BSA, piractwo i licencje: oberwiesz kijem, na marchewkę nie masz szans

Portal dobreprogramy.pl od pierwszych chwil swojego istnieniaolbrzymią wagę przykładał do promocji legalnego oprogramowania oraz edukowaniaużytkowników. W czasach, kiedy na portalach z programami można było znaleźć od razu kluczeaktywacyjne i cracki, niewielka (jeszcze) redakcja portalu starałasię znajdować aplikacje, których licencje zezwalały na korzystaniew celach niekomercyjnych, programy darmowe spełniające pewneokreślone zadania, tańsze zamienniki popularnych produktów, czy też wersje testowe (próbne) o których istnieniu wielu użytkowników nie miało zielonego pojęcia.Naszym celem było jednak przede wszystkim wyjaśnianie, czym różniąsię licencje między sobą i dlaczego warto zwracać na nie uwagę.[img=aa]Tym bardziej zdziwił wszystkich mail z adresuoswiadczenia@bsa.org (oto jego pełna treść), który otrzymała firma wydająca naszportal. W skrócie, prywatna organizacja skupiająca największychproducentów oprogramowania na świecie, znana jako Business SoftwareAlliance, prezentuje się jako sprzymierzeniec Policji, urzędówcelnych i urzędów kontroli skarbowej (!) w walce z piractwem. Abydostarczać informacje związane z obecnie prowadzonymi dochodzeniamijeszcze skuteczniej, BSA zwraca się z prośbą o potwierdzenieposiadania wyłącznie legalnego oprogramowania do firmy. Wiadomość została skonstruowana tak, aby w miarę możliwościodciągnąć uwagę czytającego od informacji o tym, czym naprawdęjest BSA. Wytłuszczona została wzmianka o organach państwowych,prośba o przesłanie potwierdzenia legalności posiadanych programóww ciągu 14 dni oraz paragraf Kodeksu Karnego, cytowany w zupełnieinnym kontekście, dzięki czemu dla osoby pobieżnie czytającejwiadomość może wyglądać jak zlecenie organu kontrolującego, zaktórego niewypełnienie grozi kara. Stopa piractwa w Polsce jest istotnie wysoka. Według IDC w 2011roku byliśmy powyżej średniej w Unii Europejskiej (41% do 33%) idługo można by debatować nad przyczynami takiego stanu rzeczy,choć BSA wydaje się znać przyczynę – w najnowszejulotce, mającej informować o konsekwencjach piractwa, możnaprzeczytać, że przyczynami piractwa jest brak świadomości ryzykafinansowego, prawnego, organizacyjnego i wizerunkowego orazprzekonanie, że proceder nie wyjdzie na jaw. Innymi słowy – firmynaruszają licencje, gdyż nie boją się konsekwencji. Organizacjarości sobie prawa do interpretowania paragrafów po swojemu, niestroni od takich sztuczek, jak zastraszanie, a nawet zachęcanie dodonosicielstwa. [yt=http://www.youtube.com/watch?v=fyuyP_JCavw]Metodę kija BSA opanowało więc do perfekcji, a gdzie marchewka?Dość wspomnieć, że zawsze podkreślaliśmy, że na rynku nie braktańszych lub darmowych alternatyw dla wielu popularnych programów,opracowywanych przez duże firmy software'owe zrzeszone w BSA. Odzawsze staramy się przyzwyczaić naszych Czytelników do tego, żewarto uważnie przyjrzeć się licencjom, zwłaszcza jeśliposzukiwane są produkty dla edukacji lub użytku domowego. Z wielupopularnych rozwiązań można w takich sytuacjach korzystać zadarmo lub uzyskać całkiem zauważalne zniżki (jako przykład możeposłużyć oferta Corela). Na takich jednak produktach członkowie BSA nie zarobią jednakani grosza, więc czemu mieliby o tym informować? Lepiej podać danekontaktowe do firm przeprowadzających audyty, czy oferującychusługi z zakresu profesjonalnego zarządzania zasobamioprogramowania za kwoty zapisywane wieloma cyframi. A jednak nawet członkowie BSA, potrafią znaleźć korzystne dlaużytkowników rozwiązania, pozwalające odsetek naruszeń licencjioprogramowania zmniejszyć: Autodesk na przykład umożliwiaprzeglądanie plików z projektami darmowymi narzędziami iudostępnia swoje programy do nauki, Apple udostępnił najnowsząwersję systemu OS X za darmo, niemal każdy dziś program możnaprzetestować bez wnoszenia opłat i nawet Adobe jakoś stara sięułatwić życie w branży, wprowadzając model licencjonowaniaCreative Cloud (choć jego opłacalność wciąż pozostajedyskusyjna).Oczywiście praktyki BSA nie zaczęły się dzisiaj. Już w 2010roku wiele polskich firm otrzymało Zawiadomienie w sprawiekontroli legalności oprogramowania, zawierającepouczenia o odpowiedzialności za kradzież programukomputerowego, ocenę ryzykaposiadania nielegalnego oprogramowania, a do tego imponującyformularz ewidencji oprogramowania,w którym należało wpisać numery seryjne posiadanych komputerów,nazwę posiadanego oprogramowania, zadeklarować fakt posiadanialicencji i udokumentować to datą zakupu i numerem faktury. Podtakim zawiadomieniem podpisał się wówczas niejaki pan B. Witucki,koordynator w Polsce.Rok później sytuacja siępowtórzyła – wielu internautów donosiło wówczas o otrzymaniue-maili od reprezentującej Business Software Alliance firmyDataContact, która wzywała ich do przesłania danych licencyjnychposiadanego oprogramowania i oświadczenia, że posiadają onilegalne oprogramowanie.Dzięki temu DataContact mogłoby przekazywać wiarygodne danepolicji, urzędom celnym i urzędom kontroli skarbowej, gdy organa tezwrócą się z zapytaniem o „legalność oprogramowania” wramach toczących się postępowań. Pouczono wówczas też, żeurzędnicy skarbowi uzyskali uprawnienia do sprawdzanialegalności oprogramowania podczas kontroli skarbowej,zaś głównym źródłem oprogramowania oferowanego z naruszeniemlicencji są sieci P2P oraz (sic!) aukcje internetowe. By było zabawniej, samoDataContact jest firmą zajmującą się głównie gromadzeniem bazdanych do celów marketingowych i prowadzeniem call center. Swojądziałalność na rzecz BSA prowadziło na podstawie opublikowanegona stronach firmy oświadczenia,upoważniającego Grupę DataContact do działania w imieniu BusinessSoftware Alliance, i podpisanego przez Georga Hermlebena z BSA. [img=bsa]Tymczasem, o czym nie wszyscyzapewne wiedzą, organizacja chcąca zbierać tak wiele danych iprzywołująca tak wiele prawnych sformułowań w swojej komunikacji,w Polsce w ogóle nie istnieje – nigdy nie została przed sądemzarejestrowana. Jej oficjalną twarzą jest kancelaria prawnaSołtysiński, Kawecki & Szlęzak z siedzibą w Warszawie, a jejgłosem zawodowy lobbysta Bartłomiej Witucki, prowadzący w Gdynidziałalność gospodarczą pod nazwą Mecenart Witucki & ofCounsels.Nie wiemy, kto osobiście w BSA,czy też wśród jego polskich przedstawicieli stoi za takimiinicjatywami zbierania deklaracji na temat legalnościposiadanego oprogramowania,pamiętamy jednak, że nie jest to jedyna tego typu akcja ze stronyszeroko rozumianych organizacji antypirackich, która z perspektywyspołecznej odpowiedzialności biznesu wygląda raczej kiepsko. Dośćprzypomnieć o ufundowaniu nagrody „Złotej Blachy” dla tychjednostek policji, które mają największe osiągnięcia wzwalczaniu naruszeń dotyczących własności intelektualnej,uruchomieniu groteskowego nieco Kalkulatora Kar, na którym możnabyło wyliczyć, że posiadanie kilkaset filmów pobranych z Siecimoże kosztować nieszczęsnego internautę kilkaset tysięcyzłotych, czy też wreszcie kampanii antypiracka, w której promowanodonoszenie na współpracowników i właścicieli firm, w stylugodnym stalinowskiego bohatera Pawlika Morozowa.Sądzimy, że działając w tensposób, BSA i jego sojusznicy niespecjalnie służą sprawie, którąnoszą na sztandarach. Ba, jesteśmy pewni, że nasz portal, promując„marchewkę” – korzystanie z dobrego oprogramowania, nawarunkach producenckich licencji, więcej zrobił dla zmniejszeniaskali piractwa w Polsce, niż ludzie, którzy korzystają wyłączniez polityki kija. Pozostaje się więc nam głośno zastanowić –czy aby na pewno prawdziwym celem istnienia BSA jest walka zpiractwem software'owym, czy też działania tej organizacji mająjakieś drugie dno?

BSA, piractwo i licencje: oberwiesz kijem, na marchewkę nie masz szans
Redakcja

14.11.2013 | aktual.: 14.11.2013 22:46

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (92)