Powtarzanie historii
18.03.2010 | aktual.: 01.04.2010 00:29
Niedawna premiera nowego dziecka Apple jak na razie wygląda na wizerunkową klapę. Czytając komentarze tylko internautów można nabrać przekonania, że iPad znajdzie swoje miejsce co najwyżej w muzeum techniki wśród wielu innych „rewolucyjnych” projektów, które swój żywot zakończyły wkrótce po swojej premierze. Chociaż większość komentarzy zamieszczanych na polskich forach wskazuje raczej na śmietnik niż muzeum - „Nie ma multitaskingu!! Buhaha...”, „Nie mieści się w kieszeni!! Do luftu...”, „Nie obsługuje Flash’a!! Badziewie...” - to tylko próbka ocen jakich pełno na polskich forach i są to tylko te łagodniejsze. Dosadnych nie będę cytował.
Śledziłem prezentację na stronach kilku serwisów branżowych porównując na bieżąco opinie wyrażane przez prowadzących transmisje i... faktycznie, dominowało niedowierzanie zmieszane z rozczarowaniem. Niedowierzanie - „to wszystko?!”, rozczarowanie - „gdzie ta rewolucja?!”. I obiektywnie rzecz oceniając trudno z takimi reakcjami się nie zgodzić. Tym razem Steve Jobs chyba jednak przecenił swoją zdolność do czarowania nawet swoich zdeklarowanych wyznawców. Pokazał rzecz ładną, efektowną, a nawet w pewnym stopniu innowacyjną, ale na pewno nie jest to (w tej postaci) urządzenie przełomowe czy rewolucyjne. Trudno nie zgodzić się z większością ocen i opinii jakie pojawiły się w sieci tuż po prezentacji. I w tym miejscu można by zakończyć pisanie i zająć się czymś innym. Ale... No właśnie, jest jedno „ale”.
Komputerów Apple używam od czasów pierwszych Macintoshy, malutkich lodóweczek z 9 calowym ekranem ze śmieszną klawiaturką i kanciastą myszką. Na biurkach królowały wtedy tzw. IBM PC XT/AT z nieśmiertelnym DOS‑em na pokładach wczytywanym z gigantycznych 5,25 calowych elastycznych dyskietek. 20 megabajtowy dysk twardy był szczytem rozpasania dostępnym tylko co bogatszym. Apple ze swoimi 3,5 calowymi dyskietkami wyglądał wręcz niepoważnie, a brak znanej z DOS linii poleceń i tekstowej obsługi systemu dodatkowo czynił Macintosha raczej ciekawostką a nie narzędziem poważnej pracy. No i ta cena...
Internetu wtedy nie było, wymiana opinii i informacji kwitła innymi, bardziej tradycyjnymi kanałami. Ogólnie wynikało z nich, że „to się nie przyjmie”. Bo te dyskietki takie jakieś „nie teges”, ten ekranik taki malutki i czarno-biały (IBM miał taki fajny zielony albo bursztynowy), klawiatura też taka niezawodowa - „Nie, no ogólnie to fajna zabawka, tylko do czego mi ona?”. Nie bez znaczenia dla tych opinii była cena tego sprzętu. Wielokrotnie wyższa od cen coraz powszechniejszych PeCetów skutecznie studziła entuzjazm potencjalnych użytkowników. I przez długi czas był to kluczowy argument przeciwników tej marki. Nawet obecnie cennik Apple wzbudza spore, często uzasadnione emocje.
No i wtedy po raz pierwszy miało się nie przyjąć. Przyjęło się. Mimo ceny, mimo systemowej odmienności, mimo stada innych wątpliwości i całej masy często złośliwych komentarzy. Przyjęło się tak dobrze, że powstające dla Macinotsha aplikacje zaczęły wyznaczać nowe standardy, które nawet konkurencja zaczęła szanować. Dzisiaj mało kto pamięta, że sztandarowe programy obecne dzisiaj w większości komputerów swoje pierwowzory miały właśnie w systemach Apple. I przez długie lata w wyścigu technologicznym i jakościowym to Apple było niekwestionowanym liderem.
Apple w swojej historii często zaskakiwało i bardzo często zaskoczenie było naprawdę spore. Po epoce szarego Macintosha lat dziewięćdziesiątych premiera pierwszych kolorowych iMac’ów stała się wydarzeniem obserwowanym i komentowanym praktycznie w całym branżowym świecie. I znowu przeważały opinie sceptyków. Głównie za sprawą wyeliminowania napędu dyskietek. W 1998 roku był to ruch pachnący herezją i pokerowym blefem. Na PeCetach dobiegała końca era Windows 95, Windows 98 dopiero się rodził - dla tych systemów dyskietki byłe elementami kluczowymi. Do tego doszedł powrót do korzeni czyli kolejny komputer w jednej obudowie z monitorem, a wzornictwo rodziło dodatkowe emocje - landrynkowe kolory, maleńkie niewygodne myszki podpięte do równie maleńkich niezbyt wygodnych klawiatur. To wszystko razem nie miało prawa się sprawdzić! Bez dyskietek?! W obudowie jak mydelniczka?! No way…
Sprawdziło się. Właśnie rozpędzał się Internet, komputer z modemem na pokładzie i gniazdem Ethernet był gotowy do działania praktycznie kilka minut po postawieniu na biurku. Dyskietki okazały się do niczego niepotrzebne. Zresztą i na tę „wadę” Apple miało odpowiedź - USB. Dzisiaj standard, wtedy absolutna nowość obecna właściwie tylko w iMakach. Co ciekawe iMac nie miał żadnych innych portów, które mogłyby służyć rozszerzaniu jego funkcjonalności. Był skazany tylko na USB, a urządzeń w tym standardzie praktycznie nie było. Kolejny argument „przeciw”, który okazał się nietrafiony. Zewnętrzne napędy dyskietek pojawiły się na rynku wkrótce po premierze, a także masa innych mniej lub bardziej przydatnych akcesoriów USB. Tak, pomimo wszystkich wątpliwości i kontrowersji iMac był rewolucyjny.
W długiej historii Apple było jeszcze kilka wydarzeń godnych zapamiętania: Newton, iPod z iTunes Store, iPod Touch, iPhone i AppStore, Cube, MacBook Air. Ups, godnych zapamiętania? A z jakiej racji - zapytają zaraz etatowi sceptycy znad swoich pecetycznych lub linuksowych klawiatur. Przecież każde z tych wydarzeń jest:
1. wynikiem kradzieży,
2. skopiowane od np. Xeroxa,
3. nikomu niepotrzebnym bajerem,
4. graniem na snobizmie użytkowników,
5. oczywiście za drogie,
6. ...
7. ...
…
Nie chce mi się wpisywać kolejnych „merytorycznych ocen”, kto chce może sobie tę listę uzupełnić o dowolną opinię jakich pełno w polskim Internecie. Na pewno uda się znaleźć jeszcze bardziej kwieciste i (nie)racjonalne. Szczególnie komentarze przy okazji premiery MacBook Air utkwiły mi w pamięci. Brak napędu optycznego!! Tragedia!! Kto to kupi?! I baterii nie można wymienić!! No to są już normalne jaja!! Z baterią do serwisu? Porażka. Dzisiaj niewymienna bateria nikogo już nie dziwi, brak napędu optycznego to po prostu standard i nikt już się nie śmiał z Dell’a czy Sony, które po cichu i bez szumu wprowadziły na rynek swoje modele podobne do tego z Apple. Podobne nawet ceną.
Przy okazji premiery iPada sytuacja się oczywiście powtarza. Powtarzają się argumenty, powtarza się niewybredna krytyka. Tym razem, jak już wspomniałem, z wieloma zarzutami się zgadzam, ale mam nieodparte wrażenie, że mimo to pojawienie się iPada na rynku okaże się kolejnym sukcesem Apple. Może nie od razu - model prezentowany przez Steve’a Jobsa ma jednak bardzo dużo mankamentów, ale przecież pierwsze iPhone’y też były nad wyraz ubogie. Wręcz kompromitująco ubogie. Dopiero kolejne modele i kolejne aktualizacje systemu dodały im walorów, których oczekiwali użytkownicy. Z iPadem sytuacja może się też powtórzyć. Oczywiście niewiele to zmieni, bo po przewidywanym usprawnieniu niedoskonałego obecnie urządzenia etatowi malkontenci znajdą kolejne istotne powody do narzekania. A już na pewno ci, którzy sprzęt Apple widzieli tylko na obrazku…