Krótka recenzja tabletu - Asus Transformer
21.11.2011 16:02
[image=img1]
Jak widać na zdjęciu tablet został już zarażony kucykomanią… i odciskami moich paluchów.
Uwaga, jeśli chcecie poczytać o procesorach, pamięciach i kątach widzenia, odsyłam na inną stronę. U mnie tego nie będzie, w zamian jednak opowiem wam, jak stary gawędziarz, jakie wrażenie na mnie zrobił ten sprzęt.
Zacznę od tego, iż każdy komputer w moim posiadaniu musi mieć imię. Rzadko kiedy korzystam z niego, jest to jednak pewna doza uosobienia tych bezdusznych machin i nadania im trochę ludzkich cech. Osobiście dużo lepiej pracuje mi się na sprzęcie, z którym jestem zżyty emocjonalnie. Wiem, trochę to żałosne – ale nie proszę was o ocenę mego fanatyzmu.
Najstarszy w rodzinie jest Ergo, komputer stacjonarny. Dla każdego innego sprzętu jest niczym starszy brat – ma dużo przestrzeni, mocny procesor, wielki ekran i wygodne krzesło przy biurku gdzie jego miejsce. Każdy inny komputer/smartfon/tablet/laptop łączy się z nim i korzysta z jego zasobów.
Mój stary laptop, którego od ponad dwóch lat w posiadaniu ma tata, został nazwany po zwierzoludziu tak niesamowitym, że aż ciarki mi po plecach przechodzą gdy wymawiam jego imię – Viral! Leciwy, już 5 letni sprzęt wystarcza staruszkowi do codziennej dozy Internetu. Mobilny Celeron i 1GB RAMu to nawet więcej niż w całym swoim życiu będzie w stanie wykorzystać.
„Nowy” 13 calowy nabytek (który ma już ponad rok) to Amamiya – niewielki badass, który ze swoim i3 potrafi niejednego zaskoczyć. Był to mój towarzysz podróży, niczym największy przyjaciel. Swoją drogą, ten prawdziwy, żywy, najlepszy przyjaciel, zakupił sobie dokładnie taki sam model. Teraz jesteśmy lepiej znani jako HP Dynamic Duo :) Wspólnie, Amamiya i ja, spędziliśmy tak dużo czasu w podróży, iż gdy tylko myślałem o wymianie ogarniał mnie smutek. Kiedyś wspomniałem, że nie przepadam za małymi netbokami, dlatego właśnie wybrałem 13 cali i nie‑mobilny procesor, bo w końcu będę potrzebował dużo mocy… masę mocy! Przynajmniej tak mi się wydawało wtedy.
Jednak pewnego dnia na horyzoncie pojawiła się ona. Była nieduża i smukła. Jej krzywizny zachwyciły mnie od pierwszego wejrzenia – w porównaniu do innych, podobnych, nie była ani zbyt udziwniona, ani zbyt prosta. W sam raz. No i te jej możliwości… Okazja ponoć czyni zadowolonego i tak, też było tym razem. Całkiem okazyjnie więc zakupiłem tablet Asusa Transformera i nazwałem go Rainbow Dash.
*
Rainbow porusza się dzięki Androidowi 3 co jest bez wątpienia dobrą decyzją i było jednym z argumentów przemawiających za tym a nie innym sprzętem. Owszem Acer, Motorola i Samsung mieli swoich reprezentantów w tej dziedzinie, ale żaden nie spełniał moich oczekiwań nie tylko technicznych ale i estetycznych. Z systemem od Google mam do czynienia na co dzień, gdyż używam smartfonu z wersją 2.2. Jestem bardziej niż zadowolony z takiego stanu rzeczy – jako użytkownik wielu usług firmy G, integracja telefonu z nimi była bardzo dobrym pomysłem i dla mnie strzałem w dziesiątkę. Dzięki temu doświadczeniu wiedziałem dokładnie czego się spodziewać po nowym nabytku. Na swoje szczęście nie przeliczyłem się… zbytnio.
*
W zgrabnym, czarnym pudełku było niewiele poza samym tabletem opatulonym skrzętnie w różne dziwne usztywnione folie. Elegancko, spartańsko i sporo powietrza, niczym w chipsach. Jak kiedyś zabraknie nam tlenu na naszej kochanej planecie i inni będą kupować Laysy, ja pobiegnę do komputerowego i zakupie tuzin Transformersów.
Pierwszym miłym zaskoczeniem po rozpakowaniu była malutka ładowarka, która ważyła ledwie parę gramów. Do tego z wymienialną wtyczką, ha!
Pierwszym nie miłym zaskoczeniem po rozpakowaniu była malutka ładowarka i jej krótki kabel. BARDZO krótki kabel. Gdyby nie to, że przy łóżku mam kontakt, to bym się mocno, wkurzył… i kupił przedłużacz.
Tablet włączył się szybko, chwilę co prawda musiałem pogapić się na logo ASUSa, ale to zrozumiałe. Natychmiast też przystąpiłem do wstępnej konfiguracji i nastąpiła drugie drobne rozczarowanie. Będąc przyzwyczajonym już do układu menu Ustawień w Androidzie 2 chwile zajęło mi ogarnięcie nowości – oczywiście to nie był największy problemem, bowiem najbardziej dotknięty poczułem się zmianą ikony głównej. Jak oni mogli mi to zrobić?
Po dramatycznym krzyku w otchłani, przystąpiłem do dalszych ustawień tak aby Rainbow (gdyż już w tym momencie sprzęt nosił taką nazwę) była podpasowana pod moje i tylko moje potrzeby(1). Zajęło mi to, li jedynie kwadrans. W ciągu tego kwadransu nauczyłem się też korzystać z podstawowych funkcji i zrozumiałem jak działa pasek z zegarem i przyciskami cofnij, dom, menu. Tu należy się więc chwila na opisanie tego działania i zmian w systemie pracy jaki za sobą niesie.
*
Pasek „powiadomień” – jak będę dalej go nazywał – jest zawsze obecny. Nie ważne, czy włączyliście przeglądarkę, oglądacie filmiki, czy gracie we wściekłe ptaszory. Widnieją tam przeważnie 3 istotne przyciski i godzina. W kolejności od lewej uświadczymy więc „Cofnij” działający zawsze tak samo, „Dom” , przenoszący nas do środkowego ekranu pulpitu i trzeci przycisk „Lista Ostatnich Programów”, który jak sama nazwa wskazuje, pokazuje listę ostatnio używanych programów. Obok godziny znajdującej się po prawej mamy też miejsce na powiadomienia z różnych programów. Głównie uświadczymy tam maile i informacje z Facebooka. Pojawiają się tam jednak inne powiadomienia o ile dany program może nas o czymś powiadomić. Jest to istotne, gdyż…
Android nie zamyka programów. Każdy obcujący choć trochę z systemami desktopowymi poczuje się lekko zirytowany tym faktem. Istnieją różne sposoby aby je zamknąć, ale cała siła tabletów tkwi chyba właśnie w tym pomyśle. Wracając do powiadomień - gdy przeglądamy np. Internet, wystarczy więc kliknąć w odpowiednią ikonkę aby przełączyć się na inny program. Po przeczytaniu maila, możemy natychmiast cofnąć się do sytuacji sprzed kilku sekund wywołując przeglądarkę z listy ostatnio używanych programów. Na pierwszy rzut oka, nie różni się to zbytnio od zwykłego komputera, gdzie możemy sobie włączyć kilka programów i przełączać się ALT+TABem. Naszą perspektywę na to zmieniamy gdy zrozumiemy, iż tablet jest włączony zawsze i zawsze pod ręką (o ile mamy długą rękę) a programy chodzą bez przerwy. Konsekwencją tego wszystkiego jest szybkość oraz łatwość z jaką jesteśmy w stanie wykonać proste czynności. Jest to wręcz satysfakcjonująco przyjemne.
*
Wszystko ładnie, ale jak sobie radzi z tym ASUS? Bezproblemowo. Podczas dotychczasowej pracy, nie miałem najmniejszych problemów z użytkowaniem Androida na tym sprzęcie. Jest on szybki i płynny. Przewijanie pulpitów to błahostka, przełączanie programów nigdy nie trwało długo, aplikacje odpowiadały natychmiast nie ważne jak bardzo skomplikowane sytuacje im przedstawiałem. W mgnieniu oka mogę przełączyć się miedzy notatkami, mobilnym Officem, DropBoxem i ekranem TeamViewera, po drodze zahaczając o moje wirtualne miasto gdzie kontroluje stan budowli. Wyjątkiem są aplikacje obsługujące Facebooka – lubią się często zawieszać. Niemniej jest to wina developerów a nie systemu i sprzętu.
Czy nigdy nie odczułem potrzeby większej mocy? W gruncie rzeczy nie… choć okazjonalnie kusi mnie aby odpalić jakieś fajne gry z PSX… ale od tego mam PSP.
Zastanówmy się więc, do czego służy mi Rainbow Dash. Zaczynając od oczywistych rzeczy:
- czytanie maili – jest niezwykle przyjemne i szybkie; - przeglądanie stron internetowych – dopóki nie chcemy napisać komentarza jest ok.; - drobne aplikacje typu: pogoda, ceneo, allegro, rozkłady jazdy; - pochłaniacze czasu w formie drobnych i przyjemnych gier typu: Angry Birds, Fruit Ninja; - filmiki YouTube – są zadziwiająco urzekające w prostocie obsługi a i jakości na niewielkim acz żwawym ekranie jest niesamowita; - notatki – super rzecz, odręczne, klawiatura, rysunki, zdjęcia; - zdalne sterowanie komputerem – istna bomba, choć musze jeszcze dopracować detale;
Posiadam też edytor kodu, klienta FTP, telewizje on‑line, aplikacje jak wiązać krawat a muzyki raczej nie słucham na nim, choć głośniki są ok. To 90% moich czynności związanych z komputerem i Rainbow Dash spełnia wymogi w niej pokładane.
*
Dashie (tak czasem lubię ją nazywać), jest lekka i zwinna, ale nie tylko w dziedzinie softu. Cięższa od iPada2 i relatywnie grubsza od innych konkurentów w segmencie, waży niecałe 700 gram. Jeśli uważacie, że to stanowczo za dużo – mylicie się. Ta waga to prawie nic, różnice odczują chyba tylko straszni malkontenci lub haterzy ASUSa. Sprzęt jest lekki i już. Bez problemu można go trzymać w jednej ręce leżąc w najbardziej karkołomnej pozycji. Oczywiście to samo tyczy się innych tabletów o tych gabarytach. Plusem Rainbow jest tyłek. Ciekawa, lekko powiewająca stylem Retro faktura jest przyjemna w dotyku, mimo iż wykonana z plastiku. Do tego wszystkiego całość jest perfekcyjnie spasowana, nic się nie ugina, nie wygina nie zagina. Miłym akcentem jest delikatna milimetrowa guma(?) odstająca od ekranu dzięki czemu RD położona twarzą w dół na biurku nie powinna się zarysować.
Skoro już o ekranie mowa – jednym z często poruszanych, flagowych wręcz, argumentów przeciw tabletom jest zapaćkany ekran. Jest to bardzo dobry argument, musze przyznać, gdyż Rainbow Dash jest przez 99% czasu odpychająco umorusana w moich odciskach palców. Przy wyłączonym ekranie przeraża to każdego, przy włączonym ekranie… nic nie widać. Po prostu podświetlenie powoduje, że żadne odciski nie są widoczne i nie przeszkadzają ani przez moment w pracy. Ot i cały problem znikł niczym za dotknięciem magicznej szmatki z mikrofibry.
*
Poważny test bojowy machina przeszła nie tak dawno podczas, uwaga, to będzie dobre: spotkania fanów serialu My Little Pony. W momencie gdy wszyscy siedzieli w KFC czekając na live-stream nowego odcinka prosto z USA okazało się, iż WiFi lokalu nie za bardzo chciało z nami współpracować. Natychmiast ustawiłem więc lokalną sieć, podłączyłem Rainbow do niej i wspólnie z gronem innych fanów oglądaliśmy bezproblemowo przezabawny odcinek o znaczkach Aplebloom. Problemem okazał się jedynie słaby głos w restauracji pełnej osób, ale nauczka na przyszłość jest – trzeba załatwić głośniki. Przyznać jednak muszę, mimochodem, iż jestem pod wrażeniem organizatora spotkania, który swym urokiem załatwił wyciszenie muzyki przez personel KFC, dzięki czemu kilka osób siedzących najbliżej Transformera mogło nawet co nieco usłyszeć.
*
Trochę inaczej jest w kwestii pracy – tutaj głównym elementem wszystkiego jest możliwość podłączenia się do komputera stacjonarnego będącego na drugim krańcu miasta i operowania właśnie na nim. W ten sposób można wykonać naprawdę wiele i uzupełnić braku tabletu. Ma to swoje uroki, nie jest jednak rozwiązaniem idealnym. Klawiatura wirtualna wielokrotnie jest niewystarczająca – trzeba więc nosić fizyczną. Połączenie internetowe musi być ponadprzeciętne, aby móc płynnie pracować zdalnie. Zostawiając na koniec najważniejsze – komputer domowy musi być włączony. Każdy jednak jest na pewno w stanie wypracować swój styl komunikacji i pacy z urządzeniem po kilku dniach prób i błędów. Zapewnie i ja go trochę zmodyfikuje jak będę miał więcej czasu na eksperymenty.
*
Nie ma sprzętu bez wad tak i ASUS ma trochę grzechów za kołnierzem. Po pierwsze i chyba najważniejsze to szybkość – coś nad czym tak się rozwodziłem, jakie to genialne, jaka ta Rainbow jest ultra sonicznie ponaddźwiękowo prędka… do czasu. Możecie otworzyć dowolną liczbę stron i robić to niezwykle szybko (raz miałem ponad 30 zakładek bez najmniejszego problemu), ale gdy tylko spróbujecie przewinąć stronę która ma flasha lub duży obrazek na tło. Oho… przyszykujcie się na sporą dawkę miłości i tolerancji. Bo będziecie musieli to mieć, aby nie wyrzucić tak drogie sprzętu za okno. Nie zrozumcie mnie źle, flasze są szybkie i strona działa normalnie… tylko jej nie przewijajcie za szybko w dół, wtedy zaczną się dziać różne dziwne rzeczy.
Moja wrodzona miłość do Rainbow Dash każe mi zrzucić winę na twórców stron, którzy ładują reklamy we flashu wszędzie gdzie się da, ale jako twórca stron z zawodu – wiem jak to wygląda w praktyce. Wyjściem z impasu było by odinstalowanie dobrodziejstwa firmy Adobe, skasowało by to jednak trochę funkcjonalności i jeszcze się zastanawiam nad dobrym wyjściem.
*
Jaka jest więc moja relacja z kucykiem, ops, znaczy tabletem firmy ASUS. Jest to relacja miłości i nienawiści – choć głównie miłości i właściwie bez nienawiści. Sprzęt dobrze leży, dobrze się prezentuje, korzystanie z niego to przyjemność (pod warunkiem, że podejdziemy do niego z odpowiednią dozą spokoju) no i laski na to lecą. Ponoć. Na pewno lecą na Wściekłe Ptaki, zresztą nie znam osoby, która po krótkiej konfrontacji z ogromnym interfejsem Ptaszorów staje się przeciwnikiem tabletów.
Kończąc tą pseudo recenzje ASUSa – to bez wątpienia udane dzieło spełniające oczekiwania swoich klientów. Klientów, którzy poza odrobiną zabawy i przyjemności chcą mieć możliwość pracy. Więc jeśli chcesz tablet i chcesz na nim pracować, wydaje mi się, że lepszego produktu nie znajdziesz. Jeśli jednak zamierzasz się nim tylko bawić… hmm, chyba to nie jest produkt dla Ciebie. Chyba. Ostatecznie musisz zdecydować sam.
(1) - Tu się ma luba zarzekła, że jestem samolubem, dopasowując tablet tylko pod siebie, gdy korzysta z niego i ona, ale że używa przez 95% czasu Angry Birdsów... uznałem, że jest to niepotrzebne ;p