Blog (11)
Komentarze (266)
Recenzje (0)
@AdrianSasquatchO głupocie i krótkowzroczności, czyli największych wrogach człowieka (remastered)

O głupocie i krótkowzroczności, czyli największych wrogach człowieka (remastered)

21.07.2012 | aktual.: 22.07.2012 20:13

Witam Cię czytelniku DP! Ponieważ poprzednia wersja tego wpisu była długa i niedopracowana, zrobiłem go od nowa, a starą próbę usunąłem, aby nie raziła oczu opinii publicznej. Chciałbym tutaj serdecznie podziękować użytkownikowi MaxDamage, którego komentarz zachęcił mnie do zrobienia wszystkiego od nowa. (Ponieważ znowu mi wyszła kobyła, to mam radę dla leniwych- równie dobrze można zacząć czytać od rozdziału "Koniec świata".)

Życzę miłej lektury ;)

Kilka słów wstępu

Przygodę z komputerami zacząłem w wieku 3 lat od systemu Windows 3.11. Z tego okresu pamiętam tylko logiczną grę 2D polegającą na przesuwaniu pudeł na planszy tak, abyśmy mogli dojść do jej końca. Następnym systemem była 98‑ka, na której poznałem magię grafiki trójwymiarowej wraz z grą Carnivores, polegającą na polowaniu na dinozaury.

Na dłużej, bo na kilka lat pozostałem przy kolejnym zakupie rodziców, jakim był zestaw za 4000zł z Pentium 4 1,8GHz, 500Mb ramu oraz XP‑kiem na pokładzie. Taka maszyna już była w stanie generować całkiem ładne obrazy 3D. Pamiętam, jak zagrywałem się na niej w Gothica 2, albo NFS Underground, czy The Sims 2... To były czasy :)

W tamtym okresie komputer służył mi tylko do zabawy, a o jego działaniu praktycznie nic nie wiedziałem, przez co od czasu odkrycia cudownego narzędzia, jakim był internet od Aster o zabójczej prędkości 500kb/s, znajomy informatyk rodziców miał sporo roboty z formatowaniem dysku i ponowną instalacją pirackiej wersji XP.

Narodziny "informatyka"

Samodzielnym rozwiązywaniem problemów zająłem się trochę ponad 5 lat temu, od czasu kupna zestawu komputerowego z Auchan za 2499zł zawierającego 22" monitor, którego teraz używam, klawiatury i myszki, które z powodu ciągle padających baterii zostały wymienione na ich przewodowe odpowiedniki, drukarki, która trafiła na śmietnik, ponieważ tusze do niej kosztowały 150zł za sztukę oraz komputer w ładnej, czarnej, teraz już nieco poobijanej obudowie i z preinstalowaną Vistą. Z początku największymi problemami były wielogodzinne walki ze sterownikami, z których najlepiej pamiętam te od HP, które musiałem instalować i odinstalowywać 3 razy, z czego za każdym razem proces ten trwał 6 godzin (czemu musiało to być tak długie, to już tylko HP wie). Raz też, kiedy po 20 próbach udało mi się przejść ostatnią misję GTA:SA, a gra się ścięła nie pozwalając mi dokonać zapisu, tak mocno kopnąłem w komputer, że się przewrócił, a płyta utknęła w napędzie. Wtedy też po raz pierwszy zdjąłem obudowę z nadzieją, że jakoś ją wyjmę, nie wiedząc, że napęd DVD to oddzielne od obudowy urządzenie ;)

Potem doszły niekonieczne, aczkolwiek pomocne reinstalacje systemu, których koniec nastał wraz z odkryciem Aviry i CCleanera (no chyba, że mi się nudziło na tyle, żeby ponownie wszystko instalować ;) Po paru latach sprzęt także zaczął odmawiać posłuszeństwa i musiał być poddawany wymianie. Pamiętam moją rozpacz na wieść o spalonej karty graficznej, gdy na gry marnowałem wiele godzin dziennie, albo moją minę, kiedy pierwszy raz korzystając z Visty ujrzałem BSoD spowodowanego spuchniętymi kondensatorami na płycie głównej (zgadza się- wcześniej Vista ANI RAZU nie uraczyła mnie widokiem Blue Screena ;p)

Linuksa też zasmakowałem- najpierw prowadząc nierówną i w końcu przegraną walkę z Debianem, potem denerwując się na zamulanie OPENsuse i w końcu będąc zachwyconym sprawnością, kompatybilnością i brakiem potrzeby samodzielnej instalacji sterowników do czegokolwiek (nawet felernej drukarki HP) w Ubuntu, z którego teraz piszę :)

Na szukaniu rozwiązań do wszystkich powyższych i wielu innych problemów poświęciłem od godziny, do kilku tygodni, jednak za każdym razem posługiwałem się wyłącznie Góglem, co sprawia, że ilość postów pisanych tylko na forum DP o różne bzdurnie proste sprawy, takie jak składanie komputera, zamulanie systemu czy podejrzenia infekcji jest dla mnie strasznie niezrozumiała, no ale widać ludzie z natury są strasznie leniwi ;)

Koniec świata

Jakieś półtora miesiąca temu mój komputer zaczął sprawiać problemy- długia zmiana nazw plików, zwieszki eksploratora windows albo menadżera okien- w skrócie nic nowego. Do tego po jakimś czasie doszły problemy ze skanowaniem systemu antywirusem, co już mnie nieco zaniepokoiło. Potem zauważyłem, że problemom towarzyszy dziwne stukanie z wnętrza obudowy komputera. Pod koniec czerwca doszedłem do wniosku, że kłopotem jest dysk twardy, jednak wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak poważny jest to problem.

Szukając rozwiązania natknąłem się na program MHDD, który wydał mi się dobrym wyjściem z sytuacji, jednak przestraszyłem się wszechobecnych ostrzeżeń o jego szkodliwości w niedoświadczonych rękach. Po dwóch tygodniach rozważań i obserwacji pogarszającego się stanu komputera zdecydowałem, że w nosie mam ostrzeżenia i użyje tego programu. Okazał się on banalnie prosty w obsłudze i trudno mi było coś nim zepsuć, tym bardziej z obecnością pomocy pod klawiszem F1 i masy poradników z internetu.

Skanowanie dysku z początku przebiegało sprawnie, a jego stan był bardzo dobry, jednak po dojściu do 1% sytuacja bardzo się zmieniła i zamiast szarych kwadracików symbolizujących odczyt poniżej 3ms, pojawiały się same X‑y oznaczające błąd odczytu danych.

Wyczytując w internecie informacje, że problem może dać się naprawić wraz z formatem dysku uspokoiłem się, jednak tylko na chwilę, ponieważ potem dotarło do mnie, że po takiej operacji niemożliwym będzie odzyskanie systemu Windows. Sytuacja dobiła mnie tym bardziej, że znalazłem sobie nowe zainteresowanie, którego nie mogłem rozwijać pod Ubuntu. Z początku nie dokonałem formatu kontynuując pracę nad rozpoczętym projektem z nadzieją, że go zdążę ukończyć. Zainstalowałem nawet Dropboxa zainspirowany tym wpisem, jednak wtedy popełniłem największy błąd, jaki mogłem- nie przeniosłem najważniejszych plików na dysk w chmurze. Błąd ten kosztował mnie cały projekt, na który poświęciłem kilka dni pracy, ponieważ następnego dnia już niemożliwym było odpalenie Windowsa. Próbowałem go nawet skopiować z Linuksa, jednak bezskutecznie, ponieważ nie dało się odczytać danych z tej części dysku. Co gorsza format nie naprawił błędów, co oznacza jego fizyczne zużycie i konieczność wymiany. Mój awaryjny twardziel także okazał się zniszczony (pewności nie mam, ale jego liczne upadki z biurka i szafy mogły mieć coś z tym wspólnego ;p), a nie miałem (i nie mam) pieniędzy na kupno nowego dysku.

Przez cały dzień chodziłem przygnębiony rozmyślając o milionie rzeczy, jakie mogłem zrobić, aby uniknąć takiej sytuacji. Gdybym sprawdził stan mojego dysku 2 miesiące wcześniej i oszczędził na kupnie procesora... Albo gdybym skopiował projekt do chmury lub na pendrive... Gdybym w ogóle nie kupował tego zestawu i samemu pokusił się o składanie komputera 5 lat temu...

Rozmyślałem także o milionie rzeczy, jakie mógłbym wtedy robić, a których robić nie mogłem, takich jak gra w ostatnią grę, jaką pozostawiłem zainstalowana na komputerze (o której w przyszłości zrobię wpis), przeglądanie Dobrych Programów szukając jakiś ciekawostek ze świata IT, albo przydatnych aplikacji, słuchanie nowej muzyki od moich ulubionych wykonawców, takich jak on, albo on czy chociażby szukanie większej ilości kucyków w internecie.

Smutna Twilight symbolizująca smutnego Adriana
Smutna Twilight symbolizująca smutnego Adriana

Po każdej burzy jest tęcza

Następnego dnia, po stwierdzeniu, że leżenie na kanapie i rozmyślanie o tym, co mógłbym zrobić nie przyniesie żadnych efektów, wstałem i zacząłem szukać rozwiązania mojego problemu. Wybór z początku padł na odpalanie Ubuntu z płyty instalacyjnej, jednak to rozwiązanie było kompletnie bez sensu, ponieważ nie dawało mi możliwości ingerencji w system. Dużo lepszym pomysłem okazała się instalacja systemu na 8 gigabajtowym pendrive. Nie jest on bez wad, a system nie działa najszybciej i nawet nie chcę instalować mojej ukochanej Opery, ponieważ dużo szybszy od niej Firefox i tak dostaje czkawki, ale pozwala mi on przynajmniej w miarę normalnie korzystać z internetu, dzięki czemu mogę w ogóle stworzyć ten wpis. I mimo tego, że gdzieś w środku dalej jest mi żal tego, że nie zapobiegłem tej tragedii, to mogę cieszyć się dalej sprawnym komputerem, znam kolejny przydatny program, jakim jest MHDD oraz jestem bogatszy o doświadczenie, które pomoże mi uniknąć takich problemów w przyszłości.

dnia (na prawym zdjęciu lepiej widać drugą tęczę)
Oba końce podwójnej tęczy, którą widziałem tamtego

Morał historii

Wpis ten nie odkrywa żadnej pradawnej tajemnicy życia i śmierci, ani nawet nie mówi, jak szybko i łatwo przyrządzić budyń czekoladowy, jednak zawiera w sobie przestrogę dla wszystkich ludzi, którzy jeszcze nie posmakowali gorzkiego smaku utracenia ważnych plików- zabezpieczajcie je na każdy możliwy sposób tak, aby mieć pewność, że ich nie stracicie. Nie ważne, czy to praca magisterska, projekt na historię, czy zwykła tapeta na pulpit czy piosenka, którą gdzieś znaleźliście i się wam spodobała na tyle, aby ją pobrać- zawsze róbcie kopie zapasowe w różnych miejscach, tym bardziej, że w dobie dysków w chmurze i innych cudów jest to prostsze i tańsze, niż kiedykolwiek

Drugą sprawą jest myślenie z wyprzedzeniem- jeżeli planujecie cokolwiek, co wymaga od was więcej wysiłku, niż wstanie z krzesła, to pomyślcie, czy nie da się tego zrobić lepiej, albo czy nie musicie uwzględnić innych czynników, albo czy w ogóle warto to robić. Z początku takie planowanie będzie męczące, ale dość szybko zaczniecie zwracać uwagę na szczegóły, które normalnie byście pominęli, a które mogą być przyczyną niepowodzenia.

Ostatnią, najważniejszą i najbardziej przydatną zasadą dotyczącą każdej dziedziny życia jest wystrzeganie się głupoty. Głupoty rodziny, przyjaciół, nieznajomych ludzi, ale przede wszystkim własnej głupoty, albowiem to ona jest przyczyną każdego naszego niepowodzenia- nie żaden los, pech, zły układ gwiazd czy kalendarz Majów, tylko ona.

I nie czekaj ze zmianami! Zacznij od małych rzeczy, ale zrób to teraz- nie jutro, nie za godzinę, tylko teraz! Zbyt wiele rzeczy straciłem lub przegapiłem, abyś sobie pozwolił na powielanie moich błędów, które są tak proste do uniknięcia! I pozwolę zacytować tutaj pewnego światłego człowieka:

Jeżeli nie chcesz zrobić tego dla mnie, to zrób to dla mnie

Tymi oto słowami żegnam się z tobą z nadzieją, że nie męczyłem się przy tym wpisie przez 7 godzin, abyś olał/a to, co Ci w nim przekazałem.

Pozdrawiam i do zobaczenia w internecie :) AdrianSasquatch

PS:Jeszcze raz dziękuję Ci Max, że mnie zmotywowałeś do poprawy tamtego gniota :) PS2:Ciekawe, czy tym razem ktoś zna pochodzenie cytatu.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (14)