Mobilne przeżycia Chomika — cz. 2
13.01.2018 | aktual.: 16.01.2018 19:52
Pierwszą część tego wpisu można znaleźć w tym miejscu.
iPhone był...
Mamy drugą połowę roku 2013. Aby używać urządzenia Apple trzeba wykazać się siłą psychiczną i odpornością na wszelkie drwiny otoczenia. Mieć zdolność i wiedzę aby zasypać hejterów kontrargumentami, bądź po prostu znosić ich z uśmiechem na twarzy. Tym bardziej w moim wieku, gdzie świeżo przekroczyłem barierę pełnoletności, a przeciętni rówieśnicy dopiero co posiedli swoje pierwsze urządzenia z Androidem czy dali się nabrać sprzedawcom na Lumie. iPhone 4 - mimo, że to było już urządzenie ponad 3 letnie, to i tak prestiż niesamowity...bądź właśnie pośmiewisko. Jednak, jak uczyli Timon i Pumba - hakuna matata!
Moje obcowanie z iPhone'm 4 można porównać do stereotypowego życia z kobietą. Na początku - wielkie zauroczenie i słodki okres narzeczeństwa. Ciągłe zabawy razem, żadnych wad i problemów - klapki na oczach. Dbałem o niego, przecierałem ten piękny szklany tył i przód. Troszczyłem się, aby nie brakowało mu szybko uciekającej energii. Pamiętam, jak nabrałem takiego nawyku - za każdym razem przed odłożeniem go na jakąkolwiek powierzchnię płaską przecierałem ją bokiem dłoni. ;) Przypieczętowanie związku - małżeństwo. Zaangażowałem się, nabrałem nawyków, nauczyłem się obsługiwać iTunes'a, w między czasie musiałem co nieco poświęcić. Wszędzie zabierałem ze sobą kabel do ładowania, machałem ręką na okazjonalne braki pamięci. W końcu jest taki piękny - szkło z tyłu, szkło z przodu. Minął miesiąc miodowy...i jakoś tak powoli wszystkie wady zaczęły wychodzić.
...i się zmył
- "Znów iTunes się zawiesza?! Jakie to było wygodnie po prostu przeciągać pliki do folderu..."
- "30% baterii?! Cholera, a znów zapomniałem kabla..."
- "Ehh, kumpel ma ściągi w PDF a nie mogę odebrać przez Bluetooth"
- "I znów kliknąłem nie w to co chciałem. Ten ekran jest za mały!"
- "8GB pamięci...a oczywiście nie ma karty pamięci. Bo po co, no nie Steve?!"
Więcej grzechów nie pamiętam. Wiele z tych wad po prostu nie mogło wyjść na początku. Wiadomo, emejzing zadziałał bądź zwyczajnie oszukiwałem sam siebie. iTunes nie jest wygodny, a zawsze znajdą się sytuacje, że nie będzie czym podładować iPhone'a. Największym zaskoczeniem było, że zgodziłem się na ten cholernie malutki ekran. Owszem, Retina z 326ppi robiła wrażenie. Lumia miała ledwie 217ppi, do tego był to średniej klasy ekran, mimo AMOLED ClearBlack. Tak, czerń była lepsza. ;) Ale 3,5" do 4,2"? Sprawdziłem modne teraz screen-to-body ratio: iPhone 4 - 53% (!), Lumia 820 - 62%...a dzisiejsze smartfony przekraczają 80%. Dla przykładu, przeciętny Huawei P10 - 72%, a "bezramkowce" tj. iPhone X - 81%, SGS8 razem z Mi Mix - 84%.
Chciałbym jedną rzecz poprawić z części pierwszej. Napisałem, że iPhone 4 szybciej wyświetlał strony niż Lumia 820. Teraz dokładnie przypomniałem sobie te sytuacje, i zweryfikowałem pewne dane, to musiało być na odwrót. A już na pewno na zasięgu sieci komórkowej, bo urządzenie Apple obsługiwało tylko 3G! Nawet nie 3,5G! A Lumia 820 była gotowa na nadchodzącą rewolucję LTE. Być może też na WiFi wyniki były podobne bądź na małą korzyść iPhone'a, jednak na 100% Lumia 820 zostawiała przeciwnika w tyle na zasięgu operatora.
Zanim te wady przysłoniły moc loga nadgryzionego jabłka z tyłu obudowy, minęło ładnych kilka miesięcy. Głupio mi było przed znajomymi, rodziną czy dziewczyną, jednak postanowiłem - sprzedaję to (gulp) dziadostwo. Moc loga zbledła, animacje i przejścia przestały czarować, a nawet chyba zabrakło im nieco many. Zaczęły się przymulenia i przycinki animacji (być może wina iOS 7, który podobno tak zwolnił ten model). Patrzyłem wtedy z zazdrością na te nie gorzej wyglądające urządzenia z Androidem. Potrafiły właściwie to samo co mój, a dodatkowo miały większy wyświetlacz, standardowe wejście do ładowania, slot na microSD...same zalety!
Wybaczam Ci, Google
Przekalkulowałem swój potencjalny budżet i zysk ze sprzedaży iPhone'a. Przede wszystkim - postanowiłem wybaczyć Androidowi nasze złe chwile i dać mu jeszcze jedną szansę. Nie było w sumie większego wyboru. Wszystkiego innego na tym świecie (co popularne) próbowałem, i wszystko miało swoje przywary, które dobrze znałem. Opcje niszowe jak Blackberry czy ostatnie podrygi Symbiana to z góry przegrana sprawa. Android w tamtym czasie miał chyba już ponad połowę mobilnego rynku, także coś musiało być na rzeczy, prawda? Po długich kalkulacjach, zapytaniach na wielu forach i przeszukiwaniach Allegro - znalazłem kandydatów. W grę wchodził np. Samsung Galaxy S3 bądź HTC One X. Oba w tamtym czasie (przełom 2013 i 2014 roku) nie były już najświeższymi telefonami, ale niestety na obecne flagowce nie było mnie stać. Stwierdziłem, że lepiej wziąć starszego flagowca, niż obecnego średniaka. Dokładnie przeczesywałem Internet czytając opinie użytkowników i wiele recenzji. Nie pamiętam już problemów z SGS3, ale pamiętam, że w One X były problemy ze względu na unikatowy chip - Nvidia Tegra. Przegrzewał się, wciągał baterię, bądź miał bardzo mieszane wyniki wydajności w grach czy aplikacjach. Do tego tylko 1GB pamięci RAM w obu urządzeniach, gdzie obecne topowe modele miały dwukrotną ilość. Postanowiłem chwilę przeczekać.
Beztroskie życie
Poczekałem, zbierałem, i ostatecznie wybór padł na LG Optimus G. Pamiętam, że złapałem go z jakiejś ciekawej oferty. Wysokobudżetowy telefon od Koreańczyków, który rozpoczął dobrze znaną dziś rodzinę "G". To ciekawy telefon. Po pierwsze - była to kopia niemal 1:1 Nexusa 4, stworzonego także przez LG nieco wcześniej (później historia powtórzyła się z LG G2 i Nexusem 5). Po drugie, został wydany przed falą nowych flagowców konkurencji (Galaxy S4, Xperia Z, HTC One), gdzie wyraźnie Koreańczyk miał słabszą od nich specyfikację. Ekran o rozdzielczości 720p nie robił takiego wrażenia, procesor "tylko" 4 rdzeniowy i neutralne 2GB RAM. Zaryzykowałem. Zaufam Ci, Google.
Nie żałowałem. Bardzo długo, jak na częstotliwość mojego żonglowania telefonami. Kupiłem go jakoś na początku roku 2013. Był bardzo wygodny, ładny i elegancki, robił wrażenie. Android spisywał się w porządku, a nakładka LG przyjemna. Jak dobrze pamiętam, działał pod kontrolą ICS'a. Czasem się na mnie fochował bo "Aplikacja [xxx] została zamknięta", jednak ogólnie żyliśmy w zgodzie...aż sam go stłukłem. Nie pamiętam miesiąca, ale na pewno zimna jesień bądź nawet początki zimy (jeszcze bez śniegu). Któregoś dnia stałem na przejściu dla pieszych - czerwone światło. Zmieniałem bodaj piosenkę i chciałem schować go do kieszeni jeansów. Niestety, zimne ręce i pech chciał, że jakoś nie poczułem, że telefon zamiast wpaść mi do kieszeni to po prostu otarł się o spodnie. Telefon puściłem i poczułem jak wyrwało mi słuchawki z uszu. Spotkało go twarde zderzenie z płytkami chodnikowymi. Pajęczyna.
Smutek oraz żal
Nowy ekran to był koszt 200‑300 zł + wymiana. Niestety, nie miałem pieniędzy na reanimację mojego towarzysza, ale na szczęście, pomimo 2‑letniego stażu tego modelu, ciągle trzymał przyzwoitą cenę. Za jakieś 200 czy 250 zł udało mi się go puścić w takim stanie jakim został. Szczęście dalej się mnie trzymało, bo akurat powoli kończyła się umowa z moim operatorem i mogłem wybrać coś nowego przy przedłużeniu umowy. Tymczasowo postanowiłem kupić HTC Desire X. Urządzenie jak z dwóch generacji wstecz. Niecałe 1GB RAM, niskobudżetowy Snapdragon i ekran 480p. Cóż, trzeba było to przeżyć. Troszkę śmiechłem, bo w sumie przypomniały mi się z nim czasy mojego high-endowego HTC Desire. Tak więc bądź co bądź jego...dziadka? Cóż, to tylko okres przejściowy także nie myślałem o tym dużo. Muzykę odtwarzał, Messengera jakoś dźwigał i strony też jakoś wyświetlał. Wystarczyło.
Przyszedł czas przedłużenia umowy u operatora. Akurat była świetna oferta na Samsunga Galaxy S4. Nie pamiętam już warunków, ale była całkiem korzystna i do przełknięcia. W końcu to tylko roczny high-end. Wersja I9515, czyli Value Edition. Niby "pod pokrywą" żadnych różnic nie ma. Dokładnie to samo co najpopularniejszy i9505 ze Snapdragonem. Do wersji VE dodali jakiś certyfikat od SIG oraz domyślnie był z nowszym Androidem. Biorę.
Na pierwsze macnięcie nie było takiego zauroczenia i efektu jak z iPhone'm czy LG. Plastik był odczuwalny, jednak miało to swój plus, że łatwo będzie można wymienić tylną zdejmowaną klapkę (yhy, jasne...tak samo mówiłem przy Lumii, a później zobaczyłem szkło iPhone'a). Spodobało mi się to jak cienki i lekki był, porównując do wszystkich wcześniejszych telefonów. AMOLED FullHD też zrobił piorunujące wrażenie. Mimo to, oceniając całokształt, jakoś nie byłem mocno zauroczony. A to przecież flagowiec! Konkurent iPhone'a, a dokładnie, modelu 5S. A tak...jakoś po prostu kolejny nudny telefon. Początki samego użytkowania były jednak przyjemne. Nie miałem większych problemów, po prostu działał.
Minął jakiś czas, dalej bez większych problemów. Znalazłem gdzieś dobrą ofertę na tą etui-obudowę - Flip Cover S-View. Całkiem przemyślane i fajne akcesorium (zdjęcie pod akapitem). Można było podejrzeć godzinę bez rozpalania całego ekranu (magia AMOLED), odebrać telefon czy bodaj też sprawdzić powiadomienia. Ale więcej na tym włosów z głowy wyrwałem niż cieszyłem się z użyteczności. Przede wszystkim, odczucia związane z wagą i grubością telefonu zmieniły się diametralnie. Zdecydowanie bardziej niż bym się spodziewał po takim akcesorium. A użyteczność? Cóż, może miałem wadliwy ekran, może sam cover nie był jednak oryginalny, nie wiem - czasem po prostu nie łapał mojego dotyku przez okienko. Próbuję odebrać połączenie przeciągnięciem palca - nie działa. Z czasem po prostu automatycznie zacząłem otwierać i odbierać jak normalnie. Więc i po tygodniu czy dwóch etui poszło do pudełka z telefonem i wróciłem do oryginalnej budowy.
...i więcej żalu
Mijają kolejne tygodnie...i wcale nie jest bardziej różowo. Ba, nie jest nawet stabilnie. Telefon zaczynał się mulić. Zwykłe przejścia między ekranami zaczynały być problemem. To był chyba ten czas, że mocno krytykowano nakładkę Samsunga właśnie za obciążenie urządzenia. Jak to chyba każdy geek androidowiec, zacząłem kombinować z ROM'ami. Ale nieeeee tak prędko. ;) W końcu mam SGS 4 VE. Z nim nie są kompatybilne te ROM'y, co dla oryginalnego S4. Jakieś oczywiście były, i spróbowałem ich, ale pamiętam, że szybko wróciłem do fabrycznego wariantu.
Sam format i na nowo postawienie całego systemu oczywiście tymczasowo pomogły. Znów poczułem małe deja vu z czasów HTC Desire. Tam też ratowałem się custom ROM'ami. System był wyczyszczony, kolejną noc zarwałem na instalowaniu i konfigurowaniu telefonu- ale jakoś to działało. Niestety, też niezbyt długo. To już było kilka ładnych miesięcy z moim Szajsungiem i nadeszła wiosna. Ludzie mają lepszy nastrój, chce się żyć! Ale nie mojemu telefonowi. Zaczął mdleć. Resetował się. Sam z siebie. Nie znałem dnia, pory ani godziny. Zdarzało się nawet, że w nocy dźwięk bootu mnie budził. Czasem, podnosiłem go, klikałem przycisk do wybudzenia - zero reakcji. Po sekundzie, dumne logo Samsunga symbolizujące włączenie telefonu.
Co zrobić? Wysyłam do serwisu na gwarancję. Telefon wraca - co zrobili? Wgrali na nowo system, a winę zrzucili na aplikacje, która to powodowała. Myślę sobie - "okej, może mają racje". Rozpakowuję, odpalam, zaczynam wstępną konfigurację....BOOM. Ekran zrobił się czarny. Reset. No szlag mnie trafi. Po 2‑3 dniach znów oddałem. Wyraźnie opisałem Pani przyjmującej mój telefon, że już wcześniej oddałem i problem dalej się pojawia. Znów wrócił - powód? Tym razem zrzucili winę na kartę pamięci. Pomyślałem sobie, że to jakiś żart.
Koniec! Dość!
Wtedy wszyscy mieli Androida. Moja dziewczyna miała LG G2 Mini, znajomi jakieś Xperie, LG z serii L, różne HTC'ki, i każdy miał jakieś problemy. Zazwyczaj właśnie bardzo podobne - zwieszki, zamulenia, "Aplikacja została zatrzymana". Widziałem to na własne oczy dzień w dzień na wspomnianym G2 Mini. Przyrzekłem sobie wtedy - nigdy nie wrócę do Androida.
Telefon poszedł na aukcję. Autoryzowany serwis Samsunga uważa, że jest sprawny, to i tak sprzedałem. W końcu miałem na to aż dwa papiery naprawy pogwarancyjnej. Mimo to, wyraźnie w aukcji zaznaczyłem jakie mi sprawiał problemy. Poszedł bez problemu.
Co miałem zrobić? Microsoft...cóż, nie poddawał się. Jednak wprowadzali nowe ficzery do starego rozwiązania, jakim był Windows Phone. Trochę jak wrzucanie spoilera i alufelg do zardzewiałego Golfa III. Ani to nie dodaje uroku czy wartości...bez większego sensu. Teraz już doskonale wiemy, że właśnie nic to nie dało. Windows Phone umarł.
Zostaje wrócić z podkulonym ogonem pod jabłoń...? W czasie gdy ja się na nich obraziłem, model 5S królował we wszelkich rankingach wydajnościowych i większości jakościowych. Model, który wprowadził nie byle jakie rewolucje w postaci Touch ID i procesora x64. Następny, iPhone 6, udoskonalił to, co wprowadził 5S, i dodatkowo elegancko przytył (nie tylko rozmiar, dosłownie...zaokrągliły mu się krawędzie ;) ). Sam iOS też zaczął mocno ewoluować, i w moim guście, na lepsze.
Zapraszam do trzeciej części tekstu w tym miejscu.