Najważniejsze polskie filmy odnoszące się do tematyki IT
21.01.2018 | aktual.: 23.05.2020 04:31
Polska kinematografia od czasów kina niemego słynie z wysokiego poziomu swoich produkcji filmowych. Pomimo tego, nieczęsto napotyka się na polskie filmy, które w swej tematyce odnoszą się do wpływu szerokiej pojętej tematyki IT na nasze życie. Chociaż i w tym nieurodzaju można znaleźć kilka pereł, które za sprawą swojej fabuły poruszają to zagadnienie... Tu i teraz, jak i niedalekiej przyszłości. Wśród twórców tych dzieł znajdziemy tak niebagatelnych reżyserów, jak: Feliks Falk, Jan Komasa, Krzysztof Kieślowski, Wojciech Marczewski, Piotr Szulkin oraz Krzysztof Zanussi. I to właśnie od dokumentu mistrza kina moralnego niepokoju rozpocznę swój komput.
Wielkie dzieło Zanussiego — pierwszym obrazem poruszającym tematykę IT w naszym kraju
Mający swoją premierę w 1967 roku, film edukacyjny „Komputery”, miał za zadanie przybliżyć widzowi na czym polega system binarny. Poruszał więc tematykę specjalistyczną, nawet i w dzisiejszych czasach, zrozumiałą tylko dla znawców informatyki. W przeszłości, ta niewielka jeszcze grupa wybrańców studiujących informatykę, znała tego typu zagadnienia głównie w teorii, natomiast praktyczna obsługa komputera nadal pozostawała w sferze owianej tajemnicą. Nie powinno więc nikogo dziwić, że w 67' ten film był całkowicie niezrozumiały dla ogółu odbiorców, którzy w przeważającej części nie widzieli takiego sprzętu na oczy, a o jego zastosowaniach mieli bardzo nikłe pojęcie. Wówczas komputer był urządzeniem laboratoryjnym, służącym naukowcom do poważnych obliczeń matematycznych.
Jednak, pomimo „antyinformatycznej” pory wydania, można stwierdzić, że dokument ten przetrwał próbę czasu. Po upływie 50 lat od jego premiery nie zawahałbym się zakwalifikować go jako dzieło wizjonerskie — przepowiadające, jak wielki wpływ na nasze życie będą mieć komputery. Dużym walorem filmu jest innowacyjność przekazu — na którą w dużej mierze składa się nowatorskość przedstawionego tematu (pod względem formy i treści). Uniwersalizm środków przekazu powoduje zaś, że dokument ten dobrze ogląda się zarówno dzieciom, jak i dorosłym. Na plus zasługują też awangardowe rozwiązania kostiumowe, takie jak motywy ubrań dzieci, które na przemian w paskowanych i kropkowanych uniformach, wcielają się w bramki logiczne. To wszystko powoduje, że dokument ten, nieporównywanie do żadnej innej produkcji, tłumaczy widzom obliczenia systemów liczbowych i budowę komputera.
Dodatkowym atutem jest działająca niczym magnes muzyka Piotra Marczewskiego — zawiera ona sugestię podprogową mającą na celu przyciągnięcie do obejrzenia filmu. Gra aktorska też jest „in plus”, gdzie w rolę specjalisty z dziedziny komputerów wcielił się sam Marek Piwowski, znany wszystkim kinomanom jako twórca kultowego "Rejsu". Podsumowując, obraz ten jest bez wątpienia jednym z lepszych, poruszających tematykę IT, w historii polskiej kinematografii.
W latach 70‑tych powstały też dwa inne krótkometrażowe filmy, o tematyce komputerowej. Miały one obrazować rozwój komputeryzacji w czasach PRL, a były to Komputery w działaniu (1971) i Porozmawiajmy o komputerach (1975). Nie są to jednak tak postępowe dzieła jak dokument Krzysztofa Zanussiego, a z perspektywy czasu ich propagandowa forma przekazu może działać wręcz odstręczająco na potencjalnych widzów.
Piotr Szulkin i jego słynne manifesty antytechnologiczne
Końcem lat siedemdziesiątych zadebiutował inny wielki wizjoner polskiego kina science fiction - Piotr Szulkin. Powszechnie uważa się powstałą w 1979 roku ekranizację legendy o Golemie, za prawdziwe opus magnum tego wybitnego twórcy. Film zawiera surową krytykę totalitaryzmu i piętnuje postępujący rozwój technologii. W „Golemie” władza poszukuje niezawodnej receptury na stworzenie istoty o cechach idealnie podporządkowanych potrzebom totalitarnego ustroju. Za pośrednictwem wyselekcjonowanych do tego celu lekarzy, próbuje stworzyć człowieka bezrefleksyjnie przyklaskującego ideom systemu, biernego i pozbawionego umiejętności samodzielnego myślenia. Po akcie stworzenia takiej istoty, sztab specjalistów poddaje swoje dzieło testom, aby przekonać się jak odnajdzie się w realiach prawdziwego życia.
Po wstępnej euforii spowodowanej udanym eksperymentem, okazuje się jednak, że główny bohater tego zamieszania — Pernat z czasem przechodzi metamorfozę i wbrew wcześniejszym założeniom zaczyna się buntować, a co gorsza podejmuje swoje własne, niezależne decyzje. I tak w świecie propagandy, gdzie panuje wszechobecny dyktat władzy, a społeczeństwo jest regularnie ogłupiane, jest on jedynym w tej „szarej masie” społecznej, który potrafi trzeźwo myśleć. Cały paradoks tej sytuacji polega na tym, że pośród masy ludzi ogłupionych przez system, on jeden normalny... odbierany jest jako jednostka niespełna rozumu.
Można by rzec, że „Golem” nie odnosi się do tematyki IT w sposób bezpośredni, ale stanowi niejako przepowiednię dotyczącą ogromnego wpływu, jaki niesie za sobą postęp komputeryzacji. Przewiduje, że na przestrzeni dziejów komputery i związane z nimi zagadnienia (chociażby portale społecznościowe), będą miały ogromny wpływ na ludzkie myślenie i przyczynia się do upadku kreatywności, sławiąc ogólnie przyjęte schematy myślowe. Wirtualny lans ponad wszystko — to niejako motto dzisiejszych internautów! I zgodnie z przesłaniem filmu, tylko nieliczne jednostki nie zagubią się w tej grząskiej, portalowej nijakości.
Ogarnięci tym stanem, z automatu stają się niewolnikami odgórnych zachowań kreowanych przez wirtualne media lub ich popleczników. Coraz bardziej uzależniają się od portalowej pozerki, której „znakiem rozpoznawczym” są: cyfrowy konformizm, cyberchoroby (np. lajkomania), czy bardzo modne ostatnimi czasy „kreowanie wszystkiego, co popadnie” w internecie. A wszystko to kosztem utraty własnego indywidualizmu... Zważając na to można dojść do odważnego wniosku (na przykładzie Pernata), że "zaprogramowana" jednostka, prędzej w okresie socjalizmu, niż w czasach technologicznego imperializmu, miała szanse na "mentalne wyzwolenie".
W podobnym duchu są utrzymane trzy następne dzieła mistrza polskiego kina SF; Wojna światów - następne stulecie (1981), O‑bi, o‑ba: Koniec cywilizacji (1984), Ga, ga: Chwała bohaterom (1985). Wszystkie z nich przedstawiają mroczną wizję zagubionego społeczeństwa z niedalekiej przyszłości. Mieszkańcy tych społeczności już dawno przestali być panami własnego życia. Przeobrazili się w ciemną, bezmózgą masę społeczną, na własne życzenie wyssaną z poczucia indywidualizmu. Trzeba przyznać, że kiedy analizujemy ostatnie wydarzenia z rzeczywistości wirtualnej z perspektywy trzydziestu paru lat po realizacji tych dzieł, przesłanie filmów Szulkina nabiera wielce realistycznej mocy.
„Tajemnica golarza Filipa”, czyli jak to Pan Kleks napiętnował cyborga Adolfa
Powstała w 1984 "Tajemnica golarza Filipa”, nawiązująca do przygód Akademii Pana Kleksa - to świetnie zrealizowane widowisko fantasy, które wprowadziło miliony nastolatków późnego okresu PRL w świat cybernetyki i programowania. W części tej, demoniczny Golarz Filip konstruuje mechaniczną lalkę – robota – „doskonałe dziecko cywilizacji komputerowej”, przypominającego na pierwszy rzut oka człowieka, nadaje jej imię Adolf, i podstępnie podrzuca ją do Akademii.
Pan Kleks, od początku pojawienia się Adolfa, jednoznacznie daje do zrozumienia, że dziecko-robot to coś gorszego od dziecka ludzkiego. Wprawdzie Kleks jeszcze nie podejrzewa, że Adolf został zaprogramowany, aby niszczyć, od początku nie kryje się ze swoją antypatią do tego typu tworów imitujących ludzkie istnienia:
– Popatrzcie, chłopcy – zwrócił się do nas pan Kleks. – Adolf nie jest żywym człowiekiem, tylko lalką. Byłem zawsze przeciwny wprowadzaniu lalek do mojej Akademii. Ale teraz już nic nie poradzę. Adolf został w nocy podstępnie przemycony. Będę miał z nim mnóstwo kłopotów. Muszę go nauczyć czuć, myśleć i mówić. Spróbuję, może mi się uda.
Mimo swojej nieufności i początkowej niechęci, Pan Kleks wprowadza Adolfa w świat ludzkiego odczuwania i emocji, stawiając przy tym ważne z informatycznego punktu widzenia pytanie: jaka tak naprawdę jest tożsamość cyborga i czy jego istnienie, pomimo pozorów ludzkości, jest godne i zasadne? Dla Pana Kleksa technika w ostatecznym rozrachunku nie nosi ani cech pozytywnych, ani negatywnych, gdyż intencję jej działaniu nadaje cel w którym zostanie użyta. W przypadku Adolfa, technologii nadano negatywny wydźwięk, posłużono się nią w destrukcyjnym celu. Stąd Pan Kleks, uważa że człowieczeństwo zawsze będzie stało ponad odhumanizowaną technologią. Robot (czyt. Adolf) stanowi tu więc przeciwieństwo tego, na czym opierają się założenia Akademii – afirmacji życia, magii, wyobraźni, ludzkiej duszy i dziecięcej niewinności. Niebezpieczny dla wszystkich, zostaje rozmontowany przez Kleksa, chociaż pozwalał mu niemal na wszystko.
Pan Kleks czynił to też poniekąd z obawy o własną pozycję w Akademii, bo im bardziej wzrastało zuchwalstwo Adolfa, tym bardziej słabła jego władza i powaga - już wtedy instynktownie wyczuwał, że inteligentne roboty mogą stanowić poważne zagrożenie dla ludzkości. Najlepszym potwierdzeniem tej teorii są nasze czasy, gdzie sztuczna inteligencja jest na tak wysokim poziomie, że może nawet przewyższyć człowieka w myśleniu. Dzięki temu roboty „w niedalekiej przyszłości” mogą zacząć konstruować swój własny świat lub będą ulepszać ten, który został stworzony przez ludzi. Mogą też stanowić zagrożenie dla ludzkości tworząc projekty własnych broni, których człowiek nie będzie w stanie nawet zrozumieć. Pan Kleks przewidział takie zagrożenia, a unicestwiając Adolfa — pokazał, że najważniejsze w tym wszystkim jest to, aby człowiek zawsze miał pełną możliwość sprawowanie kontroli nad „myślami” robota, a jeżeli ów sztuczny mechanizm przestaje być „posłuszny” należy go poddać utylizacji.
Trzeba przy tym zaznaczyć, że scenariusz filmu wiernie pokrywa się z podejściem do technologii Jana Brzechwy, który w swej książce wyraźnie rozgranicza to co żywe i to, co martwe. Warto zauważyć też, że według książki, główna postać filmu, czyli ekranowy robot Adolf, tak naprawdę na imię miał Alojzy. Bardzo wyraźnie można zauważyć, że zmiana imienia na Adolf, przywołuje skojarzenia z krwawym przywódcą III Rzeczy - Hitlerem, będącym dla większości ucieleśnieniem zła.
Ucieczka z kina „Wolność”, międzyustrojowe „zanurzenie” w wirtualnej przestrzeni
W 1990 roku powstaje „Ucieczka z kina »Wolność«” Wojciecha Marczewskiego. Mówi się, że jest to ostatni film tak zwanej polskiej szkoły filmowej — ściśle związanej z Zespołem Filmowym „Kadr”, w którym to powstały największe obrazy polskiej kinematografii. Jest to dzieło pomimo upływu czasu wciąż zadziwiające nowatorską formą przekazu, odnoszącą się też po części do wirtualizacji i w dalszym ciągu wywiera kolosalne wrażenie, nawet na współczesnym widzu przyzwyczajonym już do innowacyjnych rozwiązań w kinematografii. Fabuła filmu, osadzona w późnych latach PRL‑u, sprowadza się do tego, że w tytułowym kinie „Wolność”, odbywa się projekcja filmu Jutrzenka. W trakcie seansu dochodzi do niezwykłego wydarzenia, kiedy to „ni stąd, ni zowąd” aktorzy wirtualnie „ożywają” na ekranie, i zamiast trzymać się scenariusza, rozpoczynają między sobą rozmowy i wciągają w nie publiczność. Wokół kina gromadzą się tłumy spragnionych sensacji gapiów, zaś odpowiednie władze zastanawiają się, co począć w tej skomplikowanej sytuacji. Przybywa tam także i cenzor Rabkiewicz, który został poinformowany o niecodziennej sytuacji, jaka zaistniała w miejscowym kinie.
Staje się on z miejsca jednym z dyskutantów, będąc też poniekąd głównym prowodyrem konfliktu między kinowymi widzami i grającymi w „Jutrzence” aktorami. Kumulacja tej sytuacji doprowadza do „zderzenia się” dwóch obrazów Polski: tej przed zmianami ustrojowymi (której „twarzą” jest Rabkiewicz reprezentujący system bazujący na kontroli społeczeństwa) i tej po przemianach ustrojowych (której głosem przewodnim są zbuntowani aktorzy „obwieszczający” niechybny koniec upadającego systemu). W ten sposób zaciera się granica między tym, co jest naprawdę, a tym, co jest tylko wirtualną imaginacją. Widz staje się bacznym obserwatorem walki dwóch przenikających się postaw, podanej w bardzo nowatorskiej formie. Na pograniczu snu i jawy. To przeniesienie świadomości do wirtualnych realiów, można by przyrównać do stanu silnej koncentracji, jaka następuje podczas grania w gry komputerowe. Rozmywają się granice pomiędzy fikcją a rzeczywistością – co zdecydowanie przypomina niepokojące zjawisko przenikania się światów, mające miejsce w tym eksperymentatorskim filmie.
Pierwszy polski film hakerski
Druga połowa lat dziewięćdziesiątych, pomimo kilku odosobnionych przypadków — to nie był najlepszy okres w polskim kinie. „Wirus”, Jana Kidawy-Błońskiego, z 1996 roku jest poniekąd potwierdzeniem tej teorii. Mimo to, dziś uznawany jest za klasyczny obraz polskiego kina klasy B okraszonego elementami filmu noir. Fabuła filmu sprowadza się do tego, że w sieci komputerowej pewnego szpitala pojawia się wirus i jak można się tego spodziewać wywołuje sporo zamieszania. Haker odpowiedzialny za ten atak, zapowiada w najbliższym czasie „zakażenie” innych, kluczowych dla życia kraju instytucji, w tym warszawskiej giełdy. W międzyczasie, tajemniczy szaleniec, rzeczywiście wprowadza wirus do krajowego systemu bankowego, paraliżując też system sterowania pociągów i samolotów. Podejrzenia padają na trzydziestoletniego Michała, informatycznego geniusza i właściciela małej firmy komputerowej. Staje on w obliczu poważnych oskarżeń i musi jak najszybciej dowieść, swojej niewinności. Niczym jak sam Jonathan James płacąc karę za swoją "niesławę" ucieka przed służbami specjalnymi będąc niewinnym.
Pomimo, że „Wirus” - Kidawy-Błońskiego jest przekombinowany w swej formie, sam pomysł na film jest dobry. Jednak mam wrażenie, że zabrakło w obrazie tego magicznego „czegoś”, co pozwoliłoby być w pełni usatysfakcjonowanym po jego obejrzeniu. Wprawdzie znajdziemy w nim parę zapadających w pamięć scen, jak chociażby: pisanie gry, motyw na cmentarzu, podziemna strzelanina do komputerów. Bardzo ciekawym wątkiem jest też rozwiązanie intrygi z dyskietką. Uważam, że z perspektywy czasu, „Wirus” to całkiem ciekawy i „inny od wszystkich” niskobudżetowy film. Nawet pomimo swych licznych „mielizn” wart jest obejrzenia. No i, co najważniejsze, jest pierwszym polskim filmem o hakerach — co automatycznie podnosi jego wartość w moich oczach.
Pięć lat później powstaje „Haker”, który jest „polską odpowiedzią” na kultowego Matriksa, tylko przedstawionego w krzywym zwierciadle... W bardziej dosłowny sposób do Matriksa za to nawiązuje „Avalon” z 2001 roku nakręcony w konwencji cyberpunk polsko-japoński film SF.
S@motność w sieci — sugestywnym obrazem szukania miłości w internecie
Wyreżyserowana w 2006 roku przez Witolda Adamka ekranizacja bestsellerowej powieści Janusza Wiśniewskiego — „S@motność w sieci” jest to pierwszy polski romans, gdzie akcja toczy się głównie w rzeczywistości Internetowej, dzięki której dwójce Polaków udaje się ze sobą skontaktować. Z jednej strony ekranu mamy informatyka, Jakuba, robiącego karierę naukową w Niemczech. Po drugiej stronie jest ... Trzydziestoletnia Ewa — również spełniona zawodowo, a przy tym wyjątkowo piękna i inteligentna mieszkanka Warszawy. „Zmęczona” nieudanym małżeństwem „na chybił trafił” wyszukuje przypadkowego mężczyznę w internecie. Jakub staje się z czasem powiernikiem jej najskrytszych tajemnic, w tym historii o nieudanym życiu z mężczyzną, który może obdarować ją wszystkim, oprócz swojego czasu i bliskości. To poczucie odrzucenia powoduje u niej wielką pustkę wewnętrzną i tym samym popycha do zaspokojenia swoich potrzeb emocjonalnych. Jakub docenia tę szczerość i również się przed nią otwiera, „rozbijając” w sobie grubą skorupę obojętności, pod którą (rozczarowany życiem osobistym) izoluje się od świata zewnętrznego, w którym poza nauką nie widzi większego sensu.
Wtedy w najlepsze rozkwita ich romans, piszą do siebie tysiące e‑maili, całymi dniami rozmyślając tylko o sobie. Wreszcie, nie zważając na odległości zaczynają się ze sobą spotykać i ich uczucie zostaje spełnione... szkoda tylko, że na chwilę.
Niestety, ta historia nie kończy się happy endem i wirtualny romans przegrywa z prozą życia. Para głównych bohaterów nigdy nie układa sobie życia w realnej rzeczywistości... Pomimo tego, trzeba uznać "S@motność w sieci" za bardzo dobrze sfilmowaną opowieść o miłości w wirtualnym świecie i życiu współczesnego człowieka, otoczonego nowoczesną techniką, a jednak wciąż tęskniącego za prawdziwym uczuciem. Historia ta jest przykładem tego, co robią setki tysięcy singli, szukających miłości na portalach randkowych. Od dobrych kilkunastu lat, w Polsce, tendencja ta wzrasta wprost proporcjonalnie do ilości zagubionych w wirtualnej przestrzeni dusz, szukających chociaż namiastki upragnionego uczucia. Najlepiej potwierdzają to dane statystyczne portali randkowych, które jasno mówią, że tak naprawdę co 100 setnej parze poznanej przez internet, udaje się ułożyć życie w realnej rzeczywistości.
Sala samobójców - przestrogą dla rodziców, że komputer nie wychowa za nich dzieci
Na koniec chciałbym przedstawić jeden z lepszych polskich filmów ostatniej dekady, znany pod budzącym grozę tytułem „Sala samobójców”. Debiut reżyserski Jana Komasy z 2011 r. jest to nad wyraz udana próba pokazania czym jest problem uzależnienia od internetu. Film ten w bardzo sugestywny sposób uświadamia jak wielce destruktywny wpływ, na co świeżo ukształtowanej psychice młodych ludzi, ma brak akceptacji i krytyka ze strony rówieśników z klasy. A wszystko to, za sprawą nagranego podczas studniówki filmiku, w którym Dominik -maturzysta z prywatnego liceum, za namową rówieśników, całuje dla zgrywy swojego kolegę. Z pozoru, nic nieznaczący filmik staje się „punktem zapalnym” całej lawiny negatywnych zdarzeń. Filmik zostaje umieszczony w sieci, a Dominik pada ofiarą drwin i upokorzeń ze strony znajomych na portalu społecznościowym. Stajemy się świadkami narodzin klasycznego mechanizmu szkolnego ostracyzmu, a potęga mediów elektronicznych wywołuje „upokarzającą go na każdym kroku” falę hejtu. I tak, główny bohater filmu, padając ofiarą towarzyskiej izolacji, przeistacza się z ulubieńca klasowego w wyalienowanego outsidera. Bezradny i odrzucony chłopak zaczyna szukać wirtualnych przyjaciół i powoli zatraca się w cyberświecie. Tam też odnajduje tajemniczą Sylwię, która z czasem zaczyna mieć na niego coraz większy wpływ... To właśnie dzięki niej Dominik uzyskuje dostęp do mrocznej „Sali samobójców” - gry, która całkowicie zawładnie jego podświadomością. W Sali wyimaginowani gracze, których znał tylko z loginu, zastępując mu rodzinę i przyjaciół, stają się jego rzeczywistym światem.
Właśnie tam odnajduje iluzję szczęścia i zrozumienia, namiastkę bycia akceptowanym. Jednak wszystko to pozory— bo ułudą jest szukać szczęścia wśród jeszcze większych „przegrańców” - niż się jest samemu. I tak, coraz bardziej uzależniaja się od gry, która podstępnie wysysa z niego całą energię życiową z każdym dniem, czyniąc go coraz słabszym i oderwanym od rzeczywistości. Główny bohater wreszcie zrywa wszelkie kontakty towarzyskie i przestaje wychodzić do szkoły. Wtedy to, za zamkniętymi drzwiami jego pokoju, rozpoczyna się prawdziwy dramat, kumulacją którego jest odebranie sobie życia przez Dominika...
Podsumowując, film ten ukazuje trafny portret pokolenia współczesnych nastolatków i daje wiedzę o ich kondycji. Przy tym stanowi WIELKĄ PRZESTROGĘ dla wszystkich, że uzależnienie od komputera, jak każdy nałóg, może zabijać. Ponieważ komputeroholizm to choroba -czy przejawia się ona przez mechaniczne klikanie przed monitorem, czy uzależnienie od gier, czy też korzystanie z portali społecznościowych. Jest to zjawisko niebezpieczne nie tylko dla zdrowia, ale i życia i to bez względu na to ile czasu przebywamy w wirtualnej rzeczywistości. "Sala samobójców" stanowi właśnie takie zekranizowane ostrzeżenie, przede wszystkim dla rodziców, żeby zwracali uwagę na to, co robią w sieci ich pociechy. W filmie, to przede wszystkim ignorancja rodziców głównego bohatera, dała początek tragicznym wydarzeniom. Kompletny brak zainteresowania i zrozumienia ze strony rodziców Dominika, ich ambicje i priorytety, sprawiły, że nie dostrzegli w jak niepokojącym kierunku zmienia się ich syn. Gonitwa za sukcesem zawodowym do tego stopnia zaślepiła jego opiekunów, że nie dostrzegli zmiany garderoby własnego syna, jak chudnie, jak nie wychodzi z pokoju, jak pogrąża się w depresji i autodestrukcji… Rodzice Dominika padają ofiarą bardzo popularnego sądu, że przecież zagrożenie czyha na zewnątrz, nie ma o nim mowy we własnym domu.
Poza aspektem psychologicznym, należy docenić nowatorską formę filmu, dzięki której zarówno dorośli, którzy doceniają dramatyzm dzieła, tak i młodzież docenia w nim użycie wyjątkowo ciekawej i dobrze zrobionej animacji, która wiele mówi o generacji wychowanej na obrazach realizowanych komputerowo.
Postscriptum
Chronologia tych filmów pokazuje, jak bardzo z perspektywy kilku dziesięcioleci zmieniło się podejście filmowców do tego jaki wpływ IT ma na nasze życie. I jeżeli, powstałe na przełomie lat 60/70 dokumenty komputerowe, były jeszcze „peanami pochwalnymi” na cześć informatyki, to już powstałe w następnej dekadzie dzieła SF — Piotra Szulkina, były już „znakiem ostrzegawczym”, że nadmierny wpływ technologii na życie człowieka może mieć zgubny wpływ na jego egzystencję. Bardzo podobny wydźwięk antytechnologiczny ma nakręcone w 1988 r. wielkie dzieło nieodżałowanego Krzysztofa Kieślowskiego —„Dekalog I”, gdzie komputer służący do wykonywania naukowych doświadczeń i zapisu codziennych obserwacji, w domu naukowca zajmuje centralne miejsce, zastępując mu wiarę w samego Pana Boga. W ostatecznym rozrachunku niedowiarstwo to wynikające z nadmiernego przekonania w silę rozumu i technologii doprowadza do wielkiej tragedii.
link do całego filmu - https://www.cda.pl/video/1371171b3
Ważnym filmem w „antytechnologicznym klimacie” jest również wyreżyserowany w 1991 roku przez Feliksa Falka „Koniec gry” - przedstawiający zawiłą historię życia młodego matematyka i programisty Marka (mistrzowska kreacja Wojciecha Malajkata).
Z nastaniem nowego milenium, filmy już nie tylko ostrzegają nas przed tym, tylko jasno dają do zrozumienia, że człowiek zaczyna się „gubić” w wirtualnej przestrzeni. Przestrzegają przed tym, że nadmierne korzystanie z komputera zabija w nas podstawowe instynkty ludzkie. I dlatego, w opisywanych przeze mnie „S@motności w sieci”, jak i „Sali samobójców” dochodzi do pewnego rodzaju retorsji, gdzie człowiek toczy nierówną walkę z odhumanizowaną technologią. Poszukuje zaspokojenia swoich ludzkich potrzeb w uzależniającym go internecie, co daje mu wszystko, tylko nie to, co naturalne, wynikające z poczucia naszego jestestwa. Stąd uważam, że opisane tutaj filmy stanowią doskonałe studium psychologiczne zjawiska, w którym komputery przeniknęły w naszą codzienność, zmieniając diametralnie styl życia i unaoczniają fakt, że nie każdy potrafi się w tym zamieszaniu odnaleźć.