Laptop? Dziękuję – nie! Ale może kiedyś…
13.09.2011 | aktual.: 09.12.2011 17:19
Użytkownicy systemów operacyjnych opartych o jądro Linux, a dokładniej to chyba tylko niewielki ich odsetek (tak zakładam i taką mam nadzieję), bo chodzi mi o tych nachalnych, agresywnych, aroganckich, usiłujących swoimi preferencjami uszczęśliwić na siłę i bez przebierania w środkach całą resztę świata – wbrew jej woli zresztą – swoją postawą zniechęcili do tych systemów tak wiele korzystających z komputerów osób i tak niesamowicie skutecznie, że największy wróg Linusa Torvaldsa nie zrobiłby tego lepiej. Po raz kolejny w życiu, ale może pierwszy raz na taką skalę w branży IT, zadziałała stara zasada: przymus i wciskanie komuś czegoś nieomalże „na silę” zawsze rodzi opór, bunt i niechęć. Kilka dni temu dokładnie tak się poczułem odwiedzając sklepy komputerowe.
Znajoma planująca zakup komputera poprosiła mnie o rozpoznanie sytuacji w tym temacie. Odwiedziłem więc kilka sklepów (Media Markt, Vobis i parę innych) i przyznam, że wprawiło mnie to w lekkie osłupienie – wybór komputerów jest żałosny, za to półki i lady uginają się od laptopów, notebooków (choć mnie się wydawało, że to jest to samo, ale widać się nie znam), palmtopów i netbooków. Nieco lepiej wygląda sprawa na Allegro, według stanu na 12.09.2011: komputery stacjonarne – 7100 ofert, laptopy 13600 ofert, z tym, że na Allegro nowego komputera chyba jednak bym nie kupił, ale to już zupełnie inna historia.
Próby porozumienia się ze sprzedawcami w sklepach, które odwiedzałem, okazały się mocno frustrujące i w niektórych przypadkach przypominały „rozmowę” z automatem, który ma nagrany pewien tekst i musi go odtworzyć. Starałem się jasno i wyraźnie określić, czego znajoma potrzebuje i oczekuje od nowego sprzętu, specjalnie zwracając uwagę na to, że nie ma ona absolutnie żadnej potrzeby wynoszenia komputera z domu. Mimo to, do rozlicznych zalet oferowanego modelu (polecali jedynie laptopy) sprzedawcy zawsze zaliczali możliwość zabrania go, na przykład do pracy. Kiedy przypominałem delikatnie, że znajoma nigdzie z mieszkania wynosić go nie będzie, dodawali, że może go zabrać ze sobą na wczasy, bo jest lekki i poręczny. To było po prostu beznadziejne…
Nie znoszę, gdy ktoś stara się mi wmówić, że potrzebny mi jest laptop, kiedy zupełnie do niczego potrzebny mi nie jest. Nie tylko mnie zresztą. A fakt, że wielkie korporacje z żółtymi braćmi do spółki, mają pomysł i pilną potrzebę zarobienia kolejnych miliardów, mało mnie wzrusza. W tym momencie zwolennikom teorii spiskowych oraz miłośnikom tropienia i demaskowania zwolenników teorii spiskowych przypomnę tylko, że biznes to wojna i nie na darmo macherów od mody nazywa się dyktatorami. W każdym razie ja nie mam najmniejszej ochoty robić w tej wojnie za mięso armatnie, ani pozwolić sobie dyktować i wmawiać, że potrzebuję do czegokolwiek sprzęt (komputer) przenośny. Nie, nadal i wciąż jeszcze nie potrzebuję! Nie jest wykluczone, że nie będę potrzebował nigdy.
Wszystko to jeszcze jako tako trzymałoby się może kupy, gdyby poza mobilnością (w moim przypadku zupełnie bezużyteczną) argumentem była cena i parametry. Ale nie była i nie jest. Przynajmniej na razie. Kiedy pozornie zgadzałem się na laptopa, ale stawiałem warunek, że przekątna obrazu ma mieć nie mniej, niż 21 cali, procesor przynajmniej Core 2 Duo 3.16 MHz, grafika przynajmniej GeForce GTX 550 (i nie, firma Palit, czy podobne nie wchodzą w grę), dysk minimum 1 TB SATAII, niektórym sprzedawcom coś tam chyba zaczynało świtać. Jeden był na tyle rozgarnięty, że wyszukał mi laptopa z nawet lepszym procesorem, ale z żałośnie małym ekranem 18,4 cala. Nawet dysk miał żądaną pojemność. Pozostała cena, która okazała się prawie dwa razy wyższa, niż stacjonarnego komputera o takich samych parametrach wraz z monitorem. Zapytałem wtedy, czemu miałbym płacić dwa razy więcej za coś w sumie podobnego? Na to sprzedawca z dumą i wyższością: no, wie pan, laptop można zabrać ze sobą wszędzie – do pracy, na wczasy…
Chce mi się rzy… tego… hm… mam odruchy wymiotne, kiedy dyktatorzy komputerowej mody wszelkimi sposobami starają się mi weprzeć, że potrzebny mi jest sprzęt gorszy i droższy. Mam nadzieję, że się w końcu opamiętają i nauczą, że każda akcja rodzi reakcję i im bardziej będą przymuszać i nakłaniać, tym bardziej i tym dłużej ja laptopa potrzebował nie będę.
Nie wykluczam zakupu laptopa zupełnie i na zawsze, no chyba, że mnie dyktatorzy tak zrażą, jak wyznawcy do linuksów, ale gotów będę wrócić do tematu dopiero wtedy, kiedy laptop będzie dużo tańszy, niż komputer stacjonarny o takich samych parametrach. Do tego czasu… tym panom już dziękuję. A znajomej poradziłem, żeby zrobiła to, co ja robię w zasadzie „od zawsze”, czyli żeby zleciła w solidnym, odpowiedzialnym, renomowanym serwisie złożenie komputera zgodnie z podanymi parametrami. Śliczną i dobrej jakości obudowę Zalmana (GS1000) już dla niej mam: