Publikowanie filmów z YouTube
06.12.2014 22:18
Chciałbym krótko odnieść się do kilku stwierdzeń, jakie padły w artykule oraz komentarzach (właściwie jednym ) do niego. Oczywiście miał to być jednorazowy i krótki wpis, ale się rozrósł, stąd podzieliłem go na dwa oddzielne. Pierwszy jest bardziej lifestylowy, a drugi bardziej rzeczowy.
Otwarte drzwi i pozwolenie na wejście
W treści autor artykułu napisał między innymi.
Autor popularnych filmów zapomina, że swoją popularność uzyskał nie tylko dzięki artystycznym zaletom, ale może przede wszystkim dzięki popularności serwisu YouTube. Tymczasem decydując się publikować swoje materiały w YouTube, w dużym stopniu tracimy kontrolę nad tym, co się będzie z nimi działo.
Nie podejmuje się dyskusji z faktem, czy autor filmów opisanych w treści artykułu wypromował się dzięki serwisowi YouTube. Oczywiście zgadzam się ze stwierdzeniem, że po wypuszczeniu czegokolwiek do Internetu, tracimy nad tym łatwą kontrolę. Z tego względu można powiedzieć, że ułatwiamy ewentualnym naruszycielom ich niecny proceder. Nie tracimy jednak żadnych praw ani możliwości walki o nasze racje, dobre imię etc. Tym bardziej nie tracimy praw autorskich.
Po pierwsze nie możemy utracić autorstwa – autor na zawsze pozostanie autorem. Po drugie jeden słaby zamek w drzwiach (a nawet jego brak) nie oznacza zaproszenia do domu (zawsze można założyć więcej zamków). Kiedyś pamiętam, że w sławnym samochodzie Fiat 126p drzwi tak nieszczęśliwie zamarzły, że nie dało się ich zamknąć na klucz. Dlatego ten samochód stał przez dwa dni otwarty na parkingu. Jednak nikt go nie zabrał. Gdyby ktoś go buchnął – byłaby to kradzież (był wart więcej niż 250 zł). Tak samo nie można stwierdzić, że kto udostępnia swoją twórczość w miejscu, gdzie nawet średnio rozgarnięty pięciolatek potrafi ją pobrać i pobrany egzemplarz opublikować gdzieś indziej, nie powinien mieć żalu o to, że to zrobi. Nie sądzę, żeby wszyscy tu piszący wzruszyli ramionami (pomimo dosyć dużej prostoty przekopiowania treści), gdyby inne portale wykorzystywały nieodpłatnie ich artykuły.
Jak wcześniej pisałem: nie mnie oceniać, czy autor filmu zrobił słusznie walcząc z rozpowszechnianiem swojego dzieła. Wyłącznie do twórcy należy decyzja, czy dochodzić swoich praw. Nikt nie ma obowiązku, aby walczyć o swoje (może poza Skarbem Państwa). Jeżeli twórca uważa, że bardziej opłaca się mu nie reagować na naruszenia i pozwolić na szeroki obrót jego utworami – jego sprawa. Jak mawiali rzymianie Ius civile vigilantibus scriptum est.
O sądach sądów
To, czy wgranie przez użytkownika Wrzuty.pl klipu wideo z YT na swoje konto w serwisie jest naruszeniem powyższych warunków, musieliby już rozstrzygnąć prawnicy – ale bez sądowego wyroku w tej sprawie, oskarżanie innego serwisu o „kradzież” w tym kontekście jest nadużyciem.
Niestety nie znalazłem nic o tym, co napisał twórca tego pięknego filmu (może za słabo szukałem) wobec „złodziei”, a także nie wiem jak, opisał ich działalność. W związku z tym nie jest mi łatwo odnieść się, jaki mają wydźwięk.
Dlatego tutaj chciałbym się skupić na powiązaniu wyroków sądowych z rzeczywistością i powszechnym poczuciem słuszności. Stwierdzenie, że ktoś np. jest złodziejem lub „ukradł coś” nie wymagają zgody żadnego sądu. Nie zależnie od tego, czy to prawda, czy nie możliwość posługiwania się takimi terminami zależy raczej od uczciwości i dobrego wychowania. Na marginesie: unikanie nazywania rzeczy po imieniu jest dla mnie jednym z bardziej irytujących nowomodnych zwyczajów. Przypomina mi to wiersz Romana Gorzelskiego zatytułowany „Otoczaki”.
Po drugie sam fakt udowodnienia (lub nie) czegoś przed sądem nie oznacza, że tak właśnie jest. Pomijając nawet, to co ma być podstawą orzekania tj. dowody, czy rodzaj prawdy (materialna czy formalna), w toku procesu pojawiają się różne problemy proceduralne wypaczające ocenę rzeczywistości. Żeby daleko nie szukać, wspomnę o prekluzji, domniemaniach, zakazach dowodowych. Jakby tego było mało, należy pamiętać, że sędziowie są tylko ludźmi, mają swoje sympatie, poglądy, czy też różne doświadczenia. Dlatego ich oceny nie zawsze są idealne. Wpływają na nie, często nawet nieświadomie, również elementy emocjonalne. Nie zawsze sędziowie są też specjalistami w dziedzinach związanych z prowadzonym sporem. Chyba każdy się zgodzi, że inaczej szkodę wynikającą z oszczerstwa na portalu internetowym oceni, ktoś, kto go sam używa, a inaczej ten, kto nie ma komputera. Dlatego też mimo wysiłków i starań samych sędziów wyroki nie zawsze oddają rzeczywistość. Częściej wynik postępowania przed sądem. Nie bez powodu istnieją apelacje, odwołania, zażalenia i kasacje.
Dodatkowo chciałbym zauważyć, że mimo że ktoś zabierze coś, nie musi odpowiadać za kradzież. Może tak się stać nawet pomimo zebrania odpowiednich dowodów. Nasz „złodziej” może być np. za młody, niepoczytalny, czas ścigania już mógł minąć albo wystąpił kontratyp. W takiej sytuacji pomimo dokonania czynu (zaboru mienia) nie zostanie on uznany za winnego.
Na zakończenie tego fragmentu – nie zauważyłem, żeby ani autor tego filmu, ani „oczerniony” portal dochodził „sprawiedliwości”. Może się mylę a może nie. Z opisanych działań portalu wynika, że to nie sam portal umieścił utwór tego pana, a ktoś zupełnie inny. Nie zmienia to i tak głównego pytania: skąd osoba wrzucająca miała plik (egzemplarz utworu), który mógł być w skrócie odtwarzany publicznie, ale o tym w następnej części.