Linux zamiast Windows? Dziękuję, postoję!
06.09.2012 16:10
Niedawno czytałem blog Pangrysa, gdzie kolega narzeka na zubożenie intelektualne komentarzy, przejawiające się w szerzeniu opinii nie posiadających poparcia w prawdzie i unikanie dowodzenia racji postawionej tezy. Oczywiście zgadzam się z Pangrysem w 100%.
Ostatnio trafiłem na dość kontrowersyjny moim zdaniem artykuł Linux zamiast Windows, który ukazał się na portalu Linuxiarze.pl. Dla mnie w każdym razie jest to bardzo kontrowersyjny artykuł. Autorem jest Pan Wojciech "Woti" Banaszak, człowiek o wielu tytułach i w dodatku inżynier. Można się wiec spodziewać, że jego teksty będą co najmniej poprawne merytorycznie. W każdym razie ja nie wyobrażam sobie, żeby ktoś kto skończył studia z dyplomem, pisał tekst bez poparcia argumentów w źródłach. Faktem jest, że zarzuciłem autorowi mijanie się z prawdą w wielu fragmentach tekstu i oczekiwałem na wyjaśnienie skąd udało mu się zaczerpnąć wyżej wymienione rewelacje w postaci np. "Oprogramowanie GPL może być sprzedawane także na zasadach komercyjnych" lub mój ulubiony fragment: "[Linuksowe oprogramowanie] ... Zalecane do obsługi indywidualnych kont bankowych." (wytłuszczone).
Oczywiście nikt nie musi mi odpowiadać na takie pytania i udowadniać swojej racji, a w ogóle to jestem pewnie jakimś windowsiarzem, bo już w pierwszej odpowiedzi otrzymałem przydomek "M$GregKoval", wiec z góry zakłada się, że to ja nie mam racji. Autor zresztą wkrótce sam przyznał, że: "... Reszta to szczegóły – „apel” nie jest omówieniem szczegółów prawnych i technicznych.". Dla mnie to znaczy miej więcej tyle - nie liczy się sens treści, liczy się samo przesłanie. Potwierdzenie otrzymałem wkrótce...
Powiem szczerze, że na początku olałbym ten artykuł i przeszedł do innych obowiązków, gdyby nie dopisek na końcu artykułu:
Linuxiarze.pl w pełni popierają apel
Oczekiwałem więc, że autorzy portalu wyjaśnią mi prawdziwość tez zawartych w artykule skoro popierają go *w pełni*. Linuxiarze.pl najpierw wysłali mi reprymendę za przekręcenie nazwy portalu*1, potem stwierdzili, że:
Idea jest słuszna, bez zabawy w szczegóły i zbędne demagogie
Z ciekawostek idea zawarta w tytule to (przypominam): "Linux zamiast Windows". Nie wiedzieć jednak czemu idea ta w komentarzach przekształciła się w "Linux w szkole i administracji", która według mnie wcale nie jest tożsama. To znaczy argumenty pozostają te same, ale jak ktoś się przyczepi to stosujemy zasadę "jak nie kijem go to pałką". No i w efekcie otrzymujemy doskonały materiał do cytatów dla wszystkich fanbojów, hejterów itp. Chciałeś źródeł masz tu PROFESJONALNY artykuł, napisany na profesjonalnym portalu, przez osobę z tytułem inżyniera.
Moim zdaniem jednak cała teza zawarta w artykule nie ma większego sensu. Pierwsza sprawa to fakt, ze nawet jeśli narzucimy Linuksa siłą (to główne przesłanie artykułu) to pozostaje jeszcze coś zrobić z reedukacją małoletnich użytkowników. Tak to nie pomyłka, obecnie edukację Windowsa rozpoczyna się już w wieku 4 lat na komputerze rodziców. Uczeń idzie już do szkoły podstawowej z całkiem niezłą edukacją informatyczną, nawet większą niż niektóre moje koleżanki miały po ukończeniu szkoły średniej. Nawet więc, gdy nagle w szkole nie będzie się uczyć Windowsa tylko Linux to uczeń będzie sam mógł ocenić, który z tych systemów jest dla niego bardziej wartościowy i niestety, ale to czego nie potrafi mu dać Linux, a daje mu Windows będzie zarzewiem do protestów. Tak, twierdzę, że już małoletnie dzieci będą w stanie podważyć słowa nauczyciela, kiedy stwierdzi, że Linux ma większe możliwości niż Windows, bo możliwości Windowsa poznali. A Linux takich możliwości nie ma, bo to Windows dyktuje obecnie jakie możliwości się liczą, co zresztą widać także po narzucanych tendencjach w rozwoju Linuksa, który kopiuje je właśnie z Windowsa. W każdym razie taka rewolucja jaką proponuje autor musiałaby być przeprowadzona we wszystkich warstwach społecznych na raz, aby nie wywołać protestów związanych z przymusową transformacją choćby takich przyzwyczajeń. No i zapominamy jeszcze o kosztach takiej rewolucji, o których autor raczy milczeć, bo to nie pasuje do koncepcji "darmowego oprogramowania".
W zasadzie artykuł to zlepek tez, które nie dość że są nieprawdziwe, niesprawdzone to jeszcze często nawzajem się wykluczają. Nie mam zamiaru tu dyskutować z nimi wszystkimi, bo i tak artykuł będzie pewnie długi. Jedno co mnie jednak najbardziej zdenerwowało to promowanie przez autora tezy "legalnie darmowy".
“free” as in “free speech,” not as in “free beer”
Uważam, że słowa te są obecnie źle interpretowane, to znaczy nikt nie zwraca uwagi na drugi człon zdania, bo "nie pasuje on do koncepcji". Warto więc sięgnąć do źródeł, czyli strony http://www.gnu.org, gdzie przeczytamy: "Więc „wolne oprogramowanie” to kwestia wolności, nie ceny." Ale przecież jest za darmo dostarczane, więc jest jak darmowe? Nie, bo nie jest jak "darmowe piwo", czyli jest płatne! ... i tak w kółko Macieju.
Pozostaje oczywiście zapytać, dlaczego na stronach większości projektów open-source znajdują się przyciski "DONATE"? Większość osób uzna je po prostu za ozdobniki strony, inni nawet wyrażą swoją dezaprobatę na twórców "jak oni śmią żądać coś za darmowe"! Jakichkolwiek byśmy jednak nie szukali wymówek, aby poprzeć naszą teorię o darmowości to nie zmienimy faktu, że "wspierany dowolnymi wpłatami" nie znaczy wcale "darmowy".
Dla wielu to szczegół, ale to właśnie jest podstawa wszystkich niedomówień co do rozwoju Linuksa i tworzenie teorii w stylu "ja lepiej wiem od dewelopera jak jego program najlepiej rozpowszechniać". W każdym razie w przypadku rozmów o cenie wolnego programu zawsze pada określenie "darmowy", a nigdy "dobrowolnie odpłatny". Dlaczego? Dlaczego nie promować dobrowolnych wpłat na rzecz oprogramowania, skoro deweloperzy sami sugerują, ze to dla nich najlepsza forma zadośćuczynienia? Dlaczego zamiast tego promować "nie płacenie w ogóle" za takie programy? Tymczasem nie mamy problemu w namawianiu innych Linuksiarzy do kupowania komercyjnego oprogramowania (np. gier) dostępnego na Linuksie, bo to podobno ma pomóc w rozwoju tego systemu. Jak?!
Wszelkiej maści Promotorzy Linuksa, odkryli świetny sposób na reklamę tego, że nauczyli się właśnie instalować Linuksa dzięki idioto-odpornym instalatorom (żeby nie było nie uznaję tego za wadę dystrybucji) i teraz stali się już światowej sławy haksiorami, którzy okiełznali tego arcytrudnego Linuksa. Co jednak kiedy nikt nie zwraca uwagi na ten ich życiowy wyczyn? Trzeba ich przyciągnąć do naszego ukochanego systemu! Tylko jak to zrobić, żeby się nie wydało, że tak naprawdę o Linuksie nic nie wiemy? Najprościej porównać go do Windows, a jak coś nie pasuje to trzeba tak nagiąć fakty aby wszystko pasowało.
Stąd pojęcie "legalnie darmowy", nie chodzi tu o to, że darmowość jest w jakiś sposób zagwarantowana prawnie, bo nie jest. Chodzi o to, że zazwyczaj na taką promocję Linuksa wiele osób odpowie: "Ja też mam Windowsa za darmo, choć *nielegalnie*". Z tym nie można dyskutować. Co prawda można jeszcze podważyć wyższość jakościową oprogramowania open source tyle, że większość osób początkujących z definicji słowa "początkujący" o tej jakości niewiele może powiedzieć, bo te oprogramowanie dopiero poznaje. Dyskutant Windowsowy może także przypadkiem wytknąć, że nie znamy także wszystkich funkcji oprogramowania dla Windowsa, a to już podważyłoby naszą pozycję haksiora. Warto więc poruszać się po sprawdzonym gruncie.
Co więc stoi na przeszkodzie, aby promować tę dobrowolność opłat? Przecież to najuczciwsza forma sprzedaży! Mamy sytuację, w której to od użytkownika zależy, kiedy uzna, że program wart jest swojej ceny. Oczywiście ze strony autora programu panuje przekonanie, że użytkownik nie płacący za program nawet złotówki uznał, że nie jest on tego warty, ale czy w takie sytuacji nie powinien on takiego programu nie używać (w końcu to nic nie warty crap)? Kto jest wiec w takiej sytuacji nieuczciwy? Albo w sytuacji, kiedy używamy pakietu biurowego do napisania tekstu, za który weźmiemy pieniądze? Albo wysłania e‑maila z propozycją, która pozwoli nam zdobyć inwestorów? Czy w takich sytuacjach oprogramowanie te nie przedstawia żadnej wartości i czy w takich sytuacjach nie warto by było wysłać te parę złotych z nadzieją, że pomogą one jeszcze lepiej rozwinąć to co w tej chwili służy nam do pracy na naszym pulpicie?
Oczywiście mam cały czas na myśli użytkowników, którzy nie mają zamiaru/możliwości uczestniczenia w rozwoju oprogramowania open source na poziomie dostarczanie do niego nowego kodu. W takiej sytuacji jednak sami stajemy się twórcami i nagle doceniamy to, że ktoś jednak nie złapał się na haczyk darmowości i coś tam nam na rozwój programu podeśle.
Pytanie zawarte w artykule jest jednak nadal aktualne. Jestem użytkownikiem Linuksa od wielu lat. Ostatnio jednak ktoś wymyślił teorię, że rozwój Linuksa jest uwarunkowany od usunięcia Windowsa z rynku. To samo z teorią pana Wojciecha. MS Office i Windowsa jednak nie da się pokonać w ten sposób, jeśli ktoś dostarczy tańszy program od Microsoftu ten obniży cenę jeszcze bardziej. W ostateczności może nawet udostępnić źródła pakietu i zarabiać na innych usługach, czego Linux nie potrafi, bo posiada tylko jeden system płatności - dobrowolne wpłaty. I pojawia się pytanie kto poinstaluje tego Linuksa w urzędach i szkołach skoro jest darmowy i nikt za niego nie zapłaci*2? W każdym razie, gdybym chciał, aby Linux stał się Windowsem to bym używał Windowsa. Bo po co bawić się w półśrodki.
*1 Przyznałem się do błędu, bo nazwa własna to rzecz święta nawet, gdy jest z błędem (np. Uważam Rze). Padłem tu jednak ofiarą słownika Firefoksa, który mojej formy nazwy nie podkreślił, za to z uporem maniaka podkreśla formę autorów, mimo że jest także poprawna. Zbesztano mnie jednak za wytykanie błędów merytorycznych, podczas gdy sam robię ortograficzne (?). Tymczasem w dyskutowanym tekście aż roi się od słowo-tworów w postaci: Linux’a, czy przekręcania nazw (MSOffice, OpenOffice). Przypominam, że tekst jest w pełni popierany przez portal.
*2 Pan Wojciech sugeruje, aby w ramach akcji przesłać posłom, a nawet JNP Premierowi płyty z Linuksem. Zadaję wiec pytanie panu Wojciechowi: Kto im to zainstaluje? Bo chyba nikt nie jest taki głupi, aby wkładać przysłaną do biura Premiera płyta nieoznakowaną płytę do służbowego komputera?
No chyba, że to profesjonalnie tłoczone wydawnictwo. Zapraszamy więc Pana Wojciecha do sponsorowania nam takiej akcji w końcu to on wpadł na ten pomysł.