanie na klawiaturze i pan inPost rzuca kolejną propozycję. - POK w sklepie spożywczym na os. Kombatantów 7a ? - Tam mogę nadać przesyłkę ? - zapytałem z cieniem nadziei, bo choć punkt też mi nie po drodze, wypadał bliżej niż ul. Centralna. - Tak, oczywiście.
Pokrzepiony tym zapewnieniem wsiadłem w auto i ruszyłem w drogę. Wskazany punkt inPost był co prawda dalej niż najbliższa placówka Poczty Polskiej, jednak stwierdziłem że będzie szybciej. Na poczcie musiałbym wypełniać druczki i z całą pewnością odstać w kolejce, gdyż poczta ta obsługuje dosyć spore osiedle.
Po kliku minutach byłem na os. Kombatantów 7a, gdzie POK został umieszczony… a jakże, w sklepie z alkoholem 24/7. Schowałem ambicję do kieszeni i zgrabnym slalomem, omijając ruchome tyczki w postaci okolicznych i podchmielonych meneli stanąłem przed kasą. Tu uśmiechem powitało mnie młoda dziewczyna z imponującym warkoczem. Gdy wyjaśniłem, że nie pragnę kupić ognistej wody, a tylko nadać przesyłki polecone, w sklepie coś huknęło. Nie, to nie rozbita butelka, tylko uśmiech dziewczęcia spadł i mocno łupnął o podłogę. Ekspedientka wpadła w swoisty popłoch i stwierdziła, że ona kompletnie nie wie o co chodzi. Upewniłem się, czy jest tu POK inPostu i otrzymawszy potwierdzającą odpowiedź wyciągnąłem swoje listy na ladę wzbudzając niesmak u woniejących za mną klientów liczących być może na współudział w ewentualnym moim zakupie. Panienka poprosiła o chwilę cierpliwości i zaczęła dzwonić do kierowniczki jak wywnioskowałem z kontekstu późniejszej rozmowy. Próba "złapania" kierowniczki na telefonie zajęła jej sporą chwilę, co wzbudziło moje zadumanie nad faktem, że wybierała co najmniej cztery różne numery i wszystkie były poza zasięgiem, natomiast dosłownie falująca za mną kolejka zaczęła wydawać oznaki poddenerwowania. W końcu połączenie z "bazą" zostało nawiązane co zaowocowało dla mnie komunikatem, że:
Bardzo mi przykro, ale my nie przyjmujemy przesyłek do nadania. Będziemy je przyjmować za tydzień dopiero, bo nie mamy autoryzacji.
Ku uldze spragnionych klientów wyszedłem ze sklepu i ponownie zadzwoniłem do centrali inPost tym razem nie starając się nawet pohamować mojej wściekłości. Zapytałem panią czy to są jakieś jaja i obdarzyłem ją bogatym choć mało optymistycznym obrazem inPostu jaki się narodził w mojej głowie. Tym razem pani mnie zaskoczyła przyznając mi rację że to skandal i poprosiła o pozostawienie numeru telefonu, gdyż jeszcze dziś ktoś podjedzie do mnie po te listy pod wskazany adres. Uspokoiwszy się nieco pojechałem do domu i cierpliwie czekałem na kontakt telefoniczny od tajemniczego "ktosia" do godziny 23:50. Tak się zmęczyłem tym czekaniem, że poszedłem spać i przypomniała mi się pewna absurdalna sztuka Samuela Becketta - "Czekając na Godota", która dziwnym trafem pasowała do całej sytuacji.
Wtorek
Od rana czekałem cierpliwie na kontakt z inPostem, aż postanowiłem nieco pobudzić rozwój sytuacji i opisałem całe zdarzenie w mailu jaki znalazłem na ich stronie. Dosyć szybko trafiła do mnie odpowiedź, że inPost dołoży absolutnie wszelkich starań aby sytuację wyjaśnić i rozwiązać w sposób całkowicie mnie zadowalający. Dlatego czekałem przez kolejne kilka godzin licząc na to, że po moje przesyłki ktoś wreszcie dotrze. Około godziny piętnastej jednak stwierdziłem, że to ostatni moment bym nadał przesyłki Pocztą Polską jako priorytetowe i mieć szanse na to, że dotrą one do adresatów jeszcze w tym tygodniu. Chowając dumę do kieszeni powędrowałem na pocztę, grzecznie i pokornie stanąłem w ogonku, wypełniłem druczki i nadałem moje listy płacąc za każdy 5,20 zł i tracąc na ich wysyłkę jakieś 20 minut (akurat była przerwa i tylko jedno okienko czynne).
Kilka godzin później zadzwonił Godot i zapytał, czy jutro może podjechać odebrać przesyłki i o której….
W jednym ze sztandarowych filmów Stanisława Barei - "Miś" jest taka scena. Główny bohater przychodzi ze swoją "przyjaciółką" do restauracji i zostawia w szatni swój płaszcz. W trakcie kolacji płaszcz ginie (celowo, ale to dłuższa historia bez znaczenia dla treści tego wpisu) i gdy Ryszard Ochódzki zgłasza się po jego odbiór dowiaduje się, że płaszcza nie ma…
Kwintesencją sceny jest hasło - "Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi !". Zupełnie podobnie odebrałem zachowanie nowoczesnej poczty inPost, która oświadczyła - "nie odbierzemy pańskiej przesyłki i co nam pan zrobi !", a duch nieodżałowanego Stanisława Barei zakręcił koło mojej głowy, uśmiechnął się z przekąsem i odleciał.
Epilog
W środę rano, jeszcze przed godziną ósmą (się gra po nocach w WoT, to się później śpi) obudził mnie telefon. Ponownie zadzwoniła jakaś panienka z inPostu z pytaniem, czy kurier może podjechać po przesyłki. Powiedziałem, że to już nie aktualne bo skorzystałem z usług poczty. Panienka w tonie usprawiedliwienia bąknęła coś o tym, że informacje iż zamówiłem kuriera otrzymała przed chwilą. Kilkanaście minut później otrzymałem informację z inPostu:
Panie Dominiku, problem nie jest systemowy, wynikał on z błędu ludzkiego. Podjeliśmy już czynności naprawcze w postaci dodatkowego szkolenia dla pracowników wspomnianego POK. Poprosiliśmy Oddział o kontakt z Panem, nasza interwencja okazała się jednak spóźniona. Przepraszamy ponownie za wszelkie utrudnienia.
Kolejna informacja jaka się pojawiła w mojej skrzynce poinformowała mnie, że z powodu przeterminowania moich etykiet, które to przeterminowanie z przykrością zauważył inPost, mogę złożyć reklamację i ubiegać się o zwrot pieniędzy co też uczyniłem, łącznie ze zwrotem kosztu rozmów telefonicznych. Kwota symboliczna ale symbolicznie się o nią upomniałem, boję się tylko że inPost zachowa się jak dzielnicowy Parys (w tej roli Stanisław Bareja), gdy zadano mu ciężkie pytanie gdzie mieszka Balcerek.