Nostalgiczna zaduma — mój pierwszy telefon
17.03.2019 | aktual.: 17.03.2019 21:22
Zapewne wiele osób odczuwa silny sentyment do swojego pierwszego telefonu komórkowego. Ja tak mam i trzymając w ręce Sony Ericssona, który dzierży miano tego „pierwszego”, wspomnienia bezlitośnie bombardują moją głowę. Trzymany w drugiej ręce smartfon wydaje się futurystycznym urządzeniem na tle tego nadgryzionego zębem czasu kuzyna.
Pomimo ogromnej przepaści, jaka dzieli urządzenie z którym wchodziliśmy w świat telefonów, a obecnym smartfonem (bądź wciąż telefonem), który łączy kilkadziesiąt – lub kilkaset - funkcji w jednej bryle, aparat głównie służy do tego samego – komunikacji z drugim człowiekiem. Na przestrzeni kilkunastu lat skok technologiczny był ogromny. Najprościej wskazać na wyświetlacz. Dzisiaj przeciętny smartfon zazwyczaj ma większy wyświetlacz, niż cały przód telefonu komórkowego sprzed kilkunastu lat. I chociaż forma trochę się zmieniła, wciąż główny cel pozostaje ten sam – umożliwić ludziom kontakt na odległość. W tym wpisie cofnę się w czasie o około 15 lat, gdyż właśnie wtedy został zaprezentowany Sony Ericsson T290i – mój pierwszy telefon.
Telefon – jak na dzisiejsze standardy – dostałem dosyć późno. Była to prawdopodobnie 4 klasa szkoły podstawowej. Urządzenie leżało pod choinką i cierpliwie czekało, aż wigilijna kolacja dobiegnie końca i zacznie się ulubiony etap świąt każdego dziecka – wręczanie prezentów. Nie byłem świadomy, że pod uginającą się od ozdób choinką leży telefon, o który prosiłem rodziców przy każdej możliwej okazji. „Wszyscy moi koledzy już mają komórki”, „Będę z Wami pod stałym kontaktem, nawet na podwórku”, „Będę mógł dzwonić po lekcje do kolegów”, „O nic innego nie poproszę do końca roku” - to tylko kilka argumentów, które miały przekonać moich rodziców do kupna wymarzonego telefonu. Wreszcie ten moment nastał i gdy kolacja wigilijna dobiegła końca, a ja chwilę później czatowałem przy choince, dostałem swoją upragnioną paczkę. W przeciągu kilku sekund papier ozdobny, w który zapakowane było pudełko z telefonem i wszystkimi akcesoriami, zamienił się w strzępy, skrawki, kawałki i drobiny, które w ekspresowym tempie poleciały we wszystkie strony pokoju pełnego członków rodziny. Gdy po zerwaniu ostatnich więzów z mojego prezentu zobaczyłem logo Sony Ericsson, euforia wstrząsnęła mną doszczętnie. To przecież telefon! W końcu po niezliczonych prośbach moje wołania zostały usłyszane! Nie mogłem uwierzyć we własne szczęście i natychmiast zająłem się rozpracowywaniem fabrycznego pudełka.
Po kilku emocjonujących chwilach telefon był już w moich rękach. Już tylko dwa kroki dzieliły mnie od uruchomienia urządzenia. Najpierw musiałem umieścić kartę SIM w odpowiednim slocie. Gdy już to zrobiłem, nadszedł czas na zamontowanie baterii. Były to jeszcze czasy, gdy wszystkie telefony miały wyjmowalny akumulator, a większość z nich nie działała bez zamontowanej karty SIM. Tak więc z emocjami przepełniającymi moje oczy nacisnąłem przycisk zasilania - w tym modelu przycisk z symbolem przekreślonej słuchawki. Gdy na malutkim ekranie urządzenia wyświetliło się logo producenta, wiedziałem, że już tylko kilka chwil dzieliło mnie od zgłębienia wszystkich tajników tego telefonu. Przez następnych kilka godzin raz po raz na mojej twarzy pojawiały się niezliczone fale barw z wyświetlacza. Świat przestał dla mnie istnieć. Zaglądałem w każdy zakątek obudowy i oprogramowania T290i, aż żadna opcja nie była mi obca.
Urządzenie, nawet jak na rok 2004, nie miało dużo do zaoferowania. W tym samym czasie mój tata użytkował inny model od tego samego producenta, a był to Sony Ericsson T630, który pod każdym względem miażdżył model z niższej półki – bohatera tego wpisu. Do dzisiaj pamiętam niesamowitą polifonię z tego urządzenia. Wracając jednak do naszego bohatera, poniżej można zerknąć na specyfikację, która dzisiaj może wywołać politowanie:
- Wymiary: 101.50 x 43.90 x 19.00 mm (wysokość x szerokość x grubość) – całkiem zgrabny,
- Waga: Około 79 gramów. Waga piórkowa,
- Wyświetlacz: 1,45” o rozdzielczości 101x80 (co daje zagęszczenie na poziomie ~89 ppi) i 4096 kolorach. Szału nie robił. Jako ciekawostkę dodam, że wyświetlacz zajmował niespełna 15% przedniego panelu. Producent informował także, że ten model miał możliwość zmiany tapety, bądź motywu,
- Bateria: 700 mAh. Nie było tragedii, podzespoły nie potrzebowały wiele prądu,
- Pamięć wbudowana (dostępna dla użytkownika): ok. 400 KB. Nie, tu nie ma błędu. Nie ma także slotu na karty microSD,
- Aparat: Nie ma. Tak po prostu, ani jednego. Z tyłu w miejscu aparatu jest logo producenta. Tak dla zmyłki. Muszę jednak zaznaczyć, że była możliwość dołączenia aparatu, poprzez specjalny moduł, podłączany do złącza na dole telefonu. Oczywiście do kupienia oddzielnie,
- Jack 3,5 mm: Nie ma. Dzisiaj także mało który smartfon posiada jacka. Czyli wracamy do korzeni ;)
- Funkcje dodatkowe: alarm wibracyjny, system głośnomówiący, budzik, stoper, minutnik, terminarz, dyktafon, kalkulator, Usługa WAP oraz obsługa MMS,
Jako ciekawostkę dodam, że urządzenie zostało wyprodukowane w Malezji. Dzisiaj – w roli wykonawcy - bardzo rzadko widujemy jakiekolwiek inne państwo, niż Chiny. Telefon w całości jest wykonany z plastiku, co w 2004 roku było powszechnym zabiegiem. Konstrukcja jest bardzo prosta. Na przodzie, oprócz wyświetlacza, znajduje się jeszcze głośnik do rozmów oraz 21 klawiszy wykonanych z gumowego tworzywa. Lewy bok jest zagospodarowany tylko przez 2 klawisze głośności, natomiast na prawym boku znalazł się głośnik. Dół telefonu to mikrofon oraz złącze do ładowania, podłączania słuchawek, bądź opcjonalnego aparatu. Góra posiada otwory na smycz, co było popularnym zabiegiem tamtych lat. Na tyle znajduje się demontowalna klapka, pod którą skrywa się bateria, oraz wejście na kartę SIM. Nad demontowalną klapką jest charakterystyczne logo producenta, natomiast na samej klapce – w dolnej części - jest wygrawerowany napis Sony Ericsson. Telefon dzięki swoim niewielkim rozmiarom dobrze leży w dłoni, ale poprzez wszechobecny plastik nie wywołuje efektu „wow”.
Odpowiednimi symbolami na opakowaniu producent podkreślił najważniejsze funkcje tego modelu – obsługa wiadomości MMS, tryb głośnomówiący, kalendarz, alarm. To dobitnie pokazuje, że ten model oferował tylko podstawową funkcjonalność, nie wychodząc przed szereg innych modeli z niskiej półki cenowej. Jednak telefon w jakimś stopniu potrafił zapewnić rozrywkę. Na pokładzie urządzenia znajdowały się gry, a jedna z nich to V‑Rally 2, która pozostawiła po sobie miłe wspomnienia. Chociaż była to bardzo prosta samochodówka, potrafiłem wygrywać wyścig za wyścigiem, odczuwając przy tym niemałą satysfakcję.
Zagłębiając się w obszerną instrukcję dołączoną do zestawu, można znaleźć wiele ciekawych/zabawnych informacji – oczywiście patrząc z perspektywy 2019 roku. Obszerna instrukcja - ok. 90 stron - zawiera m.in. informacje o ładowaniu i konserwacji baterii. Dzisiaj różni producenci sprzętu potrafią udostępnić nam - konsumentom - bardzo szybkie ładowarki, które w czasie mniejszym niż 90 minut potrafią nakarmić akumulator do pełna. Piętnaście lat temu nie było takiej technologii, a naładowanie dzisiejszego bohatera potrafiło zająć nawet 4 godziny, co potwierdza cytat z instrukcji: ”Baterię należy ładować przez około 4 godziny lub do momentu pojawienia się ikony wskazującej całkowite naładowanie baterii.”.
W pierwszej połowie 2010 roku jeszcze nie każdy posiadał telefon komórkowy, dlatego instrukcja obsługi musiała być bardzo dokładna: „Telefon komórkowy należy trzymać tak jak każdy inny telefon. Mówiąc do mikrofonu, trzeba skierować telefon do góry ponad swoje ramię.”. Myślę, że jako „telefon” producent – oprócz telefonów komórkowych - miał na myśli także ten stacjonarny, który był na wyposażeniu prawie każdego gospodarstwa domowego i trzymało się go identycznie, jak młodszego kuzyna.
Model ten pozostawił po sobie pozytywne wspomnienia. To był mój pierwszy telefon, a ja jako 10‑cio latek nie miałem wygórowanych wymagań czy oczekiwań. Telefon na tyle dobrze sprawdził się jako moje codzienne urządzenie, że żadna inna firma nie potrafiła mnie zachęcić do siebie przez następnych 7‑8 lat. Niestety rok 2011 był ostatnim, w którym wyszedł telefon z logo Sony Ericsson. W 2009 roku wskutek kryzysu ze spółki wyszedł Ericsson, a Sony zakupiło pozostałe udziały w firmie, pozostając samodzielnym producentem telefonów/smartfonów. Sentyment do tej firmy wciąż się odzywa, gdy widzę jakieś urządzenie z tym popularnym logo.
A jaki był Twój pierwszy telefon szanowny czytelniku? Czy może też za produkcję odpowiadała firma, której już dzisiaj nie ma lub nie produkuje telefonów, jak np. Siemens, Sagem czy Bosch? A może wciąż go posiadasz w szufladzie, gdzie przyciąga jak kurz nostalgiczne wspomnienia i czeka na swoje 5 minut?
Dziękuję za dotarcie do końca!