Co lubię w grach wideo?
15.12.2015 13:33
Elektroniczna rozrywka jest obecna w moim życiu od prawie dwudziestu lat, jednak dopiero niedawno zacząłem podchodzić do tego tematu bardziej świadomie. Czasy, kiedy mój mózg zamieszkiwały niepiśmienne ludy to również okres braku dostępu do Internetu i jego narzędzi, takich jak GameRankings, HowLongToBeat.com, Steam czy GOG.com. Bez nich zdany byłem na kompletny przypadek. Grało się po prostu w to, co udało się zdobyć; w to, co grało się u kolegi; w pełniaki z czasopisma czy niedrogie oryginały (jak np. eXtra Klasyka). Przez ten czas niewiele zastanawiałem się nad tym, jakie gry lubię i czego od nich oczekuję. Dziś, gdy bez żenady mogę pochwalić się ukończeniem w bólach (pleców, nadgarstków i oczu) podstawówki może warto zwrócić większą uwagę na to, co to medium ma do zaoferowania.
Buduj, dziel i rządź
Najwspanialszą zabawką mojego dzieciństwa były klocki LEGO, które dziś właściwie trudno mi jednoznacznie sklasyfikować, bowiem LEGO łączy w sobie aspekty kilku różnych zabawek. Można rozpatrywać zastawy bądź ich części jako elementy kolekcjonerskie, a co za tym idzie – wymieniać się nimi z pozostałymi kolekcjonerami, bądź poszukiwać pożądanych części w oferowanych zestawach. Same zestawy można rozpatrywać jako gotowe zabawki (typu statek kosmiczny czy motorówka). Trzecim – i IMHO najważniejszym – aspektem LEGO jest bycie narzędziem do tworzenia narzędzi, a dokładniej – zabawką do tworzenia zabawek. Dzięki pudełku klocków byłem w stanie tworzyć całe uniwersa, istniejące w nich budowle i wehikuły, a także zamieszkujących te światy bohaterów Dlaczego o tym mówię? Koncept LEGO sprytnie łączy idee homo faber i homo ludens – przeplata zabawę z twórczością, czego efektem jest niezwykle rozwijająca zabawka.
Podobne doświadczenie można wynieść z obcowania z grami strategicznymi, spośród których najlepiej wspominam Roller Coaster Tycoon, Civilization II oraz Pharaoh. Bardziej atrakcyjne od wypełniania zaproponowanych przez twórców gry celów było dla mnie samo budowanie, przez co może nie byłem najlepszym strategiem, ale przynajmniej świetnie się bawiłem. Jako wielki fan LEGO poszukiwałem podobnych do obcowania z klockami doświadczeń i właśnie coś takiego te gry mogły zaoferować. Dziś, gdy patrzę na zrzuty ekranu czuję nie tylko nostalgię, ale również coś trudnego do zdefiniowania – jakbym obcował z jakąś wielką tajemnicą, zanurzał się w świat nieskończonych możliwości. So much larger than life.
Co ciekawe, wspomniane uczucie w ogóle nie łączy się z chęcią powrotu do tych gier, wręcz przeciwnie, dziś tych gier się po prostu… boję! Idea tego, że mogę budować co chcę i gdzie chcę wydaje mi się niebezpieczna. Co chwilę trzeba podejmować decyzje, ryzykować i ponosić tego konsekwencje, a gra przecież niczego nie podpowiada. ;) Wydaje mi się, że budowanie dla samego budowania to strata czasu. Czy dziecięca wyobraźnia zniknęła, a klocki stały się tylko kawałkami plastiku?
Trudne samochody i wolne kobiety
Inną wczesną fascynacją były gry zawierające szybkie samochody i/lub przemoc – seria Need for Speed, pierwsze Grand Theft Auto (i później Vice City), Quake II. Gry te, w porównaniu do opisanych wcześniej oferują intensywne doznania zmysłowe wynikające z tempa rozgrywki czy zachowania przeciwników. Moja ulubiona, druga część Need for Speed nie zawierała żadnego trybu pozwalającego nadać sens wyścigom – nie odblokowujemy nowych tras, nie kupujemy nowych samochodów, nie zarabiamy pieniedzy ani nie zdobywamy punktów doświadczenia. Biorąc pod uwagę moją filozofię grania przedstawioną wcześniej, można z łatwością stwierdzić, że w ogóle mi to nie przeszkadzało. Gdyby taki tryb wtedy istniał, z pewnością bym z niego nie skorzystał. Nawet same wyścigi nie były ekscytujące (rywalizacja nigdy mnie nie pociągała) – mnie wystarczały pięknie odwzorowane kokpity i manualna skrzynia biegów.
Może właśnie ze względu na możliwość grania poza grą to właśnie Grand Theft Auto było dla mnie jednym z kultowych tytułów. Oczywiście, tytuł ten oferował wiele ciekawych zadań, które z pewnością stanowiły wyzwanie, a jednak niezbyt mnie interesowały. Sama eksploracja miasta, możliwość przemierzania go wzdłuż i wszerz na piechotę bądź kradzionym autem była wystarczająco fascynująca. Nie mówiąc już o interakcji z otoczeniem, która najczęściej polegała na zabijaniu losowych przechodniów i ucieczce przed policją. Dzięki kodom błyskawicznie można było uzyskać dostęp do innych miast, a zabawa w ich niszczenie stawała się łatwiejsza i bardziej spektakularna.
W podobny sposób wyglądały moje chwile spędzone z Quake II, w którym również wspomagałem się kodami. Tutaj sytuacja gracza jest bardziej oczywista – trzeba po prostu przeć do przodu i nie ma zbyt wiele miejsca na eksplorację. Dziwi mnie więc fakt, że bycie niezniszczalnym mnie nie nudziło – bo co właściwie pozostało mi z tej gry (poza tzw. klimaciorem)?
Na koniec chciałbym jeszcze wspomnieć o wspaniałym Midtown Madness 2, które było w pewnym sensie połączeniem Need for Speed z Grand Theft Auto. Swego czasu miałem pomysł na samochodówkę idealną, która pozwalałaby jeździć zwyczajnymi autami po ulicach miasta (lub pomiędzy nimi) i wyprodukowana przez Angel Studios gra w jakiś sposób tę ideę odzwierciedlała.
Emocje, narracje, wyzwania
Niedawno, po kilkuletniej przerwie wróciłem do grania, choć nie wiem czy to stwierdzenie jest na miejscu. Powinienem raczej powiedzieć, że w końcu zacząłem grać w gry, zamiast się nimi bawić. Przestałem korzystać z kodów i staram się przechodzić do końca tytuły, które kupuję. Damn, jednak ta dwója z przodu zobowiązuje. Polubiłem wyzwania i rywalizację, odczuwam satysfakcję z rozwoju bohatera. Czysta eksploracja czy wymyślanie własnych gier w grze przestały mnie bawić. Można powiedzieć, że gram w gry od linijki, tak jak trzeba. Należy się jednak zastanowić nad tym, czy jest to dobre zjawisko? Może dałem się sformatować twórcom gier, stałem się idealnym konsumentem, który łyknie wszystko to, co mu się podstawi pod nos, zatańczy tak, jak mu się zagra?
Po wielu godzinach w Borderlands czuję pewien niedosyt. Kolejny level wbity, loot zdobyty, a czegoś jakby brak, coś już z czymś nie jest tak. Wtem przypominam sobie o teorii GNS i doznaję olśnienia. GNS wyróżnia trzy „bieguny” grania: gamistyczny, narratywistyczny i symulacjonistyczny. Gdybym miał się na tej płaszczyźnie określić, to przede wszystkim grze szukam dobrej historii i emocji, czy to wypowiedzianej wprost (poprzez dialogi) czy w formie narracji poprzez gameplay (np. przedzieranie się przez Old Haven we wspomnianym Borderlands). Dopiero na drugiej pozycji znajdą się elementy z gatunku symulacji, a na samym końcu mechanika gry (która powinna być według mnie jak najprostsza). Może właśnie dlatego w tak specyficzny sposób wchodziłem w interakcje z wymienionymi wcześniej grami? Gdybym wtedy lepiej rozumiał to, co w grach lubię może lepiej mógłbym je dla siebie wybrać… oczywiście gdyby nie była to Polska lat 90, w której zdobycie upragnionej gry nie było znowu takie proste.
A Wy, jakie gry lubicie?
PS. Nie posiadam auta ani broni palnej. ;) PS2. Miałem oryginalnego Neverhooda, ale nienawidzę zagadek. :(