Jak walczyć z uzależnieniem od smartfonów? Mikropłatnościami, rzecz jasna

Zaraz po premierze tegorocznej odsłony iPhone’ów na łamach dobrychprogramów ukazał się przegląd najważniejszych nowości iOS-a 12. Zdecydowanie nie było to wydanie rewolucyjne, niemniej posiada kilka przydatnych nowości godnych odnotowania. Do nich bez wątpienia należy Czas przed ekranem – program, który ma za zadanie śledzić zwyczaje użytkownika, raportować, a w końcu utrudniać nadużywanie smartfonu.

Grupa ludzi ze smartfonami z depositphotos.
Grupa ludzi ze smartfonami z depositphotos.

16.11.2018 16:36

Czas przed ekranem to odpowiedź na jeden z najważniejszych trendów zapoczątkowanych tego roku w oprogramowaniu mobilnym – chodzi o świadome ograniczenie wykorzystywania urządzeń, uwolnienie się od nich i walkę z uzależnieniem czy strachem przed przegapieniem. W kwestii nazewnictwa anglosasi połączyli to sobie z procesami nazywanymi mindfullness i doskonale wpisującymi się w tendencję, według której wszyscy mamy być uśmiechnięci, długowieczni, zadowoleni i ćwiczący. Doszło zatem do ciekawej sytuacji, w której producenci sprzętu i oprogramowania mobilnego zachęcają swoich użytkowników, by ci choć na chwilę przestali korzystać z ich produktów. Co z tego wynika?

Ekran główny Czasu przed ekranem – kryją się tu spore możliwości.
Ekran główny Czasu przed ekranem – kryją się tu spore możliwości.

Apple do jednej kategorii w ustawieniach smartfonów upchnęło: zarządzanie programem śledzącym zwyczaje użytkownika, program prezentujący, ile czasu spędza użytkownik z kolejnymi rodzajami aplikacji, mechanizm blokowania dostępu do określonych programów, gdy zdefiniowany wcześniej limit został przekroczony, panel zarządzania uprawnieniami, a nawet kontrolę rodzicielską egzekwowaną na różnych urządzeniach via iCloud. Dużo. Na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że pod jedną etykietą upchnięto zdecydowanie zbyt wiele, by obsługa Czasu przed ekranem była wygodna, zaś samo działanie programu skuteczne.

Po kilku tygodniach testów na pierwszy plan wysuwa się funkcja Czas bez urządzenia – pierwsza pozycja w menu, której obsługa sprowadza się do włączenia przełącznika oraz określenia godzin początku i końca jej działania. Po aktywacji, telefon w zdefiniowanej przez użytkownika porze wyłączy dostęp do wszystkich aplikacji poza wskazanymi wyjątkami. W rezultacie można zatem wyznaczyć sobie (i programowo wyegzekwować) czas na wieczorną lekturę czy dowolne inne zajęcia, od których zazwyczaj odciąga smartfon.

  • Ekran widżetów podczas włączonej blokady.
  • Można samodzielnie wybrać aplikacje dostępne podczas blokady.
[1/2] Ekran widżetów podczas włączonej blokady.

W podobny sposób działają Limity aplikacji – nazwa może tu być jednak myląca. Nie chodzi bowiem o wyznaczanie limitów dziennych na używanie konkretnych programów. Apple popełniło bowiem spore niedopatrzenie (być może zostanie to naprawione wkrótce) i zamiast tytułowych limitów aplikacji mamy limity grup aplikacji. Kolejne kategorie to na przykład sieci społecznościowe, gry, programy biurowe czy rozrywka. W rezultacie to iOS, który automatycznie rozpoznaje i kategoryzuje zainstalowane aplikacji, decyduje, które programy będą dla użytkownika dostępne, a które nie.

Najbardziej rozbudowane narzędzie to bez wątpienia funkcja Ograniczaj treść i prywatność. Apple do jednego wora wrzuciło tutaj między innymi zarządzanie uprawnieniami, ustawienia iTunes (można np. zablokować możliwości instalacji nowych aplikacji czy zakupy), a także zdecydować o ustawieniach prywatności – zablokować dostęp do danych o lokalizacji, modyfikacji kontaktów oraz zmianę stanu w zasadzie każdej systemowej aplikacji. Przy najbardziej restrykcyjnym ustawieniu można po prostu przełączyć iPhone'a w tryb tylko do odczytu.

Można się spierać o to, czy taki konfiguracyjny miszmasz to dobre rozwiązanie pod względem logiki interfejsu (czy ktoś spodziewałby się menedżera uprawnień w menu Czas przed ekranem?), ale nie to jest w tym przypadku najważniejsze. Problem z Czasem przed ekranem jest przede wszystkim taki, że nie spełnia on stawianych przed nim zadań. Mimo że mechanizmów zarządzania dostępem przygotowano sporo, to wszystkie one zawodzą w konfrontacji z upartym użytkownikiem. A to właśnie jemu miały pomagać.

Największą porażkę Apple poniosło na froncie informowania użytkownika o działającej blokadzie. Wyłączone aplikacje (jedna bądź niemal wszystkie) są reprezentowane przez zaciemnione ikony na ekranie głównym. Po wyborze takiej ikony przechodzimy do ekranu z klepsydrą i... przyciskiem Ignoruj limit! Wystarczy potwierdzić jeszcze raz swoją decyzję, by bez jakichkolwiek konsekwencji odzyskać pełen dostęp do narzędzi. Co prawda możemy jeszcze zdecydować, że kwadrans po odblokowaniu wyświetlone zostanie przypomnienie o limitach, ale... co z tego? Zaczytany w prasowych doniesieniach użytkownik nadużywający smartfonu zapewne i tak je zignoruje.

  • Tak iOS informuje o blokadzie i... umożliwia jej ominięcie.
  • Zabrakło tylko przycisku permanentnie wyłączającego blokadę...
[1/2] Tak iOS informuje o blokadzie i... umożliwia jej ominięcie.

W rezultacie nasuwa się pytanie – czego zabrakło mechanizmowi w iOS-ie (i nie tylko zresztą, wszak większość blokad działa w zbliżony sposób), aby był skuteczny? Według mnie, odpowiedź brzmi – kary. Użytkownik, który postępuje wbrew wyznaczonym siebie zasadom nic w tej grze nie traci, nie spotykają go żadne konsekwencje powrotu do złych nawyków. Ale w jaki sposób mechanizm mógłby gracza karać?

Wielu karnistów twierdzi, że znacznie bardziej odstraszająca dla potencjalnych przestępców jest nie wysokość kary, lecz pewność tego, że zostanie wymierzona. Przyznajmy sobie – na przeciętnym człowieku 10 lat i 30 lat w więzieniu jest równie abstrakcyjne, zatem windowanie wyroków nie stanowi dla niego czynnika decyzyjnego. Znacznie większy wpływ wywiera jednak uświadomienie przestępcy, że kary nie uniknie. Słowem – bardziej straszy „pójdziesz do więzienia na krócej, ale na pewno pójdziesz” niż „jeśli cię złapiemy, to zgnijesz w więzieniu”. Kara nie musi być zatem dotkliwa, musi być pewna.

Najbardziej oczywistym rozwiązaniem byłyby zatem... mikropłatności! Przecież w podobny sposób działały urządzenia i elementy wystroju mieszkania w „Ubiku” Philipa K. Dicka – tam, aby otworzyć drzwi, trzeba było do nich wrzucić kilka centów. Kawa w ekspresie? Kolejne kilka centów. Prysznic? Wrzuć monetę. Luksusem były zaś urządzenia, za które płaciło się raz, przy zakupie. Główny bohater powieści, skonfrontowany z realiami kibucu, komuny, w której podobne mechanizmy nie istniały, pyta się z niedowierzaniem o to, jak sprzęty zarabiały!

Oczywiście wprowadzenie takich mikropłatności do walki z uzależnieniem zapewne nie spotkałoby się z entuzjazmem użytkowników i zbyt dotkliwie uświadomiło im, że nie kupują swoich urządzeń, lecz że są im one użyczane. Dlatego przejdźmy do mniej radykalnych rozwiązań. Skoro płacić nie chcemy pieniędzmi, to może, przewrotnie, powinniśmy płacić... swoim czasem? W teorii omawiana funkcja miała co prawda zwracać czas użytkownikowi, ale może jeśli z początku nam go trochę zabierze to zmiana przyzwyczajeń będzie łatwiejsza?

  • Świetnie sprawuje się natomiast mechanizm blokowania dostępów
  • Pozwala on niemal przestawić smartfon w tryb „tylko do odczytu”.
[1/2] Świetnie sprawuje się natomiast mechanizm blokowania dostępów

Przykładem tego, jak bardzo nie znosimy czekać mogą być eksperymenty z sygnalizacją świetlną, jakie przeprowadza się na całym świecie. Bardzo ważny jest tu aspekt bezczynnego czekania. Jak podaje New York Times, w Nowym Jorku od dawna zdecydowana większość przycisków mających służyć pieszym do zmiany światła na zielone jest nieaktywna. Ot, relikt lat 70. XX wieku. Nie przeszkadza to jednak nowojorczykom klikać dalej. Co ciekawe, bardzo niewielki ich odsetek zauważył, że ich akcja nie ma żadnego wpływu na to, jak szybko światło zmieni się na zielone. Po prostu świadomość tego, że mamy jakikolwiek wpływ na skrócenie czasu oczekiwania zachęca nas do tego, byśmy czekali. Inaczej rozwiązano tę kwestię w Korei Południowej – tam nie ma bezużytecznych przycisków lecz ekrany z animacjami, które zaprzątają uwagę i umilają oczekiwanie.

W obu przypadkach zastosowano zatem jakąś formę odwracania uwagi – zupełnie jakby to świadome i nieuniknione oczekiwanie było największą męczarnią. I to właśnie w ten sposób mogłyby w przyszłości działać mechanizmy mające nas zniechęcać do korzystania ze smartfonów – odblokowanie mogłoby następować na przykład po 30-sekundowym trzymaniu kciuka na czytniku linii papilarnych czy równie długiej konieczności patrzenia na ekran. Czy wówczas, mając namacalne poczucie tracenia czasu, szanowalibyśmy go bardziej?

Dziś o takich funkcjach jak Czas przed ekranem mówimy raczej w kategoriach ciekawostki niż ważnego składnika systemu operacyjnego. Prędzej czy później, wraz z wzrostem pokolenia, które z urządzeń mobilnych korzysta niemal od urodzenia, wprowadzenie mechanizmów zachęcających do przerywania korzystania z urządzeń będzie konieczne – choćby po to, by zasób ludzki robił sobie przerwy i zachowywał wydajność. Czy blokada, która wymagać będzie ofiary stanowić będzie rozwiązanie problemu? A może uzależnienie zawsze znajdzie drogę i konieczne będą kosztowne terapie? Zostawcie swoją opinię w komentarzach.

Programy

Zobacz więcej
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (21)