Toki ponownie ratuje małżonkę
16.05.2020 | aktual.: 16.05.2020 17:49
„Toki” to jedna z moich gier z dzieciństwa, do których nadal mam sentyment. Na Amidze swego czasu zrobiła niemałą furorę, ale na taki luksusowy komputer nie było stać moich rodziców, tak samo jak na 16 bitową konsolę Segi. Dzięki powszechnemu, niczym nieograniczonemu handlowi pirackich cartridge’y na delikatnie rzecz ujmując nielicencjonowaną wersję Famicoma, czyli Pegasusa (MT‑777DX na zawsze w moim sercu), stałem się dumnym posiadaczem „Juju Densetsu” (bo to pod japońskim szyldem dystrybuowana była gra na bazarach). Celowo unikam określenia ulubiona bo na takie miano zasługują tylko prawdziwe hity jak „Gimmick!” czy „Little Samson”, niemniej jednak było w niej „to coś”.
Jak większość platformówek, tak fabuła „Toki” do skomplikowanych nie należy. Zły czarnoksiężnik, druid, mag lub zgrzybiały Harry Potter (zależnie od wersji gry i stylu graficznego ;)), porwał dziewoję dzikusa z buszu, który to naturalnie od razu ruszył jej z odsieczą. Oczywiście czarowładny rzucił urok i jak nietrudno się domyślić – nasz bohater gry – został zamieniony w małpę. Magiczną małpę bo plującą hadoukenami, których częstotliwość pozazdrościłby sam Ryu ze „Street Fightera”. Niestety także powolną małpę, ociężałą, ślamazarną, wkurzającą topornością w sterowaniu. Co gorsza, to małpa bardzo wrażliwa bo wystarczy jeden kontakt z wrogiem, jego spluwiną i oczywiście wszelkiej maści elementami otoczenia takimi jak kolce czy ogień, by nasz gieroj od razu zginął. A więc mechanika gry to typowa „pamięciówka” (bo wymaga zapamiętania sekwencji akcji i kontrakcji), rodem z automatów do gier w celu wyłudzania cyklicznego wrzucania doń bilonu i napychania kabzy właścicielom „wozów Drzymały” – z tym że to przecież gra na konsole stacjonarne… Poziomów jest zaledwie kilka (każdy z pasującą, klimatyczną muzyką), są krótkie, a każdy wieńczy boss do oklepania. I to w sumie tyle co można napisać o „Toki” tym sprzed 30 lat jak i – no właśnie – remake’u.
Pomimo tego hardcore’owego charakteru gry i faktu, że jako brzdąc nigdy nie udało mi się przejść wszystkich „plansz”, ucieszyłem się na wieść o zmierzającej na Xbox’a 360 odświeżonej wersji małpiej krucjaty. Niestety słuch o projekcie zaginął na długie lata, aż do obecnej generacji na której w końcu został wydany. Zawsze skąpię grosza na takie małe gry, bo uważam że zawsze wycenione są niewspółmiernie do długości zabawy, więc wstrzymuję się z zakupem oczekując adekwatnej do jakości przeceny. I tym razem 24zł na PlayStation Store, skusiły mnie by ponownie spróbować ocalić żółtowłosą przed utratą godności.
Jest to dokładnie ta sama gra co trzy dekady temu, tyle że oczywiście ubrana w nowe szaty (uwielbiam ten styl graficzny), z tą samą świetną muzyką tyle że zaaranżowaną by nie straszyć klientów modułami (w opcjach jest funkcja pozytywki gdzie można odsłuchać te odświeżone jak i oryginalne utwory) i z tym samym frustrującym poziomem trudności. Szczerze powiedziawszy… mimo że dziś mam 36 lat, z niejednego pieca chleb jadłem, skończyłem „Demon’s Souls”, „Hollow Knight: Voidheart Edition”, „Ninja Gaiden” etc. etc. to nie dałem rady przejść tego nawet na easy. Dotarłem do piątego bossa i szczerze powiedziawszy to odechciało mi się grać. Niby jest 9 żyć i ileś tam kontynuacji, ale wizja zaczynania całego poziomu od nowa, jednocześnie uważając by żadne licho mnie nie trąciło, nie przemawia do mnie ani dziś, ani nawet wtedy na Pegasusie. W remake’u autorzy mogli się pokusić o jakiś pasek energii (to by znacząco zwiększyło grywalność), o likwidację nikomu dzisiaj do niczego niepotrzebnych punktów, o usunięcie limitu czasowego na ukończenie „planszy”, a nawet oddania graczowi mapy świata na której mógłby swobodnie wybierać lokacje, ponownie je odwiedzać, jakieś dodatkowe trofea za np. pokonanie bossa bez straty energii/życia etc. Taka formuła gry jaką przyjął „Toki” moim zdaniem w ogóle się nie sprawdza, gracz nie jest w żaden sposób nagradzany za cały ten znój, stale rośnie frustracja, monotonia i nowi gracze szybko odstawią „Toki” na wirtualną półkę.
Problemów technicznych nie uświadczyłem, no może poza pierwszym podejrzanie długim ekranem wczytywania i przeskalowanymi grafikami z niższej niż 1080p rozdzielczości.
Co ciekawe save waży ~40MiB, a przechowuje tylko rekordy za ukończenie gry w trybie Arcade i Speed Run na poszczególnych poziomach trudności… PS4, podobnie jak PSV/PSTV, przechowuje save’y w szyfrowanych kontenerach PFS o z góry zdefiniowanych przez ten standard rozmiarach (deweloper wybiera progi co kilka MiB). Więc twórcy, mogli save zmieścić w 1MiB, ale z jakiegoś powodu postanowili użyć czterdziestu… Naprawdę irytuje mnie ta zajętość, głównie dlatego że „sejwy” z wszystkich gier zbieram. Ja rozumiem, że część deweloperów przechowuje w save’ach bloby z RAM, duplikuje część danych etc. aby np. chronić się przed cheaterami, ale są jakieś granice zdrowego rozsądku. Save do „Final Fantasy XV” na PS4 waży 600MiB! Save do „Dragon Quest: Builders” na PSV 160MiB, ale już wydłubany z PFS i skompresowany LZMA, niecałe 4MiB… Mimo iż to mniejszy kaliber, przerost wagi z teoretycznego 1KiB do kilkudziesięciu MiB jest absurdalny.
A tak wygląda lista zmian w łacie 1.01:
Na ile oceniam ten tytuł? Szanuję wierne remake'i, szczególnie tak "namalowane", ale w tym przypadku nie wyszło to grze na dobre. W skali dziesięciopunktowej, jak na tak zwanego "indyka", to z czystym sumieniem daję 5. Jeśli komuś nie przeszkadza "małpi Dark Souls" i uwielbia speed runy to może podnieść o trzy w górę.
Toki rozczarowany.
Toki musi się napić.