Z facebooka w twarz: afera wokół Marszu Niepodległości to tylko symptom korporacyjnej cenzury
Wszczęty przez prawicowego pisarza i publicystę RafałaZiemkiewicza apel o przyjrzenie się działalności Facebooka wkontekście cenzurowania wpisów związanych ze ŚwiętemNiepodległości zatacza coraz szersze kręgi – co nie powinnodziwić, jako że jest to symptom znacznie szerszego problemu, wktórym mający niemal całkowity monopol na społecznościowąkomunikację serwis próbuje uniknąć wszelkiej odpowiedzialnościprawnej za działania, które tradycyjnym mediom nigdy by nie uszły,a zarazem korzysta ze wszystkich przywilejów wpływu na życiespołeczne, jakimi cieszy się „czwarta władza”. To nie tylkoperspektywa polskiej prawicy. Zarzuty o nadużywanie swojej pozycjistawiane są Facebookowi także w jego ojczyźnie, gdzie łącznie 73organizacje walczące o szeroko rozumiane prawa obywatelskiewystosowały list otwarty do Marka Zuckerberga.
02.11.2016 | aktual.: 02.11.2016 12:45
Facebook patrzy przez palceZanim jednak przyjrzymy się szerszemu kontekstowi działalnościFacebooka, zrekapitulujmy sobie sytuację z naszego podwórka. Wpaździerniku głośno się zrobiłoo „mistrzostwach świata w szkalowaniu papieża”, stroniezałożonej w serwisie społecznościowym, której celem byłościganie się przynależących do niej osób w publikowaniu mniejlub bardziej paskudnych memów z Janem Pawłem II. Internauci szybkoodkryli, że Facebook, który potrafi banować strony znacznie mniejwulgarne, nic przeciwko szkalowaniu papieża nie ma. Przypomnianowówczas rzekome słowa szefowej polskiego oddziału Facebooka, panide Weydenthal, która to miała stwierdzić, że rozumie, że takatreść (wpisy że „Jan Paweł II gwałcił małe dzieci” –przyp. red.) może być dla katolików nieprzyjemna, to jednakFacebook nie ma wiedzy, czy ta opinia jest prawdą czy nie.
Szybko się okazało, że autorką tych słów była nie pani deWeydenthal, lecz inna menedżerka, niejaka Juliede Baillencourt, odpowiedzialna w Facebooku za „bezpieczeństwodzieci w sieci”. Zanim jednak społeczność Wykopu się o tymdowiedziała, szybko powstały na samym Facebooku strony pt. „Sylwiade Weydenthal gwałci małe dzieci” – wystarczyło je polubić,by dostać od moderatorów serwisu szybkiego bana. I o ile możnazrozumieć chęć ochrony dobrego imienia swojej pracownicy przezserwis społecznościowy i blokowanie rozpowszechniania obraźliwychdla niej treści, to znacznie trudniej zrozumieć to, co Facebookzrobił później, i to po tłumaczeniach, że jest neutralnąplatformą wymiany treści i poglądów, w zakresie ustalonymregulaminem społeczności.
Lewicowa ofensywa
Wspólna akcja kilkunastu lewicowych i lewicujących organizacjidoprowadziła do bezprecedensowej czystki politycznej na Facebooku.Zniknęły z serwisu społecznościowego niemal wszystkie strony okonserwatywnej, narodowej i nacjonalistycznej orientacji. „Pospadałyz rowerka” m.in. profile Marszu Niepodległości, MłodzieżyWszechpolskiej, Ruchu Narodowego czy Obozu Narodowo-Radykalnego.Paweł Gaweł, szef organizacji o nazwie Ośrodek MonitorowaniaZachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych cieszył się wówczas wwywiadzie udzielonym serwisowi NaTemat: wyszukiwaliśmy naprofilach narodowców treści niezgodne z polityką Facebooka i jezgłaszaliśmy. W pewnym momencie Facebook zabanował nawetprofil Sławomira Jastrzębskiego, redaktora naczelnego jednej znajpopularniejszych polskich gazet, tj. „Super Expressu” –powodem było wrzucenie plakatu reklamującego Marsz Niepodległości.
Takie zgłaszanie to oczywiście nic nowego, na okrągłoczłonkowie różnych facebookowych grupek nawzajem się „rajdują”i zgłaszają, by doprowadzić do usunięcia niepodobającej im sięgrupki z Facebooka. Zwykle serwis Marka Zuckerberga jest umiarkowaniewstrzemięźliwy, a czasem w ogóle nie reaguje na zgłoszenia (jakto było z „mistrzostwami świata w szkalowaniu papieża”). W tymwypadku jednak popisał się nadgorliwością. Nie tylko usuwanostronki, ale i rozdawano bany ich administratorom, setki aktywnychpolitycznie osób ze skrajnej prawicy zostały w ten sposób odcięteod najpopularniejszego medium społecznościowego. Prawdziwympoliczkiem dla prawicy było zaś aktywowanie strony MarszNiepodległości, administrowanej przez ludzi związanych zorganizacjami homoseksualistów.
Prawicowa kontra
Ponownie winą obciążono Sylwię de Weydenthal, znaną ze swojąskrajnie antyprawicowych poglądów aktywistkę Komitetu ObronyDemokracji. Z inspiracji redaktora Cezarego Gmyza („Do Rzeczy”),obecnie korespondenta TVP w Niemczech, ruszyła w serwisie PetitionGozbiórka podpisów pod wnioskiemo usunięcie pani de Weydenthal ze stanowiska dyrektora FacebookPolska za nadużywanie swojej pozycji w firmie do walki politycznej.Podpisy złożyło już niemal 17 tysięcy osób. Autorzy petycjipodkreślają, że działania menedżerki stoją w sprzeczności zwytycznymi Facebooka – obiektywnej i pozbawionej politycznegowydźwięku postawy jego przedstawicieli.
Petycja online to nie wszystko. Rozmaite prawicowe organizacje jużogłaszają, że przygotowują doniesienie do prokuratury onaruszenie polskiego prawa, na 5 listopada zapowiedziano manifestację„STOP cenzurze” przed polskim biurem Facebooka, a ministercyfryzacji Anna Streżyńska oznajmiła, że podejmie rozmowy zserwisem na odpowiednim szczeblu w sprawie banowania osób, któreudostępniają plakat Marszu Niepodległości.
W trybie ograniczania szkód
Sprawa, którą osobiście zaczyna zajmować się lubiana iszanowania minister Streżyńska musiała poruszyć wyższehierarchie korporacji, w końcuy bowiem doczekaliśmy się oficjalnejodpowiedzi jego Biura Prasowego. Czytamy w niej, że PlakatyMarszu Niepodległości były usuwane ze względu na umieszczony nanich symbol Falangi, który jest zakazany na naszej platformie zpowodu historycznych odniesień do mowy nienawiści. Po ponownejweryfikacji i wzięciu pod uwagę, że plakat zaprasza na legalną,zarejestrowaną manifestację, zdecydowaliśmy, że może byćopublikowany na Facebooku w tym kontekście, mimo że widnieje na nimzabroniony symbol.
Sprytne wynalezienie „zabronionegosymbolu” pozwoliło Facebookowi utrzymać swoją dotychczasowąnarrację, w której Facebook utrzymuje, że *wspiera wolnośćwypowiedzi (...) Oczywiście wolność ta ma swoje granice.Musi ona współgrać z powszechnym poczuciem bezpieczeństwa naFacebooku. Nasze standardy społeczności zakazują m.in. nękania iprześladowania, a także publikacji treści zawierających mowęnienawiści, groźby. Atakowanie osoby lub grupy ze względu na ichrasę, przynależność etniczną czy narodowość jest na FBzabronione. Takie materiały zostają usunięte, gdy tylko się onich dowiadujemy *– wyjaśniają przedstawiciele Facebooka wwypowiedzi dla Gazety Wyborczej. Pozostaje dodać, że dobrze, żenie wspomniano o zakazie nękania ze względu na przynależnośćreligijną, bo w świetle otwarcie antykatolickich posunięć trudnobyłoby to uzasadnić.
W sprawie fb działam tak jak uważam za stosowne i uzasadnione, w granicach prawa i moich kompet., żeby rozwiązać problem a nie rozpalać go.
— Anna Strezynska (@AnnaStrezynska) 1 listopada 2016Czy minister Strużyńska zadowoli sięprzywróceniem plakatów Marszu Niepodległości? Jeśli tak, tomożna powiedzieć, że oddała tym samym walkowerem Facebookowizwycięstwo w sprawie do decydowania o tym, co przejawiać siębędzie w przestrzeni publicznej. Na ten problem zwracają teżuwagę autorzy listuotwartego do Marka Zuckerberga, co ciekawe, mogący byćkojarzeni z amerykańską lewicą.
Przemoc jest OK, o ile to policyjna przemoc
Nikt już nawet nie wzywa Facebooka do zniesienia cenzury.Sygnatariusze listu mają znacznie skromniejsze żądania, oni tylkochcą, by swoją cenzorską politykę Facebook uczynił *bardziejtransparentną *i dostępną dlaopinii publicznej, stworzenia mechanizmów odwoławczych dlaocenzurowanej treści i przejścia zewnętrznego audytu.
W Stanach Zjednoczonych Facebookobjawia bowiem zupełnie inny stosunek wobec „poczuciabezpieczeństwa”. Serwis masowo usuwa tam wszystkie treści, któremogą dokumentować przemoc ze strony amerykańskiej policji, w tymprzemoc wymierzoną w czarnych. Teraz, wraz z uruchomieniem usługiFacebook Live, jako narzędzia streamingowego wykorzystywanego doupubliczniania treści, serwis mógł się stać czymś w rodzajuobywatelskiej telewizji – jednak się nią stać nie może. Newsynie są współdzielone na Facebooku, są dławione na Facebooku– piszą sygnatariusze listu.
Prywatność to nie prywata
Facebook w swoim cenzurowaniu treści regularnie znajdujeniespodziewanych sprzymierzeńców, kręgi wolnościowe ilibertariańskie, które twierdzą, że prywatna firma może u siebierobić, co zechce. I zapewne w całkowicie wolnościowymspołeczeństwie tak właśnie by było, tyle że w całkowiciewolnościowym społeczeństwie tak bardzo narażający się innymMark Zuckerberg zrujnowałby się szybko w wydatkach na ochronę.Korzystając z umowy społecznej, która pozwala mu bez obaw o swojebezpieczeństwo rozwijać firmę i pozyskiwać kapitał z giełdy,wyraża zgodę na regulacje, które obowiązują podmioty prawne.
Już od dawna nie jest bowiem Facebook prywatną firmą (jak np.firma Dell, własność p. Michaela Della), lecz publicznie notowanąspółką giełdową, o rozproszonej strukturze własności. Nawetjeśli byłby jednak prywatną firmą, to działając w świecierządzonym przez państwa też nie może u siebie „robić czegochce”, lecz jedynie to, co nie jest zakazane prawem. Kluczowepytanie więc brzmi: czy istnieje prawo państwowe, które mogłobyFacebookowi zakazać takiej formy cenzury, jaką uprawia?
Otóż w większości krajów demokratycznych takie prawo istnieje– to prawo prasowe. W naszym kraju stosowna ustawa w art. 1 mówi:prasa, zgodnie z Konstytucją Rzeczpospolitej Polskiej korzysta zwolności wypowiedzi i urzeczywistnia prawo obywateli do ichrzetelnego informowania, jawności życia publicznego oraz kontroli ikrytyki społecznej. Prasa mawięc służyć realizacji określonych zadań społecznych, wszczególności jako kontrolera życia publicznego.
Prasa nie może sobie jednakpozwalać na selektywną cenzurę w interesie politycznym:kontrowersyjny logicznie artykuł 6 tej ustawy mówi, że prasajest zobowiązana do prawdziwego przedstawiania omawianych zjawisk.Nie wiadomo, co to znaczy „prawdziwe przedstawianie” (i konia zrzędem temu, kto przedstawi akceptowalną dla wszystkich definicję),ale taki zapis otwiera drogę do niezgody. Otóż prawo prasowe (art.31) zobowiązuje media do bezpłatnego opublikowania sprostowańnieścisłej lub nieprawdziwej informacji. Publikacji sprostowaniamożna z różnych przyczyn odmówić – ale wówczas to prostadroga do sprawy w sądzie.
Dla Facebooka (i innych mediów społecznościowych) takiej droginie ma, bo i do tej pory robiły co mogły, by nie wejść w zakresprawa prasowego. W końcu to nie Facebook tworzy newsy, prawda? Jakobroker informacji, decydujący o tym, co jego użytkownicy zobaczą,a co zostanie ukryte przed ich oczami, dostaje więc same benefity ztej sytuacji, nikt od niczego nie może się tu odwołać, niktniczego sprostować.
Jak z takim tworem poradzi sobie minister Streżyńska? Jak do tejpory historie starć Facebooka z władzą (np. w krajach islamskich)pokazywały, że Zuckerberg jest raczej człowiekiem interesu – iwybierze bezpieczną dla serwisu drogę. Z drugiej strony trudnosobie wyobrazić, by polski rząd zdołał zagrozić blokadą, takjak robiły to tamte państwa. Zapewne doczekamy się więc jakiejśformy zgniłego kompromisu, który za kilkanaście lat przestaniemieć znaczenie, bo jak się mówi, najmłodsze pokolenia zFacebookiem już nie chcą mieć nic do czynienia, wybierającSnapchata jako swoją główną sieć społecznościową.