Dlaczego Internet nie potrzebuje ACTA?
27.01.2012 16:23
Co rusz politycy próbują majstrować przy Internecie, chociaż obsługa komputera przychodzi im z trudem. Postaram się więc wykazać, czemu Internet w ogóle nie potrzebuje praw państwowych. Nigdy nie potrzebował, zupełnie dobrze funkcjonował od samego początku.
Otóż w Internecie jest już władza. Każda strona ma swojego administratora, a ów ustala zasady i posiada władzę absolutną by je wyegzekwować. To jak królestwa z monarchiami absolutnymi. Jedynie hakerzy, na wzór baśniowych czarnoksiężników, przewyższają administratorów-królów. Jednak w odróżnieniu od realnego świata istnieje łatwość emigracji. Jak komuś nie podoba się jakaś strona i panujące w niej zasady, ma do wyboru ponad miliard innych stron, jeśli jednak nie znajdzie, to może stworzyć własną i samemu zostać dyktatorem. Do tego wystarczy kliknięcie myszki.
Więc Internet nie jest spójnym tworem, raczej potencjalnie nieskończonym zbiorem niezależnych królestw. A jak to bywa z nieskończonością, zawiera w sobie wszystko, zarówno pozytywne jak i negatywne.
Pierwsze próby kontroli Internetu odbywały się pod przykrywką rzekomej walki z pornografią dziecięcą. To nonsens, ze względu na samą naturę Internetu. Pedofile nie mogą umieszczać swoich fotografii na najpopularniejszych stronach, bo te mają swoje regulaminy i administratorów o władzy absolutnej, ci z pewnością zablokują materiały i zawiadomią policję. Podobnie z innymi powszechnie dostępnymi stronami, za bardzo rzucają się w oczy i ktoś się zainteresuje. Więc pedofile muszą się ukrywać na prywatnych serwerach, o ograniczonym dostępie. Przypadkowi ludzie nie mają do nich dostępu. W dodatku paradoksalnie Internet ułatwia policji wnikanie do grup pedofilskich i ich rozpracowywanie. Jak widać, problem z pedofilią sam się rozwiązuje, nie potrzeba do tego specjalistycznych uregulowań prawnych i prewencyjnej kontroli treści.
Jest też walka z pornografią w ogólności, rzekomo ze względu na dobro dzieci. Fakty jednak są takie, że jak dziecka jeszcze "to" nie interesuje, to w ogóle nie zwróci uwagi, a jak już zacznie interesować, żaden kaganiec nie pomoże. Jak nie z Internetu, to dowie się od kolegi na podwórku. Jedynym wyjściem z sytuacji jest rzetelna edukacja, co już powinno być w szkole, ale często nie jest, ze względu na fanatyków religijnych. Bo to religie (i po części politycy) mają interes we wpajaniu fobii oraz poczucia winy, gdyż niezadowolony tłum łatwo kontrolować, wskazując im nieuchwytnego zastępczego wroga. To nie przypadek, że im bardziej religijny kraj, tym większa frustracja i agresja wśród jego mieszkańców.
Są strony różnych ekstremistów, ale te też nikomu nie zagrażają, gdyż łatwo znaleźć stronę o przeciwnych poglądach. To nie ulica, na której grupka kiboli wszystkim przeszkadza i może komuś fizycznie przylać, w Internecie do ucieczki przed jakąkolwiek treścią wystarczy jedno kliknięcie.
Ostatnio było coś o stalkingu. Ale przecież każdy program do komunikacji i większość telefonów komórkowych mają "czarną listę", wystarczy wrzucić na nią. Przez Internet nie można nikomu zrobić krzywdy, o ile ktoś sam sobie na to nie pozwoli. Wynika to z głównej cechy Internetu - wszyscy są równi, posiadają ten sam potencjał. W realnym świecie są mężczyźni i kobiety, biali i czarni, dorośli i dzieci, bogaci i biedni, silni i słabi, w Internecie tylko połączone ze sobą umysły.
Teraz dochodzi rzekoma walka z piractwem. Twierdzenie, że nie ograniczy to wolności słowa, jest kłamstwem lub brakiem wyobraźni. Pierwsze co robi policja kiedy złapie "podejrzanego", to sprawdzenie jego komputera, a nuż coś się znajdzie i dorzuci się kolejny zarzut do aktu oskarżenia. Nawet jeśli policja się pomyli i inne zarzuty się nie potwierdzą, to nadal będzie "sukces", bo złapali pirata. Wiadomo jak wygląda sprawa piractwa w Rosji, ale ich rząd okazał się wyjątkowo praworządny kiedy przyszło sprawdzić komputery organizacji opozycyjnej.
Prawa autorskie niech sobie obowiązują w realnym świecie, ale nie w Internecie! Tutaj są zupełnie inne zasady. Zamiast uparcie trzymać się starego, trzeba iść do przodu. Pisarz Paul Coelho wypowiedział się w tej kwestii - został milionerem, głównie dzięki internetowemu piractwu jego książek, gdyż mogły dotrzeć do potencjalnych czytelników (np. w Rosji), a ci potem zaczęli kupować papierowe. Jest też odwrotna sytuacja - wielu blogerów wydało książki, zawierające przedruki zawartości ich blogów. Fani mieli w formie elektronicznej, ale woleli mieć też to w ładnej oprawie. Piractwo gier komputerowych stało się poważną plagą, zagrażającą przemysłowi. Ale ten też sobie poradził, zaczął wypuszczać internetowe dema swoich nowych gier, a pełne wersje wymagają platformy typu Steam. Piractwo programów było plagą. Ale problem sam się rozwiązał, gdyż w biurach lepiej takich nie instalować, bo zawsze znajdzie się "życzliwy" [były] pracownik i doniesie komu trzeba. Microsoft wymyślił aktywację, Apple iOS, Android oraz Ubuntu poszły w inną stronę - założyły własne sklepy. Internet Explorer został udostępniony za darmo, co wykończyło Netscape. Opera też w owym czasie była płatna, ostatnio jest za darmo i jakoś firma zarabia na siebie. Teraz biadolą twórcy filmów. Jednak ostatnio główne zyski przynoszą seriale emitowane w płatnej telewizji, więc odcinki w Internecie pojawią się dopiero jakiś czas po emisji. Inne filmy, jeśli da się je wyemitować przez telewizję, to także da się przez Internet. Są już pierwsze takie przedsięwzięcia - albo płaci się niewielki abonament, albo ogląda reklamy. Megaupload zamknęli, ale w Hollywood nie skojarzyli, że sami mogą zarabiać w podobny sposób, udostępniając własne filmy. Drobny problem mają wydawcy muzyki, ci faktycznie odnotowali spadek dochodów. Ale też dzięki Jamendo niezależni artyści mogą docierać do potencjalnych fanów. Na pewno da się coś wymyślić także wobec muzyków głównego nurtu. Możliwości jest sporo - dodatki do płyt, dołączone kupony ze zniżkami na koncerty, autografy itp.
Świat się zmienia, próby powstrzymywania tego nie mogą się udać, jedynie wszystkim zaszkodzą. Jedne potęgi upadają, rodzą się nowe. Naturalna kolej rzeczy.