Shadow of the Tomb Raider – recenzja. Będę grał w grę, i to całkiem niezłą
Wiecie, czego nie jestem w stanie zaakceptować we współczesnej kulturze popularnej? Powiem: nachalnego narzucania odbiorcy wzorca myślowego. Autorzy, czy to filmów czy gier wideo, zawsze jasno określają, co jest dobrem, co zaś – złem, a odbiorca niczym baran pędzony na rzeź musi podążać za stadem. No dobrze, teoretycznie nie musi, ale podziały są tak oczywiste, że można byłoby poczuć się kompletnym odszczepieńcem, wręcz wariatem, próbując szukać drugiego dna czy jakiejkolwiek własnej ścieżki. Na szczęście w tej fali jednomyślności, szablonów i ogólnie pojmowanych uproszczeń trafiają się wyjątki, które przywracają wiarę w pewną autonomię jednostki. Powiało patosem? I dobrze, bo miało.
15.09.2018 | aktual.: 15.09.2018 12:19
Ten wstęp, choć niewątpliwie patetyczny, stanowi idealną kwintesencję Shadow of the Tomb Raider, a więc najnowszej odsłony kultowych już przygód młodej pani archeolog, Lary Croft. Produkcja studia Eidos Montreal, na komputery osobiste przeniesiona przez Nixxes Software, to zdecydowanie najdojrzalsza spośród wydanych do tej pory gier akcji o przygodowym zacięciu, i to nie tylko w odniesieniu do poprzedniczek, ale całego gatunku w ogóle. Nie, nie żartuję – po kilkunastu godzinach z Shadow of the Tomb Raider nawet hołdowane przez wielu Uncharted zaczyna sprawiać wrażenie prymitywnej bajeczki dla dzieci. Jeśli jesteście fanami gier tego typu, a dotychczas irytował was grubiański momentami Nathan „Rambo” Drake i infantylna, pojękująca Lara Croft, kreowana w ostatnich odsłonach na postać o głębi emocjonalnej nieszczęśliwie zakochanej nastolatki, to wreszcie możecie odetchnąć z ulgą. Stworzono naprawdę poważną grę podróżniczą.
Na patentach, ale bez trzymanki
Kluczową cechą świadczącą o dojrzałości – tak, to słowo przewinie się jeszcze kilkukrotnie – nowego Tomb Raidera jest brak możliwości dokonania jednoznacznego osądu moralnego wszystkich postaci. Wprawdzie naprzeciw protagonistki ponownie staje organizacja zwana Trójcą, tym razem z przyjemniaczkiem imieniem Pedro Dominguez u sterów, a osadzenie akcji po wydarzeniach z Rise of the Tomb Raider jasno sugeruje intencje obydwu stron konfliktu, ale to sama Lara staje się przyczyną dalszego dramatu. Bohaterka nieświadomie doprowadza do tsunami, które pochłania całą masę ludzkich istnień. I gracz wszystko to obserwuje z najbliższej odległości. W jednej z najbardziej znamiennych scen kilkuletni chłopiec ginie, spadając z gzymsu płonącego budynku wprost w rwący potok szalejącej po ulicach masy wodnej, wobec totalnej bezsilności gracza. Nagle okazuje się, że zarówno wspomniany Dominguez, jak i jego przydupas Rourke, komendant bojówki z nieodzownym akcesorium w postaci spluwy, wcale nie budzą z miejsca nienawiści.
Siłą rzeczy przebijanie się przez kolejne watahy wrogów wiąże się z dylematem: nie jest jasne, o co walczy Lara. I teraz – ona sama pozostaje jednak dość pewna swoich wyborów, mając na uwadze krzywdy wyrządzone jej ojcu przez Trójcę, choć nie kryje się z rozterkami w kontekście krzywdy osób postronnych. Niemniej im dalej od wspólnych interesów z Croft znajduje się dana postać niezależna, co zrozumiałe, tym większa okazuje się jej krytyka w stronę bohaterki. Przy czym nawet Jonah, przyjaciel protagonistki wprowadzony do odświeżonej trylogii jako kuk statku Endurance, nie jest już typowym poklepywaczem. Przez to każda jedna scenka przerywnikowa skłania do refleksji, choćby w lekkim stopniu, czyniąc kreacje bohaterów zdecydowanie najbardziej przekonującymi w historii serii. A w tym miejscu warto jeszcze nadmienić, że dobrą robotę robi polski dubbing. Karolina Gorczyca po raz kolejny udowadnia, że w roli Lary Croft czuje się co najmniej dobrze, poważny tembr głosu Wojciecha Paszkowskiego świetnie współgra z postacią Domingueza, a wymiana Wojciecha Machnickiego, który mimowolnie kojarzy się głównie z kontrowersyjną sceną w Nowych porządkach, na Roberta Tonderę w roli Lorda Richarda to – moim zdaniem – strzał w dziesiątkę.
I choć w samym zarysie fabularnym próżno doszukiwać się wirtuozerii, ot eksploracja Meksyku i Peru na drodze do rozwikłania kolejnej zagadki archeologicznej, a mechanika została żywcem przeniesiona z poprzedniej odsłony, to jednak klimat Shadow of the Tomb Raider, mówiąc nieco kolokwialnie, robi niewyobrażalną robotę. Szczególnie, że w parze z tymże dojrzalszym klimatem idzie równie dojrzała konwencja. Lara porusza się teraz wśród krajobrazów szarawych, w bardziej stonowanej palecie barw i ma więcej okazji do skradania się, prawdziwego survivalu, nie frontalnych ataków a'la Arnold Schwarzenegger w Komando. Z tym że gdyby ktoś – nawiasem mówiąc – miał takie życzenie, to i w sposób „na zabijakę” produkcję Eidosu ukończyć może. Autorzy sprofilowali poziomy trudności tak, aby można było oddzielnie dostosować każdy aspekt rozgrywki. Tak więc można zdecydować się na maksimum zasobów i obniżyć witalność przeciwników, po czym przejechać przez grę niczym rozpędzony walec, wycinając w pień wszystkich napotkanych oponentów.
Stary dobry lepszy Tomb Raider
Przy czym, powtórzę, technicznie rzecz biorąc, w Shadow of the Tomb Raider nie gra się jakoś szczególnie inaczej niż w dwie wcześniejsze odsłony nowej trylogii. Wydatnie inny okazuje się wyłącznie feeling, lecz nie mechanika. Sposób poruszania się czy strzelania jest identyczny. Mało tego, doskonale znane są również wszystkie rozwiązania z zakresu urozmaiceń: proste zagadki, grobowce z wyzwaniami, drzewko rozwoju postaci, sekcje zapisu przy ogniskach, znajdźki. Wreszcie, żadna rewolucja nie dotknęła oprawy audiowizualnej. Owszem, tekstury w wielu miejscach są ładniejsze, głównie za sprawą ich poprawionego filtrowania i mocniejszej teselacji, ale ciężko mówić tu o skoku generacyjnym. Jeśli więc komuś ostatnie Tomb Raidery do gustu nie przypadły, to niniejszy raczej też nie przypadnie, chyba że problemem była zbyt miałka warstwa fabularna czy brak mocnego klimatu. Shadow of the Tomb Raider takowy ewidentnie posiada, od początku do końca trzymając gracza w napięciu i swoistej niepewności.
Inna sprawa, że to w dalszym ciągu nie jest gra jakkolwiek realistyczna, a jedynie bardziej przekonująca do swej wizji. Filigranowa Lara wciąż z gracją baletnicy obsługuje kilkukilogramowy karabinek szturmowy, nosi do niego wiadro naboi i wykonuje absurdalne akrobacje. Nie jest to też gra jakkolwiek przełomowa. Teoretycznie nowy patent z opuszczaniem się po linie wspinaczkowej widzieliśmy już w Uncharted 4, a rozbudowany system craftingu, który rozszerzono o możliwość wytwarzania strojów, tak naprawdę okazuje się czystą abstrakcją, ponieważ ilość wymaganych surowców zmusza do wielogodzinnego zbieractwa. Tymczasem kampanię fabularną, bez nadmiernego pośpiechu, udaje się ukończyć w 10 - 12 godzin. Później zostają już tylko grobowce i bezcelowa eksploracja ładnego, lecz martwego de facto świata. To bolączka serii, z którą po dziś dzień nikt nie spróbował się uporać. A Shadow of the Tomb Raider angażuje jak żaden tytuł z Larą Croft do tej pory. Szkoda, kiedy się kończy. Szybko kończy.
Będę grał w grę, i to całkiem niezłą
Nawiązując do legendarnego „będę grał w grę” – jeśli już ktoś chciałby odpuścić sylwestrowe hulanki na rzecz Tomb Raidera, to najświeższa odsłona cyklu jest zdecydowanie tą najbardziej wartą poświęcenia. Jako fabularna gra akcji Shadow of the Tomb Raider nie zawodzi: fabuła przez cały czas trzyma w napięciu, wydarzenia składają się w logiczną całość, mechanika daje radę (ze szczególnym naciskiem na lekkie wytonowanie intensywności strzelanin, którą to ostro krytykowali rdzenni fani serii). Osobiście pokuszę się o stwierdzenie, że przy Shadow of the Tomb Raider bawiłem się lepiej niż przy powszechnie docenianym Uncharted 4. Na pewno jednak ekipa Eidosu ma trochę rzeczy do poprawy, na przyszłość. Zagadki są błahe, czasem dosłownie budzące uśmiech politowania, a relatywnie krótkiej historii w żaden rozsądny sposób nie dopełniono. Nie, zbieranie ciężarówki surowców, aby stworzyć Larze wdzianko, które i tak do niczego się już nie przypada, po zakończeniu gry, nie jest ciekawe. Tak czy owak, koneserów trzecioosobowych gier akcji i domorosłych archeologów zachęcam do sprawdzenia, aczkolwiek może nie za premierową cenę.