Czasopisma komputerowe - relikt przeszłości? - jak powinna działać korekta
18.07.2011 15:55
Temat może i nie odzwierciedla tego, co chcę osiągnąć. Poprzedni post został umieszczony na stronie bez koniecznej korekty. Poprawiłem nieco elementów zgłoszonych w komentarzach, jednak nadal - jest to tekst w pewnym sensie "surowy", niesprawdzony. Poniżej zamieszczam poprawioną wersję, w której część merytoryczna góruje nad filozofią i zbędnymi uwagami.
Po co powtarzać ten sam wpis, tylko "w inny sposób"? Chcę Wam pokazać różnicę, jaką moglibyśmy zaobserwować w przypadku czasopism, gdyby redaktorzy wraz z korektą wzięli się w garść.
Wcale nie tak dawno, jeden z Blogowiczów, stworzył wpis pt. Komercyjne programy za tanie pieniądze, w którym uzasadniał, że pisma komputerowe warto kupować choćby dla pełnych wersji załączonych aplikacji. Dla mnie jednak, czasopisma komputerowe to pewnego rodzaju relikt przeszłości, trzymający się długimi szponami resztek życia. Dlaczego resztek?
Było sobie pismo Przenieśmy się do marca 1991 roku. Wydany został wówczas pierwszy numer miesięcznika ENTER, przez wielu uważany za najstarszy, poważny, polski magazyn poświęcony tematyce komputerowej. Legenda tego tytułu trwała 16 lat, by w kwietniu 2007 roku odnaleźć swój koniec. Legenda, ponieważ podobnie do amerykańskiego magazynu Byte (najbardziej wpływowy magazyn komputerowy wszech czasów, wydawany przez 23 lata) był najbardziej poważanym pismem o tej tematyce w Polsce.
Dlaczego o tym wspominam? Chociażby dlatego, że poziom artykułów był bez zastrzeżeń, a zawartość załączanych od pewnego momentu nośników zawsze była atrakcyjna... jednocześnie, gustownie pozostając w cieniu treści magazynu.
Jeśli trzymać się artykułu Enter - koniec legendy, ostatnie dwa numery ENTERa miały "postawić go na nogi" zmieniając podejście na bardziej "endjuzerskie". Niestety, magazyn nie przetrwał...
...ale chwila, moment... co to jest to "endjuzerskie" podejście? Dlaczego właśnie takie?
End‑User Spoglądając na Wikipedię, mamy dwie definicje "użytkownika końcowego", czyli End‑User'a (wybaczcie to "spolszczenie"). Ponieważ jednak wersja polska jest ukierunkowana na znaczenie formalnoprawne, skupmy się na wersji angielskiej.
Economics and commerce define an end‑user as the person who uses a product. The end‑user or consumer may differ from the person who purchases the product. For instance, if a zookeeper purchases elephant food the purchaser of the product is different than the end‑user (the elephant) of that product.
An end‑user of a computer system is someone who operates the computer, as opposed to the developer of the system who creates new functions for end‑users.
W tłumaczeniu na polski:
Ekonomia i marketing definiują "użytkownika końcowego" jako osobę, która korzysta z produktu. Użytkownik końcowy, czy też konsument, może różnić się od osoby, która dokonała zakupu. Dla przykładu, jeśli opiekun ZOO zakupi pożywienie dla słoni, wówczas kupujący różni się od użytkownika końcowego (słonia) tego produktu.
Użytkownik końcowy systemu komputerowego, to osoba, która obsługuje komputer, stając naprzeciwko dewelopera, zajmującego się tworzeniem nowych funkcji dla użytkowników końcowych. Za: Tłumaczenie własne.
Podsumowując, użytkownik końcowy to typowy Kowalski, który korzysta z komputera w domu, pracy, itd., wiedząc tylko tyle, ile musi. Czym zatem jest "endjuzerskie" podejście? Polega ono na Skierowaniu pisma nie do deweloperów i osób zaznajomionych z pracą komputera, nie do (pozytywnych oczywiście) fanatyków i amatorów, ale do "zielonych", biednych, zagubionych owieczek, które nie wiedzą, gdzie podziać się w komputerowym światku.
Deska ratunkowa z ostatnim gwoździem do trumny Wydawałoby się, że to bez sensu. Przecież w roku 2007 było już sporo pism "casualowych" (PC World [Komputer - tak kiedyś brzmiała pełna nazwa pisma, powiązana z jego protoplastami: Bajtkiem i Komputerem - przyp. aut.], Komputer ŚWIAT, CHIP, PC Format), a i dostęp do Internetu wcale nie był czymś aż tak nowym. Skąd więc pomysł wejścia w przesycony rynek i rezygnacja z tworzenia jedynego pisma skierowanego do innej grupy odbiorców?
Otóż ta inna grupa odbiorców znalazła inne medium... postanowili nie czekać na pośrednika w formie miesięcznika, wybrali bezpośrednią komunikację poprzez Internet. Zrezygnowali ze zbędnej korekty, uznali, że są już sami dość dobrzy. "Users 4 Users", "Użytkownicy dla Użytkowników" - pismo nie miało szans. Jak jednak już wiadomo, zmiana grupy odbiorców jednak nie pomogła - właśnie z powodu przesycenia rynku. Pętla na szyi wydawcy się zacisnęła...
Nadal coś tu jednak nie gra... skoro ENTER upadł przez Internet i przesyt rynku, to dlaczego inne pisma nadal mają się dobrze?
Postępująca degradacja Opiszę to na przykładzie PC World'a, którego moja rodzina prenumeruje od wielu lat (zapewne z przyzwyczajenia). Cena sklepowa takiego pisma to 19,90 zł (dla porównania, skierowany do graczy CDAction, zawierający średnio dwie pełne wersje niezłych gier, a także doskonałe merytorycznie recenzje, zapowiedzi i artykuły poświęcone grom i komputerom, kosztuje od 15 do 16 zł za numer).
Abstrahując jednak od kosztów. Co reprezentuje sobą PC World? Za przykład przyjmijmy numer 8/2011: Okładka: Już na okładce magazyn nie ustrzega się błędów i przeinaczeń. Chociażby w kwestii tytułu "Czy warto przejść do T‑Mobile?", w którym - zgodnie z zapowiedzią - analizowana ma być oferta "nowego operatora". Najwyraźniej umknął im fakt, że T‑Mobile to była Era, zatem nie można tu mówić o "nowym operatorze", podobnie jak przy przejęciu Idei przez France Telecom i przemianowaniu na Orange.
Innym przykładem przeinaczenia może być artykuł: "Jak za darmo zwiększyć pojemność dysku". Wyjaśnienie znajduje się w podtytule - nie chodzi o zwiększenie pojemności dysku, lecz o "rozszerzenie go" o dodatkowe nośniki.
Warto też zwrócić uwagę na stosowanie niefachowych wyrażeń i poruszanie tematów zupełnie niezwiązanych z komputerami, a zarazem występujących w tematyce "Sprzęt i osprzęt". Dla przykładu, artykuł: "Bankowość na wakacje - Wszystko, co powinieneś wiedzieć o kartach płatniczych i bezpiecznym płaceniu". Czy nie można było użyć wyrażenia "bezpiecznych transakcjach"? Oczywiście, już sam fakt pojawienia się takiego artykułu w piśmie komputerowym mnie osobiście dziwi.
Od redakcji: Pismo komputerowe to nie blog nastolatki - to potwierdzi raczej każdy. Tutaj korzysta się z poprawnej polszczyzny, gdyż to ma wpływ na czytelników. To, co będą co miesiąc czytać w magazynie, może się w nich zakorzenić. Stąd też korzystanie ze zwrotów typu: "banki i media trąbią wszem i wobec" jest, jak dla mnie, całkowicie niedopuszczalne. Jest wiele innych zwrotów: ogłaszają, informują, uczą, przypominają. Dlaczego więc potoczne "trąbią"?
A to tylko wierzchołek góry lodowej, zwanej "endjuzerskim podejściem"...
Spis treści: Błędów i przeinaczeń można tu znaleźć wiele, jednak skupię się jedynie na tytule jednego z artykułów. Pierwsza strona spisu, lewa, szczytowa ramka, zawiera zapowiedź "Tematu numeru": "Zabezpiecz swoje życie w 12 krokach". Oczywiście, odnosi się to do głównego tytułu z okładki, gdzie informowano nas o zabezpieczeniu komputera, sieci domowej i telefonu typu smartfon. Tu natomiast mowa o zabezpieczaniu życia. Zastanawia mnie, jak to się ma do rzeczywistości, szczególnie, gdy obok widnieje zapis o 100% gwarancji na sukces. Czy mowa będzie o ubezpieczeniach NNW? Może znajdzie się tam instrukcja, w jaki sposób ubezpieczyć życie z wykorzystaniem komputera, sieci i telefonu? Idę jednak o zakład, że treść artykułu nie zapewni mi jednak 100% ochrony przed spadającą z dachu dachówką, lub doniczką z parapetu sąsiada mojej ciotki :)
Jak więc widać, przerost formy nad treścią również bywa tutaj powszechny. Co jednak z treścią?
Treść magazynu: Kolejne 6 stron, to 3,5 strony "newsów" z ostatniego miesiąca oraz 2,5 strony reklam. Skoro jest ich tak wiele, dlaczego pismo jest takie drogie?
40 stron, 4 artykuły "dla Kowalskiego" (w tym jeden "reklamowy" o procesorach Intela, które zawsze były opisywane w samych superlatywach przez PC World - co wyklucza obiektywność pisma przy opisie), 1 suplement i kilka reklam później docieram do tytułu: "Bankowość na wakacje" zamieszczonego na okładce.
Traktuje on o istnieniu mobilnych bankomatów, kart do transakcji zbliżeniowych (zaprezentowane są 3 karty: WBK, ING i mBanku), "cash cars" (przykładowy z Lucas Banku), a także o tym, że "Wybierając się na wakacje, warto mieć w portfelu nawet kilka kart płatniczych.". Ostatni cytat jest niestety całkowicie sprzeczny ze zdrowym rozsądkiem - podstawowa zasada bezpieczeństwa mówi bowiem, aby nie trzymać pieniędzy, dokumentów i wielu kart płatniczych blisko siebie, a także, żeby nie zabierać zbędnych rzeczy na wakacje. Można więc stwierdzić, że w pewnym sensie pismo robi Kowalskiemu wodę z mózgu...
Nieco dalej, znaleźć można zapis, że banki oferują dwa rodzaje kart: debetową i kredytową. I już w tym rozróżnieniu jest błąd: są karty płaskie (płatnicze i debetowe, rozróżnialne ze względu na dostępność debetu; teoretycznie prawie to samo), wypukłe (innymi słowy: kredytowe, lub z opóźnionym terminem spłaty - coś jak "kredyt 0%"), oraz dwa typy kart wirtualnych - przedpłacone do zakupów za pośrednictwem Internetu, oraz "nakładki" ukrywające prawdziwe dane kart wypukłych.
W artykule jednak to nie nazewnictwo jest problemem. Czy ktoś może mi powiedzieć, ile płaci za wypłatę z zagranicznego bankomatu autoryzowanego przez swój bank z pomocą karty płatniczej? W wielu przypadkach, w szczególności przy bankowości internetowej, będzie to operacja bezpłatna (przykład: ING Bank Śląski, konto Direct). Powołując się jednak na treść artykułu: "Pierwsza [debetowa - przyp. aut.] umożliwia płacenie za zakupy oraz względnie tanie wybranie gotówki.". Wyrażenia "często darmowe" i "względnie tanie" różnią się dość sporo. Najciekawszy jest jednak wykaz zalet kart kredytowych: "Karta kredytowa ma kilka zalet. Jej wydanie oznacza przyznanie kredytu.". No nie wiem, czy Kowalski będzie zadowolony z kolejnych, potrącanych z jego pensji, procentów...
A jednak, Kowalski po przeczytaniu artykułu uzna, że karta kredytowa to dobra rzecz, gdyż dostanie od ręki kredyt, którym "nie musi się martwić", a "dodatkowa gotówka może się przydać". Zupełnie zapomni, że jeśli nie ma się na coś pieniędzy, to się tego nie kupuje / nie robi. Zamiast wziąć kredyt, Kowalski mógłby oszczędzić pieniądze przeznaczone na wyjazd, umieścić na lokacie. W ten sposób, nie tylko nie będzie spłacał oprocentowania kredytu, ale jeszcze dodatkowo sam otrzyma nieco więcej, niż wpłacił. Pół roku później, gdy przyjdzie czas na ferie zimowe, będzie miał dość funduszy, by samodzielnie - bez pomocy banku - wyjechać w góry i porządnie wypocząć.
Niemniej jednak, artykuł zawiera też elementy poprawniejsze merytorycznie i możliwie przydatniejsze. Znajduje się w nim bowiem ramka, opisująca jak zabezpieczyć swoje karty w trakcie podróży. I w sumie ona sama nadawałaby się na osobny artykuł. Tych 6 punktów jest wręcz cudownie prostych i w swojej prostocie niemal doskonałych. Ta ramka dla Kowalskiego się nadaje. Ale Kowalski jej nie przeczyta, gdyż jest ona szara i ukryta w narożniku artykułu.
Dalszy ciąg treści - Temat numeru Sądziłem, wcielając się w rolę "Kowalskiego, co to się na niczym nie zna, poza swoją pracą", że odnajdę tam jakiś samouczek, "jak to zrobić", "jak obsłużyć tych kilkanaście typów menu routerów, 3 podstawowe systemy operacyjne (Windows XP / Vista / 7, Ubuntu / SUSE Linux, MacOS)"... Bardzo się jednak zawiodłem. 12 ogólnikowych punktów "co powinno być zrobione" i przykłady implementacji tych zabezpieczeń. Żadnych samouczków. Kowalski więc przeczyta, spróbuje, coś sknoci i się zniechęci, zmuszony do kolejnego "formata" komputera. Co gorsza, "Temat numeru" ma 6 stron. Tyle samo, ile każdy inny artykuł. Czuć niedosyt.
Wracając jeszcze do ceny i reklam, oprócz ich stosu wśród treści, spotykamy jeszcze gazetkę reklamową OVH.pl. Ponadto, strony poświęcone prenumeracie nie podają cennika, tylko ceny załączanych gadżetów.
Na prenumeratę poświęcone są 4 pokryte w 100% strony (czyt. zużyto na nie bardzo dużo tuszu drukarskiego), a ich zawartość merytoryczna jest niemal zerowa - jak już wspomniałem, nie ma tu cennika. Co więcej, podane ceny gadżetów także nie są pozbawione błędów - "Kamera HD", której proponowana przez producenta cena wynosi 459 zł, tak naprawdę warta jest ich 495, o czym świadczy zamieszczony niżej komentarz. Błąd mały, "czeski", ale przy takim rozmiarze czcionki zauważalny. Występuje też w innych numerach, zatem w ogóle nie jest sprawdzany przez korektę między kolejnymi wydaniami.
W stopce redakcyjnej widnieje tylko jedna osoba wykonująca korektę - jest to pracowniczka sekretariatu, Pani Joanna C. Jak widać, jest to znacznie za mało, skoro nawet po wykonaniu przez nią pracy (a nie wątpię, że robi to sumiennie i w pełni oddania), pismo nadal zawiera różne nieprawidłowości. W stopce redakcyjnej widnieje także pani Małgorzata M., opisana jako "specjalista ds. technicznych", a więc niejako korekta merytoryczna. Jak więc tytuł "Zabezpiecz swoje życie" znalazł się w piśmie, będąc dość odległym od poruszanego tematu?
Bez obrazy dla wspomnianych pracowników, ale to jest po prostu... no niedopuszczalne. Poważne pismo, spore pieniądze (1/5 ze 100 zł - to są spore pieniądze, szczególnie przy takiej sytuacji w naszym kraju) i takie błędy...
I właśnie o to w tym wszystkim chodzi. Pismo jest "na poziomie Kowalskiego", jest "endjuzerskie", i w ten sposób prowadzi do postępującej degradacji... Po lekturze tego magazynu, Kowalski jest ogłupiony i postępuje totalnie irracjonalnie, gdyż wmawiane mu jest, że to jest właśnie podejście poprawne.
Płyta: - Audiobook "Piaski Armagedonu" - nie znam, nie wypowiadam się. Miło, że jest, warto czasami posłuchać w samochodzie, stojąc w korku, jakiejś książki. - IObiy Malware Fighter PRO - nie znam, rzekoma wartość to 65 zł, ale i tak bym z tego nie skorzystał - wolę rozwiązania sprawdzone, jak np. AdAware lub SpyBot. - IObit SystemCare Free 4.0.1 - jw.; co ciekawe, na okładce wyraźnie widnieje wersja PRO, a nie Free... Świadome wprowadzenie klienta w błąd? - Synfig Studio 0.63 - darmówka - LibreOffice - "LibreOffice to nowa nazwa pakietu biurowego znanego wcześniej pod nazwą OpenOffice." - wspaniały przykład (nie)poprawności merytorycznej - TrueCrypt - darmówka I czym tu się chwalić? Zawartość płyty nie jest warta nawet połowy ceny pisma. Ponadto, wszystkie bardziej "treściwe" aplikacje są dostępne za darmo w Internecie. W sytuacji, gdybym miał słabsze łącze, poprosiłbym znajomego z większą przepustowością o pomoc - dostarczyłbym mu płytę za ok. 1 zł i otrzymał w zamian następnego dnia pobrane aplikacje w, co ważne, najnowszej wersji.
Inny numer
Aby udowodnić, że numer 8/2011 nie jest "czarną owcą", przeanalizuję jeszcze odrobinę wydania 5/2011.
Tytuł na okładce: "Darmowy kod dostępu RAPIDSHARE (...) POBIERAJ filmy, muzykę, zdjęcia, programy i gry!". - Czy tylko mi to wygląda na zachęcanie do piractwa?
Strona 56, "10 największych porażek komputeryzacji". Z ukłonem dla kolegi webnulla, cytuję punkt 6: "Linux i oprogramowanie open source". Końcówka uzasadnienia brzmi: "Poza tym [brak przecinka - przyp. aut.] Linux także może się zawiesić, a posługiwanie się nim jest wciąż dużo trudniejsze.". - czy to naprawdę jest argument, dla uczynienia z Systemu Operacyjnego i całego Otwartego Oprogramowania porażki?
Pismo-ogłupiacz Zgodnie z tym co napisałem, PC World, podobnie jak inne tej klasy magazyny, produkuje nam pokolenie "Neo". Oszołamia. Zamiast być pismem branżowym, skierowanym do ludzi o "oczko wyżej ponad średnią", jest kierowany do zwykłych end‑user'ów. Choć może ten fakt nie jest zły, to jednak gorzej już z intencjami - nie tworzy się go po to, żeby uczyć, lecz po to, aby się sprzedawał, przy okazji ogłupiając czytelników.
Co ciekawsze, magazyn ten to w większości nie twór Polaków - jest on przepisywany z wersji zagranicznych, i to w sporej mierze. Przepisywany, w dodatku niepoprawnie, i to od wielu lat. PC World jest zeszytem ucznia, który nie odrobił zadania domowego, i przed lekcją, na kolanie, przepisuje to, co napisał kolega, tylko "trochę bardziej po swojemu", a przez to jeszcze bardziej bez sensu...
Pragnę tu zaznaczyć, że z innymi tytułami wcale nie jest dużo lepiej...
No dobrze. Problem w tym, że powyżej zawarta jest potężna krytyka względem pisma. A gdzie ten przepis na sukces, który je chroni?
Przepis na sukces - coś z niczego, nic ciekawego To jest właśnie ta tajemnicza recepta. Stworzyć coś z niczego. Napisać coś, co jest nieciekawe, nudne, i bezsensowne. Stworzyć chłam, którym można karmić pospólstwo. Bezsensowny zbitek jeszcze bardziej pozbawionych sensu porad, doprowadzających do dalszego kupna "wspaniałego pisma". Ponieważ ludzie chcą czytać coś, co jest na ich poziomie i pozwoli im czuć się "lepszymi, a nie coś, co ich może uczyć.
Przepisem na sukces jest napisać łatwo-przyswajalny tekst, o zerowym poziomie merytorycznym, który przeciętnemu, niezorientowanemu end‑user'owi wyda się bardzo treściwy i cudowny.
Czasopisma komputerowe - relikt przeszłości? Tak. Zdecydowanie tak. Zawartość płyt nie rekompensuje już miernego poziomu artykułów, a ich treści w większości dostępne są za darmo w Internecie, gdyż stamtąd pochodzą. Magazyny komputerowe odeszły do lamusa, a trzymają się rynku już tylko "z przyzwyczajenia" stałych czytelników i głupoty nowych. Gdybym w dniu dzisiejszym był pracownikiem biurowym, lat 40‑kilka, po godzinnym przeszkoleniu przez wyznaczoną osobę, i wziąłbym takie pismo do rąk, celem nauczenia się czegoś nowego... nauczyłbym się wszystkiego tego, czego powinienem był uniknąć...
Od upadku ENTERa w 2007 roku, praktycznie żaden magazyn nie podjął starej misji. Żaden magazyn nie sprostał zadaniu. W zamian, otrzymujemy nierzetelne teksty, które generują nam nowe, głupie społeczeństwo. Brawo, dyrektorzy, kierownicy i redaktorzy naczelni. Znaleźliście kurę znoszącą złote jaja. Szkoda tylko, że puste w środku, a i złoto jakieś takie matowe...
Tekst z przymrużeniem oka. A tak naprawdę... ...to owszem, narzekam trochę ponad miarę. Mam już jednak naprawdę dość tych miernych tekstów, zalewających sklepowe półki. Co z tego, że nie muszę tego kupować, skoro nawet jeśli tego nie zrobię, to i tak później muszę takiej przykładowej znajomej tłumaczyć, że pobrany z RapidShare'a na kodzie z PC World'a system "Windows XP Black Edition" (brawo za pomysłową nazwę dla autorów!) nie jest legalny, a ten kod to wcale nie jest kupon na darmowe zakupy w jakimś dziwnym sklepie w Internecie... I że zamiast PhotoShop'a z "tych torentów", może korzystać z GIMP'a, Paint.NET i wielu innych... Że oprócz MS Office, są też bratnie OpenOffice i LibreOffice, gdzie wcale ten drugi nie jest następcą pierwszego...
I jak tu żyć, gdy kłody pod nogi rzucają ci, którzy chwalą się, że pomagają maluczkim... Ech...
Lepiej? Na pewno da się tutaj jeszcze wiele poprawić. Dlatego korekta powinna działać wieloetapowo. To jest blog, tutaj mogę sobie pozwolić na stwierdzenia potoczne i subiektywne opinie. Tam jednak, mamy profesjonalne pismo, a dziennikarz, reporter i redaktor powinien umieć zachować obiektywizm, pomijając tylko i wyłącznie indywidualne recenzje.
Obiecuję, że więcej wersji tego artykułu nie zamieszczę ;) Dociekliwym proponuję porównać oba teksty i ocenić, który jest lepszy - sprzed korekty merytoryczno-językowej, czy po niej :)