Synology DS216j i dwa tygodnie na wylocie (cz. 1)
30.07.2017 | aktual.: 31.07.2017 00:30
Zdawałoby się, że niniejszy wpis powinien być o sieci Play i moich z nią problemach. Cóż, faktem jest, że sytuacja ta zabrnęła strasznie daleko, a wywołaną nią frustrację możecie zobaczyć zapoznając się z moim wcześniejszym, emocjonalnym wpisem. I choć mógłbym pisać o tym godzinami, to jednak zamknę tę sprawę w czterech słowach: przeprosiłem się z Orange. Jednak o tym, jakie są tego przyczyny i skutki opowiem przy innej okazji. Ten tekst poświęcam bowiem czemuś, czego nie robiłem od długiego czasu na łamach bloga DobrychProgramów: testowi sprzętu udostępnionemu w tym celu przez DobreProgramy i Synology. Testowi wykonanemu w nietypowy sposób. Testowi, który zasługuje na felieton. Czy cośtam.
Masz pan szczęście! Co za pech...
W dniu odebrania paczki wiedziałem jedno: mam przechlapane. Kompletnie przechlapane. NAS dotarł do mnie w pierwszych dniach lipca. Brzmi całkiem w porządku… o ile za parę dni nie ma się lecieć służbowo na kilka tygodni do Niemiec. W takiej właśnie stanąłem sytuacji. Przed-wylotowe przygotowania trwały w najlepsze, a świeżo rozpakowana ze streczu paczka gapiła się na mnie złowieszczo ze świeżo odgruzowanego biurka. W sumie, cały unboxing został przeze mnie nawet nagrany w formie wideo, jednak z przyczyn technicznych kompletnie nie nadaje się on do jakiejkolwiek publikacji. Na przyszłość, sprawdzajcie konfigurację światła i tego jak w nim wyglądacie... Tak oto stanęło na zdjęciach i recenzji. O ile tak można nazwać ten tekst…
Plan był następujący: jeśli zdążę, przetestuję całość przed wylotem; jeśli nie - testować będzie moja cudowna druga połowa. Wszyscy wiemy, jak to jest z planami, prawda? Otóż, także w tym przypadku, teoria ta znalazła swoje potwierdzenie. Co nie znaczy, że testów nie było!
Co skłoniło mnie do zgłoszenia się do testów?
Od 2014 roku w Biurze Samorządu Studentów Politechniki Poznańskiej, w którym przez lata pełniłem wolontariacko obowiązki lokalnego wsparcia IT, funkcjonuje DS112j. Jednodyskowy NAS wyposażony w dysk WD Caviar Red o pojemności 1TB. Konfiguracja tego sprzętu nie przypadła mi wówczas do gustu. Utworzenie wspólnego zasobu sieciowego do umieszczenia w nim dokumentów, oraz lokalnej chmury na dane wymagające możliwie jak najlepszego backupu dzięki pozostawianiu kopii na każdym z biurowych komputerów zajęło trochę czasu. I jak niemal każdego interfejsu uczę się dość szybko (jak się ostatnio okazało, obejmuje to nawet takiego systemu jak SAP - sic!), tak Synology w tamtym czasie mi trochę nie podpasował. Ot, większość funkcji wymagała większego niż oczekiwane zaangażowania w ich właściwe ustawienie dla środowiska, w jakim przyszło im działać – podczas gdy ja bym wolał w ciągu paru kliknięć mieć je za sobą. Toteż, gdy dowiedziałem się, że mogę mieć okazję testować model DS216j, czym prędzej się zgłosiłem. Może Synology odrobiło zadanie domowe sprawiając, że cały proces jest łatwiejszy?
Organoleptycznie przed odlotem
Nadszedł dzień wylotu. NAS nie był przetestowany, a jakże. W zamian był jednak dokładnie obejrzany, zbadany, wręcz „wymacany”. Konstrukcja identyczna jak starszy model to, zdaje się, firmowa tradycja, tu nic nie zmieniło się odkąd poznałem tę markę. W celu zamontowania dysków należy rozsunąć obudowę, blokowaną na swoim miejscu dwiema śrubkami. Parafrazując dwie starsze panie z YouTube'a: “haatswoop? A na co to komu?”. Tak, na hotswapa nie ma co liczyć. Wewnątrz brak jakichkolwiek sanek - wszystko zieje pustką. Gołe złącza i zatoki pozwalające zamontować dwa standardowe 3,5 calowe dyski. W urządzeniu za blisko 8 stówek wydaje się to dość - delikatnie mówiąc - niefortunne. Szczególnie, że dołączone dwa nośniki SSD były w rozmiarze 2,5’’, 7mm. Do NASa wchodziły bez problemu, co do tego nie ma wątpliwości... jednak nie za bardzo było jak je stabilnie zamontować. Byle ruszenie NASa powodowało osunięcie się dysku w złączu. Przyglądając się sprawie bliżej, pojąłem niepojęte: producent z premedytacją nie dostarcza elementów montażowych, najpewniej zakładając, że w większości zastosowań nie będą one potrzebne. Większość bowiem do urządzenia zamontuje właśnie standardowe 3,5’’ talerzowce. Czy to dobra polityka – ocenę pozostawiam Wam.
Od frontu DS216j posiada jedynie diody statusowe. Jakiekolwiek złącza znajdują się w tyle urządzenia. Jest dość skromnie. Dwa porty USB, które podobnie jak w DS112j mają możliwość obsługi zarówno nośnika danych jak i drukarki, a dodatkowo także adaptera WiFi. Do tego, złącze zasilania. Materiały, z którego wykonano obudowę, to jak już zauważyłem wcześniej, tradycja tego producenta. Nie dają wrażenia wysokiej jakości, nie są jakoś „fikuśnie” polakierowane, ale za to spełniają swoją rolę. Skoro bowiem identycznie wykonany DS112j przetrwał w warunkach studenckiego Samorządu... Czy muszę podawać Wam inną rekomendację w kwestii trwałości tego rozwiązania?
Co na pewno zasługuje na pochwałę, to jednak sporych rozmiarów wentylator, zajmujący zdecydowaną większość tylnego panelu. To rozwiązanie, którym zdecydowanie pochwalić nie może się posiadany przez mojego ojca NAS QNAPa (model TS251A z 8GB RAM) za blisko dwukrotnie wyższą cenę. Choć w tym drugim przypadku mogę to producentowi wybaczyć – w zamian za mniejszy wentylator zyskujemy bowiem zestaw sanek z obsługą hotswap (front) i mnogość złączy (front i tył). Czy jednak to rekompensuje cenę? A może wręcz przeciwnie i Synology okaże się bardziej optymalnym spośród dwóch rozwiązań?
Jeśli ciekawi Was odpowiedź na ostatnie pytanie...
...zajrzyjcie tu jeszcze dzisiejszego (2017-07-30) wieczoru! Część druga opowieści o NASie Synology jest już w drodze.