Windows 7 i ReadyBoost: czy to ma sens?
03.12.2010 | aktual.: 10.12.2011 06:13
W systemie Windows XP pojawiła się – rewolucyjna na tamte czasy – technologia Prefetching. Wówczas była znakomitym i nowatorskim dość rozwiązaniem, ale… czasy się zmieniają. Jej rozwinięciem była technologia zastosowana w Windows Vista: SuperFetch, dzięki której (między innymi) system uczy się zarządzać pamięcią na podstawie analizy procesów i aplikacji używanych najczęściej, optymalizując dzięki temu wydajność.
Microsoft, wypuszczając na rynek Windows Vista, zaniżył wymagania jakie powinien spełniać komputer, niezbędne do prawidłowego funkcjonowania tego systemu – chodzi oczywiście o słynną aferę związaną z kampanią Vista Capable.
Wbrew przekonaniu wielu polskich dzieci, w firmie Microsoft nie pracują kretyni i ćwierćinteligenci; gdyby tak faktycznie było, Microsoft nie byłby tym, czym jest. Oznacza to, że z dużą dozą prawdopodobieństwa można zakładać, że w Microsofcie przewidywano zawczasu, że sprawa z Vista Capable może się „rypnąć”. Nie musi, ale właśnie – może. Na taką okoliczność, żeby złagodzić zawód i rozczarowanie użytkowników posiadających komputery ze starszymi płytami głównymi, obsługującymi niewielką (z dzisiejszego punktu widzenia!) ilość pamięci RAM i choćby częściowo przyśpieszyć ich system, Microsoft opracował i zaimplementował w Windows Vista technologię ReadyBoost (przyśpieszenie gotowości). Dzięki niej każdy, kto posiadał w miarę szybki pendrive, lub kartę SD – chodzi oczywiście o pamięć typu flash – mógł w zauważalny sposób przyśpieszyć swój system.
A teraz pytanie podstawowe i zasadnicze, które brzmieć może na przykład tak: Mam Windows 7, szybki procesor i 8 GB RAM‑u, dysk SATAII, czy potrzebuję ReadyBoost?
Tego typu pytanie i wątpliwości wynikać mogą, moim zdaniem, z nieznajomości i braku zrozumienia technologii ReadyBoost. Słyszałem nawet fantastyczne teorie, ze ReadyBoost spowalnia Windows 7 i wręcz zabiera mu pamięć – cokolwiek miałoby to znaczyć. A w takim razie pokrótce…
ReadyBoost nie powiększa pamięci RAM! To nie ta wydajność, a i w podanym przykładzie zupełnie nie ma takiej potrzeby. Menadżer pamięci na dysku flash będzie tworzył kopie pamięci wirtualnej. Oczywiście, pamięć RAM jest wielokrotnie szybsza od przenośnej flash, nawet nowoczesne dyski twarde są szybsze, ale… I tu jest „pies pogrzebany” szybsze są dla dużych, ciągłych porcji danych, ale nie dla losowych odczytów (zapisów) niewielkich ich porcji. Właśnie dla małych „dawek” danych szybka pamięć flash okazuje się jednak szybsza od przeciętnego dysku twardego i to jakieś 5 razy (zależy to jednak od wielu czynników).
Technologia ReadyBoost wymaga USB 2.0 i pamięci flash o minimalnej szybkości 2,5 MB/s przy odczycie i 1,75 MB/s przy zapisie, ale oczywista prawda jest taka, że im szybszy pendrive tym lepiej. Nie każdy pendrive nadaje się do tego celu, choć czasem ma nawet całkiem niezłą szybkość, ale to już zupełnie inna sprawa, z którą system Windows radzi sobie sam, to znaczy wystarczy umieścić pamięć flash w porcie USB i system zwykle sam zaproponuje wykorzystanie urządzenia, w technologii ReadyBost, albo… nie zaproponuje. Jeśli nie zadziało się to automatycznie to: Mój Komputer, PPM na pamięci flash, Właściwości i tam zakładka ReadyBoost. Jeśli urządzenie w ogóle się nadaje, system także sam zaproponuje, ile miejsca na nim potrzebowałby w konkretnych warunkach dla technologii ReadyBoost. Resztę miejsca, jeśli została jakaś reszta, można wykorzystać do własnych potrzeb, na przykład archiwizacji danych.
Spróbuję teraz odpowiedzieć na postawione wyżej, hipotetyczne pytanie. Otóż moim zdaniem, jeśli mam z tyłu obudowy jakiś wolny port USB (hub odpada!) i jeśli plącze mi się w szufladzie zapomniany i właściwie niezbyt potrzebny pendrive, to… czemu niby z technologii ReadyBoost nie skorzystać? Zwłaszcza, jeśli często miewam uruchomionych kilka, albo nawet kilkanaście aplikacji jednocześnie, bo wtedy właśnie ReadyBoost przydaje się najbardziej i spisuje najlepiej.