Aplikacje Androida na Chrome OS to nie powód do otwierania szampana
19.06.2016 | aktual.: 20.06.2016 10:39
Kilka dni temu pojawiły się informacje, iż Google postanowiło umożliwić użytkownikom Chrome OS uruchamianie aplikacji przeznaczonych pierwotnie dla systemu mobilnego Android. Choć uważam to za bardzo dobry krok, lecz w przeciwieństwie do wielu osób komentujących wspomniane informacje, pozbawiony jestem nadmiernego optymizmu. Jest to pierwszy, dobry krok, ale po nim muszą nastąpić kolejne, bo sama możliwość uruchamiania aplikacji mobilnych, świata Chrome OS nie zbawi. Nawiązując do obecnych mistrzostw Europy w piłce nożnej (przez złośliwców nazywanej kopaną), to ten etap gdzie trener podaje skład, ale jak wiadomo, nie znaczy to że drużyna już wygrała mecz, ani tym bardziej faktu, że awansowała.
Unuaj uzantoj (Po pierwsze użytkownicy)
Urządzenia pracujące pod kontrolą Chrome OS są bardzo specyficzne, podobnie jak jego użytkownicy. Przez długi okres czasu, Chormebooki pozostawały swoistą ciekawostką wzbudzającą zainteresowanie nielicznych pasjonatów. Kusiły niską ceną, ale odstraszały brakiem aplikacji (w rozumieniu przeciętnego użytkownika komputerów tradycyjnych) oraz swoim dość mocnym powiązaniem z usługami sieciowymi, a co za tym idzie, dostępem do Internetu. Prawdę mówiąc, ten dostęp do globalnej sieci nie jest czymś niezbędnym do pracy Chromebooka, jednakże bez niego urządzenie traci większość ze swoich walorów użytkowych.
Samo Google nie szczególnie starało się promować swoje urządzenia, zdając się najprawdopodobniej na „reklamę szeptaną” polegająca na tym, że jeden zadowolony użytkownik przekaże pozytywną opinię innych osobom, nie posiadającym Chromebooka, a przynajmniej jedna z nich zdecyduje się na zakup laptopa pracującego pod kontrolą ChromeOS. Z tego pierwszy wniosek, adresatami komputerów z Chrome OS mieli być przeciętni użytkownicy domowi.
Drugim adresatem komputerów z Chrome OS był rynek edukacji. Tutaj Google musiało już trochę popracować, ale z pewnością niebagatelny wpływ na wybór komputerów z Chrome OS przez placówki oświatowe miał aspekt ekonomiczny i nie chodzi tu o samą cenę zakupu komputerów. System Chrome OS ma idealne warunki do tego, by stać się podstawowym systemem w placówkach edukacyjnych. Ceny komputerów są realnie niższe niż tradycyjnych komputerów z PC/Windows czy Macintosh. Bardzo prosty jest system aktualizacji, bo wszystko dzieje się samo i tak naprawdę nie ma chyba możliwości, by w trakcie procesu aktualizacji coś poszło nie tak. Odpada możliwość zainstalowania niepożądanego oprogramowania, a prosty system kontroli uniemożliwi najmłodszym odwiedzania stron dostarczających treści, do jakich nie powinni mieć już dostępu. Wiem, to wszystko można zrobić też na platformie Windows czy OS X, ale na Chrome OS jest to dużo prostsze, a więc koszty wdrożenia są także tańsze.
To właśnie te cechy sprawiły, że Chrome OS coraz częściej gości w pracowniach informatycznych i placówkach oświatowych niektórych państw. Choć nie mam na to dowodów w postaci danych statystycznych, odnoszę jednak wrażenie, że Chromebooki i Chrome OS mogą spełnić oczekiwania użytkowników na poziomie wczesno edukacyjnym, gdyż nie sądzę by nagle stał się dominującym systemem na uczelniach czy nawet w szkolnictwie średnim, gdzie wymaga się często od komputera nieco więcej, niż tylko możliwości uruchomienia aplikacji w przeglądarce.
Wśród użytkowników domowych komputerów, jest pewna grupa dla których Chrome OS jest idealnym rozwiązaniem, tak samo idealnym jak dla przedszkolaka czy pierwszoklasisty. To seniorzy, a idealnym przykładem jest tu mój ojciec. Uważa on, że komputery to zło konieczne i ludzkość dałaby sobie bez nich radę, jednak z niezrozumiałych względów nie chce z nich zrezygnować. Same komputery to złośliwe pudełka, na których giną jego ikonki, poczta. Komputery złośliwie usuwają mu jego programy, a w ich miejsce instalują coś, czego on nie chciał i co spowalnia komputer. Gdy miał iMaca, dzwonił co jakiś czas, że coś mu zginęło, albo że nie rozumie tego co mów do niego komputer (niestety po angielsku), toteż zdecydował się na zmianę platformy na Windows. Niby rozumie co komputer do niego gada, ale stopień złośliwości komputera gwałtownie wzrósł, a mój telefon dzwonił już regularnie. Gdy dostał Chromebooka, problem z komputerem znikł. Nic nie ginie, nic się nie instaluje itd. Więc komputer idealny dla niego i dla mnie.
Due promocio (Po drugie promocja)
Jak już wyżej wspomniałem, Google nie szczególnie było zainteresowane promocją komputerów pracujących pod Chrome OS. Pewną nadzieję dawała właśnie młodzież i dzieciaki. Biorąc pod uwagę doświadczenia Apple na rynku edukacyjnym, istniało duże prawdopodobieństwo, że dziecko zadowolone z pracy na swoim szkolnym Chromebooku, zapragnie mieć taki sam komputer w domu. Istniało, a jednak się nie stało. Dlaczego ?
Moje wieloletnie doświadczenia wskazują, że największym akceleratorem sprzedaży komputerów są gry. Gdy gry zaczynają się kończyć na jakiejś platformie, oznacza to nieuchronny jej zgon. Tak było z wszystkimi wielkimi tamtego świata (Sinclair, Atari, Commodore). Oczywiście przyczyny upadku tych firm były zupełnie inne, jednakże to właśnie spadek ilości tytułów gier był oznaką nadchodzącego końca. Rzecz jasna, niewiele osób zdecyduje się na zakup komputera tylko dlatego, że właśnie pojawia się na niego nowy Battlefield, ale stanowi to zazwyczaj niemały argument przemawiający za decyzją o zakupie lub modernizacji już posiadanego komputera. W tym kontekście Chrome OS wypadał niestety fatalnie i nie dawał dzieciakom żadnego argumentu przemawiającego za tym, aby iść do rodziców i zmusić ich do zakupu komputera z Chrome OS. Znacie jakieś tytuły gier na Chrome OS ? Ja nie.
Druga grupa - zwykłych użytkowników domowych teoretycznie ma łatwiej. Komputer umożliwia bezproblemową pracę w sieci, a więc realizację większości potrzeb przeciętnego Kowalskiego i jego żony (parytety są ważne). Rzecz w tym, że nawet przeciętny Kowalski potrzebuje czasem czegoś więcej, niż sama przeglądarka. Potrzebuje czasem poprawić zdjęcia, zanim wyśle je rodzinie, potrzebuje napisać dokument itd. I tu Chromebook daje pewne możliwości. Edycja dokumentów w Google Doc jest prosta i przyznam, że ciężko się tu przyczepić. Gorzej już sprawa wygląda przy konieczności podłubania w zdjęciach. Proste przycięcie zdjęcia, czy autokorekta to nie problem, gorzej gdy ktoś zapragnie wyciąć kształty nieregularne, pracować na warstwach. Niby na Chrome OS można uruchomić rewelacyjny Pixlr, ale już po chwili pracy na programie działającym w oknie przeglądarki stwierdzicie, że to zaledwie namiastka tego, co oferuje Pixelmator (OS X), Gimp (Windows/Linux) czy Photoshop. Gdy nie ma dostępu do czegoś innego i Pixlr jest dobry, ale jeśli będziecie mieli dostęp do innego komputera, z pewnością o Pixlr na Chrome OS nie pomyślicie. O bardziej specjalistycznym oprogramowaniu nawet nie wspomnę, bo nie ma o czym.
Tak więc choć teoretycznie platforma świetna, jej największą wadą był brak oprogramowania, zarówno tego rozrywkowego jak gry, jak i bardziej specjalistycznego. I tu Google wpadło na pomysł, aby umożliwić uruchamianie aplikacji z Androida i załatać tą dziurę. W końcu na zielonego robocika są miliony świetnych aplikacji !
Ne ciu estas oro (Nie wszystko jest złotem)
Pomysł na udostępnienie aplikacji z Androida na Chrome OS jest naprawdę dobry, ale czy chodzi tu tylko o udostępnianie aplikacji ? Moim zdaniem to jeszcze zbyt mało, by uznać Chrome OS za dobrze oprogramowaną platformę dla każdego, a tego niewątpliwie chciałoby Google. Nie oszukujmy się, Google chce intensywniej wejść na rynek desktopów i stać się realną konkurencją dla Windows, OS X czy Linuxa.
Rzeczywiście na Androida są setki gier i innych aplikacji spełniających nawet bardzo dziwne zadania, ale czy mogą one stanowić dobre rozwiązanie w świecie komputerów ? Czy sprawią one, że nagle więcej osób zechce kupować komputery z Chrome OS ? Moim zdaniem nie koniecznie, tak samo jak podanie składu drużyny przed meczem nie sprawi, że mecz jest wygrany.
Developerzy nie ruszą ochoczo do prac nad przystosowaniem swoich gier z Androida na potrzeby Chrome OS, bo zawsze mieli z tym problemy wynikające także ze sporej ilości wersji Androida i urządzeń go obsługujących. Do dziś zdarzają się sytuacje, gdy dana aplikacja nie do końca poprawnie rozpozna nasze urządzenie i tak na tablecie z 10” ekranem uruchamia się gra w trybie… telefonu oferując obraz rozciągnięty do granic możliwości, lub niewielkie okienko na środku czarnego ekranu. Pamiętajmy, że Chromebooki posiadają różne ekrany o przekątnych od 11” do 15”, a do tego dochodzą także komputery stacjonarne, jak choćby LG Chromebase posiadający 21” ekran o rozdzielczości 1920 x 1080 i z pewnością marzeniem Google jest to, by takich komputerów pojawiło się więcej. Tak więc developerzy dostaną kolejne rozdzielczości i ekrany do obsłużenia, ale nie to jest najgorsze….
Gry na urządzenia mobilne przystosowane są do obsługi za pomocą dotyku czy gestów, a to już funkcje bardzo ciężkie (a czasem nawet niemożliwe) do przeniesienia na tradycyjne komputery. Nawet traktując gładzik jako powierzchnię do sterownia w grze, wcale nie będzie to tak wygodne jak wówczas, gdy możemy paluchami miziać ekran. Równie istotnym jest fakt, jakież to gry można przenieść na Chrome OS. Gry na urządzeniach mobilnych są bardzo specyficzne i zastanówmy się, kiedy gramy na telefonie czy tablecie. Zazwyczaj w autobusie, na przystanku, w oczekiwaniu na wizytę u lekarza, na przerwie i w każdej innej sytuacji, gdy nam się nudzi…. i nie mamy dostępu do komputera czy konsoli. Choć w świecie mobilnych gier jest wiele bardzo fajnych i ciekawych pozycji, są one klasą samą dla siebie tylko w świecie mobilnym i jak na razie nie mogą konkurować z produkcjami przeznaczonymi na komputery czy konsole. Czy po powrocie do domu i mając godzinę czasu wolnego w którym możecie pograć, włączycie grę na tablecie, telefonie czy może raczej na komputerze lub konsoli ?
Zauważyliście zapewne, jak wielcy świata gier potrafią wzbudzić zainteresowanie swoimi grami i zmusić graczy do modernizacji swoich komputerów lub zachęcić do ich wymiany. Problem w tym, że w świecie mobilnym wielcy tego typu nie istnieją. Nie ma nerwowego oczekiwania na nową grę, którą uruchomię na iPadzie, tablecie z Androidem czy telefonie. Nie ma kolejek przed sklepem, nie ma całej tej otoczki sprawiającej, że młodzież bardziej oczekuje nowej gry, niż kolejnego wystąpienia Ministra Obrony Narodowej. Słyszeliście by ktoś zdecydował się na wymianę swojego tabletu na nowszy, bo jakaś gra na starym nie chce ruszyć ? Czy są na urządzeniach takie pozycje jak Counter Strike, Battlefield czy World of Tanks ? Wiem, ten ostatni jest, ale to popłuczyny.
Współczesne nastolatki zafascynowane są (niestety) e‑sportem, a tam królują komputery i na Chrome OS ciągle nie ma i długo nie będzie tam miejsca. Chrome OS nie stanie się ulubionym systemem młodzieży grającej, choćby wszyscy developerzy skutecznie przenieśli swoje gry z Androida na Chrome OS i każdemu grającemu dawali paczkę gumy Orbit.
Nie lepiej jest z aplikacjami użytkowymi, choć te niewątpliwie dużo łatwiej przystosować do pracy w Chrome OS. Problemem jest tu funkcjonalność aplikacji mobilnych, analogiczna jak gier. Mając do dyspozycji tablet, mogę zrealizować wiele zadań, ba niektóre nawet wygodniej niż na komputerze (np. bankowość elektroniczna). Jednak cała masa aplikacji, bez wątpienia świetne na urządzeniach mobilnych, nie są w stanie konkurować z tymi, jakie funkcjonują w świecie komputerów stacjonarnych. Choć na iPadzie mam świetnego Pixelmatora, gdy mam dostęp do komputera bardziej wolę jego desktopową wersje niż tą mobilną. Podejrzewam, że taka sama sytuacja ma miejsce i w świecie Androida.
Nie sądzę też, aby inne aplikacje, mniej istotne dla codziennej pracy sprawiły, że możliwość ich uruchomienia na Chrome OS, drastycznie rozruszała ten rynek komputerów. Nie chcę tutaj rzucać jakimiś konkretnymi przykładami, bo każdy używa czegoś innego, ale weźcie swój telefon czy tablet do ręki i zastanówcie się, która z jego aplikacji musi znaleźć się na waszym laptopie.
Nie bez znaczenia jest też cena Chromebooków. Obecnie koszt zakupu Chromebooka to wydatek pomiędzy 200 a 1200 USD. Pytanie czy mając w garści 1200 USD zdecydujemy się je wydać na Chromebook Pixel z procesorem i7 doskonale zdając sobie sprawę z tego, że na Chrome OS nie ma aplikacji, która zdołałaby wykorzystać całą moc procesora. Nieco tańsze modele, te w zakresie cenowym 200 do 250 dolarów wydają się nawet teraz ciekawą propozycją. Teoretycznie możliwość uruchomienia na nich aplikacji przeznaczonych dla Androida powinno tylko podnieść ich atrakcyjność. Czy jednak zakup komputera za 200 USD tylko po to, by odpalić sobie na nim apkę z telefonu czy tabletu ma sens ?
Reasumując, może się wydawać, że krytykuję ruch Google jako pozbawiony sensu, a jednak nie. Uważam, że olbrzymi optymizm jaki pojawił się w komentarzach jest zbyt wielki i przedwczesny. Moim zdaniem, samo przeniesienie aplikacji z Androida na Chrome OS (czy też możliwość ich uruchomienia) nie będzie miało tak wielkiego wpływu na rozwój Chrome OS jak się wydaje. Nie będzie miało, przynajmniej na razie.
Wydaje mi się, że Google liczy na to, iż tym ruchem zdoła pozyskać developerów i zwrócić ich uwagę na Chrome OS. Nie czarujmy się, nie chodzi o przenoszenie aplikacji z Androida na Chrome OS, ale o równoległe pisanie ich w wersji na urządzenia z Androidem, obsługujące wszelkie dobrodziejstwa ekranów dotykowych, oraz wersje na Chrome OS, obsługiwanych bardziej tradycyjnymi metodami i wykorzystującymi specyfikę komputera i tego systemu. Wbrew pozorom, choć owe aplikacje mogą być podobne i realizować podobne zadania, nie sądzę by docelowo miały być dokładnie takie samo. Model wspólnych aplikacji dla systemów mobilnych i desktopowych jak na razie w zupełności się nie sprawdza, co wybitnie widać po tym, co się obecnie dzieje w świecie Windows. Tak więc możliwość uruchomienia takich aplikacji będzie dobrodziejstwem, ale na to z pewnością trzeba będzie chyba jeszcze poczekać tym bardziej, że moim zdaniem Chrome OS powinno wyjść z ciasnej pułapki uruchamiania wszystkiego w oknie przeglądarki.
Pozostaje jeszcze pytanie, co na to wszystko użytkownicy obecni i przyszli użytkownicy Chrome OS. Czy oferta developerów spełni ich oczekiwania i czy wielcy tego świata zechcą zauważyć Chrome OS w taki sposób, by platforma ta stała się ciekawą alternatywą dla Windows, Mac OS, czy Linuxa. Czy nowo powstałe aplikacje sprawią, że komputery te przestaną być idealnym narzędziem tylko dla uczniów klas młodszych i seniorów ? Na te pytania w tej chwili nie ma żadnej odpowiedzi. Zbyt wiele tu niewiadomych. Z jednej strony, twórcy oprogramowania, nawet amatorzy, potrafią zaskakiwać swoimi niezwykle dojrzałymi aplikacjami, z drugiej strony, nawet najlepsze z nich nie mają sensu jeśli Chrome OS ciągle będzie systemem tak mocno niszowym. Przed Google stoi też niełatwe zadanie zmiany mentalności klientów, dla których komputer to ten z Windows, a Macintosh to taki amerykański komputer, który nie działa w Polsce (to rzeczywiste stwierdzenie, naprawdę !). Dla nich nie istnieje Linux i nie zaistnieje Chrome OS ale niestety, właśnie takich użytkowników jest najwięcej. No chyba że Google coś zmieni w zakresie marketingu.
Tak więc na sam koniec, choć „trener Google” podał skład, czeka go jeszcze wiele pracy. Musi ustalić taktykę i sprawić, by zawodnicy (klienci i developerzy) zagrali zgodnie z jego oczekiwaniami, a to wcale nie jest takie proste. Moim zdaniem, zbyt wcześnie jeszcze na otwieranie szampana i odpalanie fajerwerków tylko z tego powodu, że na Chrome OS można uruchomić aplikacje dla Androida.
Ps: Może ktoś zadać sobie pytanie, po kiego diabła moje nagłówki są w Esperanto. Esperanto jest jak Chrome OS. Niby idealne, ale jakoś niewiele osób chce go używać.